Michał Barczykowski i jedna z jego podopiecznych / Archiwum prywatne
– W oborze śpiewam krowom i tańczę. Myślę, że one to lubią. I nigdy nie powiem, że krowa zdycha. Zwierzęta umierają – mówi bydgoszczanin Michał Barczykowski najpopularniejszy w sieci polski lekarz weterynarii, wykładowca i influencer.
Pierwsza była myszka, ale w domu rodzinnym Michała Barczykowskiego w Bydgoszczy zawsze żyły zwierzęta. Nie tylko myszy. Klekotały papużki, ćwierkał kanarek, kwiliły chomiki i szczury, no i oczywiście szczekały psy.
– Tak było od przedszkola. Z podziwem i zamiłowaniem zawsze patrzyłem na zwierzęta. Zbierałem żaby, ślimaki, pająki. Sąsiedzi mnie prosili, żebym wyciągał żaby z ich basenu. Nie czułem żadnego obrzydzenia. Ciągnęło mnie do każdego zwierzęcia. Potem wypuszczałem je na łąkę. Najbardziej z dzieciństwa zapadł mi w pamięć nasz pies. Znajda z działki. Znaleźliśmy go i przygarnęliśmy. Zginął tragicznie. Płakałem – opowiada Michał Barczykowski. W sieci znany jest jako cowdoctor, czyli Doktor Krówka. Na Instagramie obserwuje go ponad 90 tys. ludzi, na TikToka jego społeczność przekroczyłą 107 tys. To rekordowe wyniki w branży, Michała znają też z regularnych wizyt widzowie telewizji śniadaniowych.
„Co widzą krowy, jak widzą weta?” – pyta żartobliwie w jednym z ostatnich swoich instagramowych wpisów: „O nie. Znowu ten dziad przebrzydły. Spokoju nie ma. Spróbuje mnie tylko dotknąć, a mu z… z kopa. Spokojnie dziewczyny”
– Profil cowdoctor.pl powstał dzięki mojej żonie. Zobaczyła, że w oborze czuję się bardzo swobodnie. Oprócz tego, że jest praca, to ja sobie tańczę, śpiewam. Jest mi wesoło. Lubię swoją robotę – mówi Barczykowski. Pisze też książkę, psi przewodnik dla dzieci. Będzie w niej przystępnie i zabawnie pokazywać fizjologię i psychologię piesków, głównie na bazie swoich doświadczeń. Zilustruje ją żona, Agnieszka.
Trudne wybory życiowe
W VIII Liceum Ogólnokształcącym wybrał z rozmysłem klasę o profilu biologiczno-chemicznym. – Większość moich koleżanek i kolegów chciała studiować medycynę. Tylko ja się wybierałem na weterynarię, choć w liceum jeszcze się zastanawiałem, czy bardziej interesuje mnie leczenie zwierząt czy ludzi – opowiada bydgoski weterynarz. Postanowił sprawdzić to na własnej skórze. Zrobił test.
– W drugiej klasie liceum zostałem wolontariuszem w Hospicjum ks. Jerzego Popiełuszki na Wyżynach. Było blisko, mieszkałem na Szpitalnej. Starałem się też dostać do kliniki weterynaryjnej.To był rok 2001. Nie było łatwo. Na moim pierwszym dyżurze – to była sobota, dokładnie pamiętam – przyjechał ktoś z dużą suką, z ostrym skrętem żołądka. Ważyła z 70 kilogramów. Obrzygała mnie od góry do dołu. W klinice myśleli, że po takim czymś już się więcej nie pojawię. Zdziwili się, znowu mnie zobaczyli. Chodziłem dwa razy w tygodniu po lekcjach – wspomina.
A test w hospicjum?
– Ta próba okazała się dla mnie znacznie trudniejsza, choć tam wszystkie ciężkie doświadczenia były ostrożnie dawkowane – odpowiada.
Z Bydgoszczy trafił na studia weterynaryjne w Olsztynie. – I zamiast małymi zwierzętami, zająłem się krowami. W dzieciństwie widziałem je tylko na wsi, na wakacjach, kiedy chodziłem po mleko. Na czwartym roku weterynarii pojechałem z kolegą, który był o rok wyżej, do obory. Robił jakiś projekt, badania USG. Obora ciemna, nieprzyjemne wnętrze. Zobaczyłem te zwierzęta i miejsce. Pomyślałem, że to trzeba zmienić i ja chcę to zrobić. Chodziło mi o ich zdrowie i komfort życia. Polska wieś 20 lat temu się szybko zmieniała, rozwijała, chciałem w tym uczestniczyć. Od czwartego roku każdą wolną chwilę spędzałem z lekarzami terenowymi na Warmii, Mazurach i Podlasiu – wyjaśnia Michał Barczykowski.
