Rysownik i mówca motywacyjny Mariusz Kędzierski wystąpił przed uczniami Szkoły Podstawowej nr 12 w Bydgoszczy / Fot. B.Witkowski /UMB
Do Bydgoszczy przyjechał Mariusz Kędzierski. To mówca motywacyjny i rysownik, który spotkał się z uczniami i mieszkańcami naszego miasta. Powtarza: Cokolwiek złego dzieje się w twoim życiu, pamiętaj, że to minie.
Od poniedziałku do środy (20-22 marca) Mariusz Kędzierski spotyka się z młodymi bydgoszczanami. Dzisiaj (22 marca) posłuchają go podopieczni Ośrodka im Braille’a i uczniowie Szkoły Podstawowej nr 32 przy ul. Bałtyckiej.
Mieszka we Wrocławiu. Urodził się z wadą, nie ma rąk. Jak mówi, jego życie jest sinusoidą. Planował popełnić samobójstwo, ale w ostatniej chwili zadzwonił do niego przyjaciel, który zaprosił go na urodziny. Jego pasją stało się rysownictwo, chociaż jego niepełnosprawność nie pozwoliła mu ukończyć Akademii Sztuk Pięknych. Nie poddał się, a jego prace były prezentowane w różnych częściach świata. Jest też zawodnikiem amp futbolu. Podczas spotkania z młodzieżą w SP 12 Bydgoszczy zapytaliśmy go m. in. o radzenie sobie w trudnych sytuacjach.
Miłosz Kalaczyński: Opowiadałeś, że miałeś szczęśliwe dzieciństwo. Gdy dorastałeś, zacząłeś się zastanawiać, co będzie w przyszłości, jak sobie poradzisz w życiu, czy będziesz samodzielny. Miałeś taki kryzys, że skłaniałeś się ku targnięciu na swoje życie. Co działo się wtedy w twojej głowie?
Mariusz Kędzierski: To nie jest tak, że jedno wydarzenie popycha do tego. Miało na to wpływ wiele rzeczy, które nawarstwiały się w mojej głowie. Wiem to na podstawie rozmów z ludźmi o podobnych doświadczeniach. To działa jak kula śniegowa. Jedna mała, czasem błaha rzecz, przyciąga kolejne negatywne sprawy, one powiększają tę kulę. Gdy osiągnie jakichś rozmiar, może nas popchnąć do podjęcia nieodwracalnej decyzji. Najważniejsze jest to, żeby rozbijać tę kulę na mniejsze cząsteczki, czyli mówić i dzielić się swoimi przemyśleniami i problemami. Jest nam wtedy lżej.
Uratował cię telefon od przyjaciela. Gdy stałeś nad przepaścią, zadzwonił i zaprosił cię na swoje urodziny.
– To może być telefon od przyjaciela. Ale często o tym zapominamy, że i my możemy zadzwonić do przyjaciela, kogoś bliskiego, kto wytrąci nas z letargu.
Mimo swej niepełnosprawności radzisz sobie z prawie każdą czynnością. Sam się tego uczyłeś, czy jak dorastałeś, miałeś „kogoś od nauki”?
– Do pełni sprawności doszedłem wyłącznie sam. Nie miałem żadnego instruktora. Gdy dorastałem, nie było jeszcze urządzeń do nauki. Miałem za to inne wsparcie. Wszystko robiłem stopami. Mama zakładała mi skarpetki, ponieważ powtarzała z humorem, że jak w przyszłości umówię się z dziewczyną w restauracji i będę kładł nogi na stół, to przecież ona spali się ze wstydu. W ten sposób wymuszała na mnie operowanie rękoma.
Gdy dojrzewałeś w szkole, odczuwałeś czasem, że różni cię coś od rówieśników?
– Nie dano mi tego mocno odczuć, ale były czasem takie małe rzeczy, które wywoływały we mnie zdziwienie. Przykładowo, gdy graliśmy w piłkę na wuefie, zazwyczaj ci co kompletowali składy, wybierali mnie jako ostatniego. Bardzo dobrze grałem w piłkę, byłem w reprezentacji szkoły, jeździłem na zawody. Domyślałem się, czemu tak się dzieje, że to taka mentalność, ale nigdy nie byłem w stanie tego pojąć. Później się przyzwyczaiłem i nie zwracałem na to uwagi.
Jesteś rysownikiem. Zacząłeś zajmować się tym po jednym z zabiegów, żeby mieć jakieś zajęcie i poczułeś pasję. Twoje obrazy były podziwianie m.in. w Nowym Jorku i na innych prestiżowych wystawach. To talent czy ciężka praca?
– Myślę, że jedno i drugie. W pewnym sensie, nie do końca wierzę, że jest coś takiego jak talent. To jest pewna łatwość wynikająca z tego, że szybciej się uczysz niż inni. Gdybym nie ćwiczył regularnie, na pewno bym nie doszedł do takiego poziomu, na jakim jestem teraz. To wewnętrzna motywacja napędzała mnie do rozwoju.
