Pawbeats w swoim premierowym klipie do piosenki RYSY
Marcin Pawłowski „Pawbeats” to od lat ambasador Bydgoszczy w świecie kultury. – Na Bydgoskiej Alei Autografów sporo nazwisk od sportowców przez muzyków aż po lekarzy – mówi artysta. Przed nim premiera płyty „DZIENNA” i wejście na himalajskie szczyty. Z lekkością i właściwym sobie poczuciem humoru dzieli się swoimi życiowymi refleksjami.
Daria Bołka: Mieszka Pan w Bydgoszczy?
Marcin Pawłowski Pawbeats: Zameldowany jestem w Bydgoszczy, ale rzadko udaje mi się tu być na dłużej
Ale nasze miasto wciąż pozostaje w sercu? Czy jest już za małe dla osoby rozpoznawalnej, dla gwiazdy?
Pawbeats: Trzeba by gwiazdy zapytać. Moi koledzy starsi lub młodsi poprzeprowadzali się ze swoich rodzinnych miast w przeświadczeniu, że inaczej im się nie uda w „branży”. Ja w Warszawie jestem tylko gdy muszę, więc omija mnie dużo nieformalnych „możliwości”, ale nie ubolewam nad tym. Od zawsze staram się pokazywać Bydgoszcz w swoich klipach i mimo wszystko czuć, że to moje miasto, a nie przyjeżdżać do niego ze stolicy i opowiadać mieszkańcom, jak to jest jeździć metrem. Ostatnio jestem na zmianę w domu albo na treningach w górach. Klipy nagrywamy w Bydgoszczy, więc ta Warszawa aż tak nie trzyma na uwięzi.
Czyli osoba spoza Warszawy może się „wybić”? Bydgoszcz stwarza według Pana możliwości rozwoju – w tym wypadku artystycznego dla młodych? To miasto tworzy dobry klimat dla własnej twórczości?
Pawbeats: Historia pokazuje, że tak. Na Bydgoskiej Alei Autografów sporo nazwisk od sportowców przez muzyków aż po lekarzy. Ale zawsze trudno się wybić, o ile przez to słowo rozumiemy, że pasja staje się sposobem na życie. Myślę, że każde duże miasto mniej lub bardziej stwarza możliwości rozwoju, a przynajmniej na tyle, że trudno jest zwalać winę na miasto jeśli komuś się nic nie udaje. Ja niestety byłem zawsze Zosią Samosią, więc stosunkowo późno zacząłem doceniać obecność dobrych muzyków, których potem zatrudniałem. Ale już doceniam, jakby co.
Wspominał Pan w różnych rozmowach, że początki Pana kariery też nie były łatwe…
Pawbeats: Początki nie były łatwe, bo nadpobudliwe dziecko chciało być jednocześnie piłkarzem, muzykiem i filmowcem i nie do końca wiadomo co z takim począć. Niemniej o ile początki są trudne, to później środki i zakończenia tej zabawy bywają nawet trudniejsze.
Skoro „zakończenia” zabawy bywają trudniejsze, to znaczy, że „sława’ ma swoje ciemne strony. Nie zawsze jest wesoło, kolorowo, wszystko się udaje… Każdy nowy utwór, płyta…. odzwierciedlają Pana stan wewnętrzny?
Pawbeats: To znaczy ja w ogóle uważam, że zazwyczaj się nie udaje.
To dość pesymistyczne stwierdzenie.
Pawbeats: Mniej więcej tak, ale gdy je publikuję, staram się być z nimi już na tyle oswojony, żeby były w pewien sposób nieaktualne. Nie zawsze to udana próba.
Biorąc pod uwagę wszystkie Pana osiągnięcia…
Pawbeats: Realistyczne. Pani jest po dziennikarstwie zapewne?
Mówią, że tak.
Pawbeats: Ile osób z Pani roku jest dziennikarzami? Bo z mojego (ja też to kończyłem) może 5 czyli 10% całego kierunku
To niestety niewiele.
Pawbeats: Takie „fajne” zawody zazwyczaj kończą się zmianą fachu. Studia dziennikarskie to fajne przedłużenie liceum, ale żeby być dziennikarzem trzeba po prostu nim zostać, przy dostępie do Internetu nie jest to tak trudne. Tylko że na początku nie płacą i później możliwe, że też nie. I teraz można zamienić „dziennikarstwo” na „świat muzyki” i mamy gotowe. Jest tak samo
Chociaż świat muzyki kojarzy się „szarym ludziom” z dużymi pieniędzmi, ze sławą, uwielbieniem tłumów, pewnymi ułatwieniami związanymi ze zdobytą popularnością.
Pawbeats: Dlatego trzeba to lubić, może kiedyś coś z tego będzie. Czasem dostaję demówki od tak zwanych młodych i zdolnych – bywało, że były dopiski „nagrywam już 3 miesiące i fajnie, by było coś w końcu z tego mieć”. Muzyka jest patologicznym związkiem pełnym zazdrości o wszelkie inne aktywności, jednocześnie daje mnóstwo radości i uwolnienia emocji jakkolwiek patetycznie to brzmi. Są ułatwienia. Ja kiedyś pracowałem za barem i jak przyszła Ewa Farna, to daliśmy picie za darmo.
Jednak z tego związku już Pan się nie wycofa, jakkolwiek toksyczny, by on nie był.