Po studiach zaczął pracę w Radziejowie. – Stałem się specjalistą od rozrodu zwierząt gospodarczych, bo jak krowa nie będzie w ciąży, nie da później mleka.
Jest także weterynaryjnym influencerem. – Weterynarze często opowiadali o sobie, że to praca ciężka albo niewdzięczna. Chciałem pokazać, że tak nie jest i jak zmieniła się hodowla w Polsce, i że często hodowcy są oceniani nieuczciwie. Dobro zwierzęcia jest dla mnie najważniejsze. Zwracam uwagę na dobrostan zwierząt. On się bardzo poprawia – wyjaśnia.
Krowa tańczy w rytmie disco polo

Michał Barczykowski
Lubi pan te krowy? – pytam.
– Są łagodnymi zwierzętami. Ale mają swoich faworytów. Czasami wchodzę na gospodarstwo i krowa się przymila. Jeśli nie przypadniemy jej do gustu, będzie bodła. Może kopnąć. Postara się zrobić wszystko, żebyśmy dali jej spokój. A ja krowom śpiewam. Myślę, że to im się podoba, lubią muzykę. Często w oborach leci z głośników. Krowa się naprawdę czuje wtedy bardziej zrelaksowana i tym samym daje więcej mleka. Pewnie pan spyta, jaką muzykę lubią najbardziej? Odpowiadam wtedy zawsze, że taką, jaką lubi właściciel i hodowca. Słyszałem w oborach bardzo różną, od disco polo po klasykę.
„Doktor Krówka” ma też inne pasje. Praca z dużymi zwierzętami wymaga świetnej fizyczności. Nie chodzi o samą krzepę. Trzeba mieć dobrą kondycję. – A ja pracując jeszcze w terenie, zacząłem jeść niezdrowo. Żywiłem się na stajach benzynowych. Mało spałem. Ciężko zachorowałem. Zrozumiałem wtedy, że muszę znaleźć przestrzeń dla siebie. Chodzę na siłownię. Trenuję sztuki walki. Nową pasją są skoki spadochronowe. Na razie ćwiczę tylko w tunelu aerodynamicznym – opowiada.
Jak Stitch pobudza Morrisa

Michał Barczykowski z Morrisem i Stitchem
W domu ma dwa psy. Jeden to Morris, buldog francuski. Jest z rodziną Barczykowskich od dawna. Drugi to Stitch, staffordshire bull terier. – Stwierdziliśmy, że Morrisowi przydałoby się towarzystwo. Ma już osiem lat i robi się z niego staruszek. Jak Morris nie chce iść na spacer, usiądzie i nie da się ruszyć. Żeby go rozruszać, znaleźliśmy stafita i energia do domu wróciła. Jest niezwykle przyjazny dzieciom i aktywny. Więź z naszym synem Jaśkiem, który ma siedem lat jest niezwykle mocna – mówi Barczykowski.
W swoim życiu przeżył już stratę zwierząt. – Widziałem śmierć mojego psa, który zginął pod kołami samochodu. Byłem wtedy dzieckiem. Długo tkwiło we mnie to traumatyczne przeżycie. Nie chciałbym się sprzeczać z profesorem Bralczykiem, ale ja uważam, że zwierzęta umierają. O moich pacjentkach i pacjentach, czyli o krowach, mówię, że umarły, odeszły. Zdechły? Nie. Zwierzętom trzeba okazywać szacunek, dlatego mówienie o ich umieraniu jest odpowiednie, przecież to często prawdziwi członkowie naszych rodzin. Kiedy one odchodzą, cierpimy. Nie jestem psychologiem, więc nie doradzę, jak przeżyć taką żałobę. Sam odchorowałem każde odejście swego zwierzęcia.
A nowe zwierzę? To sposób na przerwanie żałoby?
– Znam wiele osób, które szybko kupiły czy brały ze schroniska nowe z zwierzę. To nie dla mnie. Muszę swoje odchorować i odczekać. Dobrze mieć zwierzęta w domu. Widzę, że wtedy ludzie inaczej na siebie reagują. Inaczej też wychowuje się dzieci – odpowiada Michał Barczykowski.
O swoim zawodzie i pasji opowiada także studentom. Wykłada na Politechnice Bydgoskiej. Prowadzi zajęcia z profilaktyki i standardów utrzymania bydła oraz kreowania wizerunku. – Uwielbiam czwartki, kiedy jestem z młodymi ludźmi na uczelni. Musimy zrobić wszystko, żeby zwierzętom na tym naszym świecie żyło się jak najlepiej. O tym przypominam na każdym wykładzie.
Poznaj nasz newsletter!