Często boimy podejść się do osoby z widoczną niepełnosprawnością. Nie chcemy jej urazić, choćby jednym nieodpowiednim słowem.
– Zwykle to osoby z niepełnosprawnością muszą wyciągać pierwsze rękę do kontaktu, tak żeby przełamać pewne bariery, gdy widzimy, że ktoś ma chęć interakcji z nami, ale nie wie, jak się zachować. Generalnie, my ludzie, boimy się tego, co jest obce. Podszedłbyś do jakiegokolwiek człowieka na ulicy i zapytał go, czy pójdzie z tobą na kawę? Pewnie nie, bo bałbyś się, że pomyśli, że jesteś jakimś szaleńcem. Zdecydowana większość osób ma takie obawy, bo jest to forma wystąpienia publicznego, którego boimy się bardziej niż śmierci, co zostało udowodnione naukowo. Więc tak naprawdę, to jest nasza największa bariera. Nawet rozmowa z jedną osobą jest traktowana jako wystąpienie publiczne, ponieważ musimy się odezwać, w pewien sposób obnażyć siebie, bo coś o sobie mówimy, to też jest trudne. Myślę, że to nie tylko chodzi o kwestie niepełnosprawności, a w ogóle o nasz sposób bycia.
Wyglądasz na takiego, który jest odporny na słowa krzywdzące, ale każdy ma w sobie choćby ułamek wrażliwości.
– Nigdy do końca nie jesteśmy odporni, wiadomo, że jakieś przykre komentarze czy słowa zawsze będą krzywdzić, bo taki jest ich przekaz i zamiar ludzi, którzy je wypowiadają. Wyjaśniając, czemu bardziej nas dotykają, a innym razem mniej, zwrócimy uwagę na formę naszej dojrzałości i świadomości. Jeśli jesteśmy świadomi i wiemy, że to mija się z prawdą, słyszymy te słowa, ale nie przyjmujemy ich do siebie, mijają nas jak ślepy pocisk. Myślę, że to jest kwestia odporności.
Odbierasz sygnały, że pomogłeś komuś po swoim wystąpieniu?
– Miałem dużo takich sytuacji. Kiedyś napisała o mnie Martyna Wojciechowska na swoim fanpage’u. Czytałem sobie z ciekawości komentarze, jeden z nich opisywał sytuację, którą bardzo dobrze zapamiętałem. Podczas Festiwalu Sztuki Ulicznej we Wrocławiu zatrzymywało się przy mnie wiele turystów z różnych stron świata, wszystkie twarze były uśmiechnięte, ale jedna dziewczyna była zapłakana i nagle mi zniknęła. Kiedy się ludzie rozeszli, zostawiłem wszystkie swoje rzeczy i rzuciłem się w pogoń za nią. Dogoniłem ją przed jednym z lokali i złapałem za ramię, przytuliłem, powiedziałem, że: „cokolwiek dzieje się w twoim życiu, pamiętaj, że to minie, bądź cierpliwa”. Ona tylko pokiwała głową. Na wspomnianym forum opisała tę sytuację, okazało się, że była po kilku próbach samobójczych, cierpiała na ogromną depresję i to spotkanie ze mną zmieniło jej życie.
Opowiedz nam jeszcze o amp futbolu. Twoja drużyna – Śląsk Wrocław – zadebiutowała w polskiej lidze. Dyscyplina zyskała duży rozgłos po zdobyciu przez Marcina Oleksego nagrody FIFA za najlepszą bramkę w roku 2022.
Rozgrywki amp futbolu w Polsce rozgrywane są na najwyższym poziomie i z pełnym profesjonalizmem, transmituje je telewizja. W naszym kraju jest jedna liga. Jest wielu sponsorów, bierzemy udział w rozgrywkach międzynarodowych. Mamy świetnie wyszkolonych sędziów. Cieszę, że tak ludzie podeszli do sportu osób z niepełnosprawnością. Nie zarabiamy na tym dużych pieniędzy, ale i tak mamy bardzo dobrą opiekę, czujemy się jak profesjonalni sportowcy.
Dla kogo jest ten sport?
– Do naszej drużyny może się zgłosić każdy kto jest po jednostronnej amputacji nogi lub ręki albo urodził się z wadą. Oczywiście, trzeba przejść badania sportowe i wypełnić dokumentację. Umówmy się, nie każdy daje radę, trzeba być bardzo sprawnym i silnym fizycznie. To bardzo urazowy sport, dwa razy dostałem kulą w głowę, przez dziesięć minut miałem mroczki.
Podoba ci się Bydgoszcz?
– Na razie byłem na Starym Mieście. Przechadzałem się przez mosty, których jest tutaj wiele, podobnie jak w moim ukochanym Wrocławiu. Dobrze się tutaj czuję.
Jakie jest twoje marzenie?
– Chciałbym jak najszybciej wydać książkę. Jest ona już prawie spisana. Myślę, że to odpowiedni czas.
Zapisz się do newslettera Bydgoszcz Informuje!