Anita Sokołowska / Fot. B. Witkowski / UMB
– Najpierw ugięły się pode mną kolana. Potem pomyślałam: Uchyliły się drzwi do nowego kosmosu, więc trudno nie skorzystać. Dobrze. Skoczę na głęboką wodę – mówi Anita Sokołowska. W bydgoskim Teatrze Polskim debiutuje jako reżyserka.
W sobotę, 14 stycznia, premiera „Komediantki” według Władysława Reymonta. Anita Sokołowska jest reżyserką spektaklu – to dla niej pierwsza taka praca. Do Bydgoszczy aktorka, znana także z telewizyjnych seriali „Na dobre i na złe” oraz „Przyjaciółki”, wróciła po pięciu latach nieobecności.
Wojciech Borakiewicz: Powrót do Bydgoszczy sprawił pani radość?
Anita Sokołowska: Spotkałam od razu znajome panie w Cukierni Sowa na Gdańskiej i sklepikach w pobliżu teatru. Odzywają się panie z apteki. To bardzo miłe, że ludzie mnie poznają i pozdrawiają na ulicy.
„Bydgoszcz jest jak mieszkanie” – dlatego wszyscy się tu znają. Pamięta pani mural z takim napisem przy klubie Mózg?
– Coś w tym jest, szczególnie w fyrtlu blisko teatru.
Wraca pani po ponad pięciu latach.
Mam wielki sentyment do Bydgoszczy. Dziewięć lat w tym teatrze były dla mnie bardzo intensywne i chyba najważniejsze w zawodowym życiu. Pod tym względem w Bydgoszczy przeżyłam najwięcej. Zbudowały mnie spotkania z reżyserami i aktorami na tej scenie. Poruszaliśmy tu ważne sprawy społeczne. Nie byłabym tym, kim jestem, gdyby nie te doświadczenia.
Które z nich były najważniejsze?
– Przyzwyczajenie do pokonywania granic i samej siebie, ciągłego dopływu adrenaliny. Przyznam, jeśli chodzi o to, brakowało mi Bydgoszczy. Moje życie rodzinne wymagało jednak uspokojenia. Zrobiłam to dla siebie i najbliższych. Urodziłam synka i wiedziałam, że muszę osiąść na stałe z rodziną.
Bydgoszczanie często wspominają „Nordost” – jedno z pierwszych przedstawień z pani udziałem w naszym teatrze.
– To był wspaniały spektakl. Współpracuje z nami przy „Komediantce” chłopak, który powiedział od razu: Widziałem ciebie w „Nordoście”. I to było cudowne. Mam takie poczucie, że gra w teatrze jest tymczasowa i ulotna. Rola w filmie, serialu to coś utrwalonego. A w Bydgoszczy znajduję dowody, że pamięć o roli teatralnej także, o moich spektaklach, trwa. Dla mnie to niebywale istotne i cudowne doświadczenie. W „Komediantce” jest zdanie: „Teatr to niby dżuma. Jak raz chwyci, to na amen”.
„Nordost” to był piękny i zapamiętany przez widzów początek. Potem było wiele wspaniałych ról np. w „Komornickiej” i „Workplace”.
– Kiedy pracowaliśmy nad „Workplace”, wiedzieliśmy, że nasz związek z bydgoskim teatrem dobiegł końca. Pracowaliśmy ze zdwojoną energią, poświęcając dwa miesiące, ze świadomością, że zagramy trzy razy. A potem zakończymy naszą przygodę. Wiele było wtedy emocji.
Tę emocjonalność było widać na scenie.
– Widać i słychać. Na samym końcu przecież żegnałyśmy się z Beatą Bandurską i Magdą Celmer, wspominając tytuły, w których w Teatrze Polskim zagrałyśmy. Zostały z nami na całe życie.
Tyle o przeszłości. Teraz o teraźniejszości. Wielu aktorów przechodzi na drugą stronę i zabiera się za reżyserię. W pani przypadku to był pewien proces, czy też po prostu okazja i propozycja z Bydgoszczy?
– Impulsem była propozycja od Julki Holewińskiej i Wojtka Farugi. Totalnie mnie zaskoczyła. Z drugiej strony trafili w moment, kiedy myślałam: Co dalej?
Co dalej? Z czym?
– Zaczęłam zadawać sobie pytanie o swoją pracę. Nadeszła chwila, gdy poczułam potrzebę otworzenia dla siebie własnej, nowej przestrzeni. Nie aktorskiej. Julka z Wojtkiem trafili na dobry grunt.
Pierwsza reakcja?
– Najpierw ugięły się pod mną kolana. Potem pomyślałam: Uchyliły się drzwi do nowego kosmosu, więc trudno nie skorzystać. Dobrze. Skoczę na głęboką wodę.
Jak się odkrywa „potrzebę skoku”?
– Była taka chwila. Gram Izabelę Łęcką w reżyserii Wojtka Farugi w Teatrze Powszechny w Warszawie. Jestem na scenie. Trwa emocjonalny proces budowy postaci. I nagle myśl: Anita. Ile jesteś w stanie jeszcze unieść tych emocji. Poczułam zbliżającą się granicę. Reżyseria to więc krok w drugą stronę. Czuję także, że po latach pracy z wieloma reżyserami, aktorkami i aktorami w teatrze, filmie, serialu mogę coś przekazać od siebie moim koleżankom i kolegom.
