Mirosław Łobodziński ćwierć wieku dojeżdżał do pracy rowerem. Na emeryturze bije rekordy. W miesiąc przejechał 7345 kilometrów w akcji Rowerowa Stolica Polski.
– Codziennie, przez cały czerwiec, około godz. 6, wsiadałem na rower i robiłem „pierwszą turę”. Przejeżdżałem ok. 150 km. Następnie odpoczywałem godz. do 17.00, znów się zbierałem i dokręcałem ok. 100 km – opowiadał na spotkaniu w ratuszu podsumowującym akcję Rowerowa Stolica Polski.
Mirosław Łobodziński całe życie jest związany ze sportem. Trenował piłkę nożną w Zawiszy. Jako młodzieżowiec został mistrzem okręgu w 1975 roku. Dalszy rozwój piłkarski zahamowała kontuzja łąkotki. Pracował w Telfie i udzielał się tam w wielu sekcjach sportowych. Wspomina ligi halowe oraz rozgrywki szóstkach piłkarskich.
Zaczynał na rowerze pożyczonym od syna
Przygodę z dwoma kółkami nie zaczął na swoim rowerze. Syn miał rower, ale nie jeździł na nim zbyt często, więc pan Mirosław postanowił dojeżdżać nim do pracy. Robił to przez prawie 25 lat. Od lutego jest na emeryturze, dzięki czemu miał więcej czasu na rywalizację w ramach Rowerowej Stolicy Polski. We wcześniejszych edycjach również był w czołówce rywalizujących, ale czas na rower musiał znaleźć przed lub po pracy. – W przejechaniu tylu kilometrów bardzo pomaga mi żona. W czerwcu, w domu bywałem tylko chwilami. Robiła mi obiady, przygotowywała sprzęt. Byłem zawsze gotowy do jazdy – opowiada.
7345 przejechanych kilometrów to najlepszy wynik w Polsce w akcji RSP. Podczas czerwcowej rywalizacji Łobodziński pokonywał pętle o długości około 25 kilometrówe w podbydgoskich gminach. – Czasami spotkałem kolegę, to wychodziło jeszcze więcej. Gdy padał deszcz, wsiadałem na rower górski. Jak pogoda dopisywała, kręciłem na rowerze szosowym – mówił rekordzista. – Polecam jazdę na rowerze jako formę rehabilitacji. Po covidzie miałem duże zmiany neurologiczne, dzięki rowerowi powikłania zniknęły – mówił.
Zawsze jeździ w kasku, który raz szczególnie mu pomógł. – Kiedy przejeżdżałem przez przejście dla pieszych przy Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy, na światłach zatrzymało się auto, holujące drugie. Pojazdy stanęły tak niefortunnie, że linka była naciągnięta przez przejazd dla rowerów przy pasach. Nie widziałem jej i przeleciałem przez kierownicę, lądując centralnie na głowę. Na szczęście, dzięki kaskowi, obrażenia nie były duże.