Pawbeats: Nie mam zamiaru, ale może kiedyś przestanę publikować to, co nagrywam. Póki co, jest super fajnie, grzechem byłoby narzekać.
Tu już wybrzmiewa nutka optymizmu.
Pawbeats: A pewnie, ja nadal uparcie mówię, że to realizm po prostu.
Niech tak będzie. Naprawdę jest pan „samoukiem”? Skąd w ogóle zainteresowanie muzyką „poważną”, klasyczną? I skąd pomysł, żeby łączyć taką muzykę z rapem?
Pawbeats: Tak, poszedłem na kilka lekcji, ale powiedzieli mi, że nic z tego nie będzie, więc uczyłem się sam. Paradoksalnie to w ogóle nie jest muzyka poważna, po prostu obecność orkiestry może tworzyć złudzenie, że taka jest, a my po prostu gramy rozrywkę. Od dzieciaka nasłuchałem się muzyki filmowej i rapu i chyba moja twórczość może momentami przypominać fuzję tych gatunków, przypadkowo.
Jednak w dzisiejszych czasach, w erze elektronicznych brzmień, zetknięcie z Pana twórczością to czasami jedyne spotkanie z „prawdziwą” muzyką. W Bydgoszczy trwa rok Andrzeja Szwalbego, ta muzyka klasyczna „wychodzi” do ludzi. Pan jest w jakimś stopniu jej ambasadorem.
Pawbeats: Tak, czasem mnie przeraża, że znakomita większość koncertów jest z playbacku albo polplaybacku, publiczność o tym nie ma pojęcia i zachwala show, za które ktoś wziął sto koła, bo ma milion obserwujących na insta. Jednocześnie idę na niszowy koncert z muzykami, którzy od 40 lat zarzynają instrument i przychodzi ich posłuchać 15 osób. Ja mogę się cieszyć, że jestem gdzieś na skrzydle tego harmidru i dzięki grupie słuchaczy mogę robić to, co bardzo lubię, nie będąc ani na czele stawki, ani na końcu peletonu. A grać na żywo będziemy zawsze i tego jestem pewien.
Występy na żywo Pawbeats Orchestra zawsze cieszą się zainteresowaniem w Bydgoszczy A jak wygląda współpraca z innymi bydgoszczanami? Skoro są związki z rapem, są też z raperami. Z Biszem chyba dość owocny. Razem uczciliście nawet urodziny Bydgoszczy. A co z przedstawicielem młodszego pokolenia, Bedoesem?
Pawbeats: Z Biszem znamy się od „początku”. To pewnie jedna z ważniejszych osób w moim muzycznym życiu. Myślę, że jak pojawi się dobra przestrzeń i czas to zrobimy też coś z Bedim. Trzymam kciuki za jego studio.
Przez nami premiera kolejnej Pańskiej płyty. Promuje ją utwór RYSY. Ten tytuł możemy czytać dwuznacznie? Jako „rysy” na człowieku i wspinanie się na najwyższe górskie szczyty? Występuje Pan też w teledysku do tego kawałka. Pokazuje swoją miłość do gór, która zrodziła się z lęku wysokości…
Pawbeats: Tak, dlatego staram się nie odmieniać tego tytułu bo dopełniacz by zdradził, o które chodzi. Góry stały się moim sposobem na codzienność, polubiłem je tak, jak kiedyś muzykę. Dają mi inspirację, spokój, motywację, by być coraz silniejszym fizycznie i psychicznie. Dużo im zawdzięczam.
Album zatytułowany jest DZIENNA. Czy to jakaś opozycja do krążka NOCNA? Zdradzi Pan, co znajdzie się na tej płycie? Kogo usłyszymy?
Pawbeats: DZIENNA ma charakter sequelu NOCNEJ – kontynuujemy ideę nagrywania na setkę, pojawi się paru gości z poprzednich albumów i paru całkowicie nowych. Na pewno Zeamsone, Paluch, Meek, Oh Why? i Faustyna Maciejczuk. Najnowszy klip nagrywany w Bydgoszczy będzie miał premierę w pierwszych dniach października. Połączymy trochę rapu z muzyką popową i alternatywną.
Jakie miejskie plenery znajdą się na tym teledysku? Stara dobra Wyspa Młyńska, czy mniej oczywiste zakamarki.
Pawbeats: Na tej płycie nie będzie plenerów bydgoskich, tak wyszło. Wszystkie klipy nagraliśmy w budynkach, ale jeszcze trochę czasu zostało.
Przed Panem podróż w Himalaje. Czy możemy się spodziewać relacji z Mount Everest?
Pawbeats: Ama Dablam tak. Właśnie jestem w trakcie przygotowań przez cały rok. W zasadzie cała moja działalność górska to przygotowania do tego wyjazdu. Najtrudniejszy moment to pogodzenie treningów z promocją płyty. No i mam półtora miesiąca w Himalajach, a w tym czasie mają wychodzić klipy
Pozostaje mi jedynie trzymać kciuki, żeby wszystko się udało Czy miłość do gór może sprawić, że kiedyś Pawbeats będzie „światowym” mieszkańcem Zakopanego (lub innej górskiej miejscowości)?
Pawbeats: Dziękuję. Zakopanego nie, ale mam swoje upatrzone dziury, w których nikogo nie ma. Z drugiej strony myślę, że moja obecność tam ma dla mnie formę jakiejś nagrody i nie wiem, czy chciałbym sobie ją odebrać, tworząc z niej codzienność.
Zapisz się do naszego newslettera!