Rakieta pod Bydgoszczą. Najprawdopodobniej to rosyjski pocisk kierowany CH-55 bez głowicy bojowej

6-metrowa CH-55, na tym zdjęciu w wersji ćwiczebnej / Fot. Wikipedia Commons

W lesie koło Zamościa, niespełna 13 kilometrów od centrum Bydgoszczy, spadł rosyjski pocisk manewrujący CH-55. Rozbił się tam już w grudniu ub. roku. To hipoteza, którą obecnie najbardziej biorą pod uwagę śledczy – donosi onet.pl. Potwierdzają to pośrednio gen. Tomasz Piotrowski, dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych i premier Mateusz Morawiecki.

CH-55 to stary typ rosyjskiej rakiety typu cruise, którą skonstruowano jeszcze za czasów Związku Radzieckiego. W terminologii NATO to AS-15 Kent. CH-55 mogły przenosić głowice jądrowe. Były używane już od połowy lat 80. XX wieku. Były przenoszone przez bombowce TU-95MS lub TU-160. Wypuszczane z pokładów samolotów, napędzane potem własnym silnikiem turboodrzutowym, leciały manewrując na niskiej wysokości w kierunku celu. CH-55 miały zasięg ponad 2500 kilometrów. Skąd się wziął taki pocisk w lesie niedaleko Bydgoszczy?

Hipoteza generała i premiera

W sprawie rakiety/pocisku pewne jest na razie tylko jedno. W ubiegły weekend jej szczątki, metalowy korpus wbity w ziemię, znalazła przypadkowo kobieta, która wybrała się do lasu koło Zamościa na konną przejażdżkę. Zawiadomiła policję. Potem okolicę odgrodził kordon żandarmerii i policji. Służby nie udzielają na temat pochodzenia wojskowego obiektu żadnych informacji.

Pierwszy ślad związany z rosyjskim pochodzeniem znaleziska znalazł się w oświadczeniu gen. Tomasza Piotrowskiego, dowódcy operacyjnego rodzajów sił zbrojnych. – Dzięki temu, że śledzimy dokładnie to, co dzieje się w polskiej przestrzeni powietrznej i badamy na ziemi, powstały pewne hipotezy i mamy pewne wątki, które można byłoby powiązać z tym zdarzeniem w Zamościu pod Bydgoszczą. W jednej z takich sytuacji z 16 grudnia poprzedniego roku doszliśmy do wniosku, że jest prawdopodobne, że znalezisko na ziemi można połączyć z tym, co działo się w przestrzeni powietrznej.

W podobnym tonie wypowiadał się tego dnia premier Mateusz Morawiecki.

Tego dnia Rosjanie dokonali masowego ataku rakietowego na Ukrainę. Aby zmylić obronę przeciwrakietową, odpalili także stare pociski manewrujące typu CH-55 i prawdopodobnie także ich zmodernizowany typ CH-555. One miały być „wabikami” dla ukraińskich rakiet. Jeden z takich pocisków mógł się wówczas wskutek błędu systemu nawigacyjnego skierować nad polskie terytorium.

Tę tezę przedstawił jako pierwszy już w ub. sobotę (29 kwietnia) znany bloger, Jarosław Wolski, który świetnie zna realia wojska i opisuje przebieg wojny w Ukrainie na blogu „Wolski o Wojnie”. Na Twitterze napisał: „CH-555 pięć miesięcy przeleżała sobie w polskim lesie (…) RUS zamiast głowic atomowych zamontowali makiety gabarytowe-masowe i strzelali owe rakiety razem z „normalnymi” Ch-101, R-500, itp., żeby „zagęścić” ilość celów dla przeciwlotników. Ale jak widać był jeszcze jeden efekt owego ataku…” – analizuje Wolski.

Mówiąc w skrócie – CH-55 lub jak pisze Wolski, jej wersja CH-555 (są bardzo podobne do siebie, mają 6 metrów długości, CH-55 była uzbrojona w głowice jądrową o mocy 200 kT, a CH-555 w głowicę konwencjonalną o masie 300 kg) przeleciała granicę ukraińsko-polską i spadła niemal 500 km za nią, niedaleko Bydgoszczy. Nie wybuchła, ale się rozbiła, bo jako „wabik” nie była uzbrojona w bojową głowicę. Zamiast materiału wybuchowego była obciążona betonem.

Przypomnijmy, że padały jeszcze inne hipotezy: o zagubionym zbiorniku paliwa lub elemencie uzbrojenia z samolotu startującego z lotniska w Bydgoszczy czy „zgubionej” polskiej rakiecie ćwiczebnej. Onet donosi , że wersja z rosyjską CH-55 jest obecnie, po kilku dniach śledztwa i badań znalezionych szczątków, najpoważniej brana pod uwagę.

Udostępnij: Facebook Twitter