Przyjmują?
– Bardzo. W Bydgoszczy jest wspaniały zespół. Część osób znałam, a inni to aktorska „młodzież”. Zaufali, że możemy razem, pod moim dowództwem, opowiedzieć ludziom fajną historię.
Dlaczego na swój reżyserski debiut wybrała pani mało znaną powieść Reymonta? Bo główna postać to aktorka?
– Postaci z „Komediantki” to aktorzy z teatru ogródkowego. Wszyscy marzą o tworzeniu prawdziwej sztuki, a życie zmusza ich do robienia czegoś z drugiego gatunku. Chcą się wyrwać, ale znaleźli się w matni bez wyjścia. W „Komediantce” mamy też wyrazisty obraz aktorskiej biedy. Dziś, w polskim teatrze, wcale nie wygląda to inaczej. Propozycję otrzymałam, gdy jeszcze trwały ograniczenia związane z pandemią. Ogromnie trudny to był czas dla ludzi sztuki i kultury. O tym też chciałam opowiedzieć, ale nie uprawiam demagogii ani publicystyki. Nie stawiam tez, nie przeprowadzam diagnozy środowiska ani wpływu sytuacji politycznej. Staram się nasączyć tekst Reymonta współczesnym doświadczeniem. Opowiadamy o zagubieniu i straconych marzeniach środowiska aktorskiego, ale to też opowieść o zawiedzionych oczekiwaniach każdego z nas. Do końca gorzko nie będzie. Opowiadamy też o potrzebie robienia sensownych i istotnych rzeczy w życiu, w pracy zawodowej, o pasji, zaangażowaniu, o wielkiej magnetycznej i wspaniałej sprawie – jaką jest teatr i o jego tajemnicy. I ciągłej wierze, że się uda.
Czy widzowie po pandemii wrócili na dobre do teatru? Wygląda, że to raczej jest trudny powrót.
– Kiedy gram w Warszawie, widzę to inaczej. Nie lubię porównywać tego, co dzieje się w stolicy do Polski poza nią, bo Warszawa jest jakąś wyspą. Tam mechanizmy inaczej działają. Bydgoski teatr zmaga się też z sytuacją, kiedy główna siedziba jest w remoncie. Mieliśmy próby w bardzo różnych miejscach; w hotelu, w bibliotece, w liceum. To trudne. Tymczasowość nie wpływa dobrze do wygenerowania twórczej energii. Tłumaczyłam, że właśnie z tej tymczasowości musimy czerpać siłę. Teraz się uśmiecham, bo mam poczucie, że gdybym kazała zagrać w bramie na Gdańskiej, daliby sobie z tym radę.
Śmieje się pani ciągle, kiedy nazywa się pani gwiazdą?
– Tak i zawsze się będę z tego śmiała. Popularność i rozpoznawalność traktuję jako fajny bonus mojej pracy. Traktowanie tego w sposób poważny jest sprzeczny z moim podejściem do pracy i uczciwością wobec niej. Dlatego się śmieję z tej „gwiazdy”.
„Komediantka” w Teatrze Polskim
Próby sceniczne do debiutu reżyserskiego Anity Sokołowskiej – „Komediantki” Władysława Reymonta trwają od jesieni. To adaptacja klasycznej powieści Reymonta opowiadającej o losach Janki Orłowskiej, młodej dziewczyny, która nie widzi się w zaplanowanej dla siebie roli żony i zamierza zostać aktorką.
Jej sumienie i wartości, z którymi do tej pory żyła w zgodzie, muszą zostać wystawione na próbę w obliczu odrzucającego jej decyzje o samodzielności otoczenia. Z czasem jednak okazuje się, że kariera aktorska, którą do tej pory mitologizowała, jest drogą pełną rozczarowań i niemocy.
To historia o determinacji i pasji, które czasem przysłaniają uciążliwe realia codzienności. Spektakl jest również próbą przyjrzenia się rozmaitym reakcjom na emancypację kobiet, które balansują po dziś dzień pomiędzy agitacją na rzecz aktywizowania kobiet a dyskryminującą wizją kobiety postrzeganej jedynie przez pryzmat obowiązków domowo-rodzinnych.
Premiera 14 stycznia (godz. 19). Pokaz przedpremierowy: 13 stycznia (godz. 19). Kolejne spektakle: 15 stycznia (godz. 16 i 19)
Reżyseria: Anita Sokołowska
Dramaturgia: Maria Wojtyszko
Muzyka: Krzysztof Kaliski
Choreografia: Magda Jędra
Kostiumy: Wojciech Faruga
Inspicjentka, asystentka reżyserki: Hanna Gruszczyńska
Występują: Anna Bieżyńska, Zhenia Doliak, Paweł L. Gilewski, Damian Kwiatkowski, Dagmara Mrowiec-Matuszak, Karol Franek Nowiński, Katarzyna Pawłowska, Emilia Piech, Jakub Ulewicz, Małgorzata Witkowska, Marcin Zawodziński