Sklep BSS przy ul. Boya-Żeleńskiego ma najwyższe obroty w sieci, ale to „Rywal” po zmianach ma stać się „okrętem flagowym” bydgoskiej sieci / Fot. B. Witkowski / UMB
– Rozpoczynając pracę, zobaczyłem coś, co wydawało się, że skończyło się jakieś 30 lat temu. Wcale tego nie ukrywam. W biurach ani w sklepach nie było Internetu, nie mieliśmy poczty elektronicznej – miała ją tylko sekretarka. Dostęp do sieci – tylko księgowa – mówi Wojciech Łent, prezes BSS, który kieruje spółdzielnią od trzech lat.
Z wyższych pięter „BSS Tower”, jak żartobliwie mówi się na budynek BSS przy ulicy Gdańskiej 42 w Bydgoszczy, doskonale widać ikonę bydgoskiego handlu, Dom Handlowy „Rywal”, również należący do BSS. Kiedyś „Rywal”, po „Jedynaku”, był najczęściej odwiedzanym domem towarowym w mieście. I to właśnie w tym miejscu BSS ma odrodzić się jako nowoczesna, ale nawiązująca do historii, bydgoska sieć handlowa. Zanim to nastąpi, musi podnieść się z zapaści, nad czym od trzech lat pracuje prezes BSS Wojciech Łent. Zadanie przed nim szalenie trudne.
Sławomir Bobbe: Robił pan zakupy w sklepach Bydgoskiej Spółdzielni Spożywców?
Wojciech Łent: – Gdy mieszkałem u rodziców na Powstańców Wielkopolskich, robiłem zakupy w sklepie na Bartosza Głowackiego. Mam bardzo miłe wspomnienia z nim związane. Drugi sklep na Powstańców Wielkopolskich miałem niemal pod siedzibą Spółdzielni Zjednoczeni, w której swego czasu byłem prezesem, więc i tam kupowałem. Prowadziłem z prezesem Piszczkiem rozmowy na temat otwarcia nowego sklepu zlokalizowanego na rogu Wyszyńskiego i Powstańców Wielkopolskich. Jednak nie przystał on na proponowaną przeze mnie stawkę czynszu. Zbudowałem w tym miejscu Biedronkę, która jest jedną z większych w Bydgoszczy. Niestety konkurencja okazała się zbyt duża i ten punkt został zlikwidowany.
Jak doszło do tego, że przejął pan stery w BSS?
– Wieloletni prezes BSS, Kazimierz Piszczek zmarł, więc ogłoszono konkurs na nowego prezesa. Wymagania były wysokie – minimum pięcioletni staż pracy w zarządzaniu spółdzielnią, a drugi wymóg – pięcioletni staż w zarządzaniu firmą handlową. Spełniałem obydwa: zarówno w jednej jak i drugiej branży pracowałem po 11 lat.
Z jaką misją przyszedł pan do Bydgoskiej Spółdzielni Spożywców? Patrząc na sytuację w handlu, jak również na pozycję BSS, rolę spółdzielczości – czekały na pana spore wyzwania.
– Rozpoczynając pracę, zobaczyłem coś, co wydawało się, że skończyło się jakieś 30 lat temu. Wcale tego nie ukrywam. W biurach ani w sklepach nie było Internetu, nie mieliśmy poczty elektronicznej – miała ją tylko sekretarka. Dostęp do sieci – tylko księgowa. Potem okazało się, że Internet został przyłączony do budynku w postaci trzech połączeń światłowodowych. Od razu je wykorzystałem i podłączyłem Internet w całym budynku. Również w sklepach mamy dostęp do sieci. Przyszedłem z misją, by uzdrowić sytuację w BSS i próbować reanimować to, co istnieje.
Czyli ratować, a nie rozwijać?
– W pierwszym etapie ratować, co wymaga sporych nakładów. Okazało się, że energochłonność naszych sklepów jest, a właściwie już była, ogromna. W pierwszej kolejności wymieniłem chłodnie, które były w magazynach. Pochodziły z lat 80-tych ubiegłego wieku. Były potężne, 10 metrów kwadratowych po podłodze, a w środku stały 3-4 koszyki z towarem i to było wszystko. Nowe urządzenia chłodnicze zużywają o wiele mniej prądu. Zmieniliśmy oświetlenie na ledowe, bo były tam wcześniej neonówki, co któraś nie działała. Dość powiedzieć, że zużycie prądu ograniczyliśmy o połowę. Ponad połowa sklepów jest już po termomodernizacji, wymieniamy kasy, niektóre pochodziły jeszcze z lat 80-tych, zostały może 4 sklepy ze starymi urządzeniami.
Uwolniliśmy dostawy do naszej sieci. W BSS od lat dostawcy nie zmieniali się. Nawiązując współpracę z nowymi firmami zauważyłem, jak spadły nam ceny w zakupie, co pozwoliło nam podnieść nieco marże, żeby podreperować wynik na działalności podstawowej. Wyrównujemy go dzierżawami, mamy w naszych zasobach sporo mieszkań, lokali użytkowych i miejsc postojowych. Jeśli zbilansujemy działalność podstawową, to wpływy z dzierżaw będziemy mogli zainwestować.
BSS pójdzie śladem „Żabek”?
Jakie argumenty ma BSS, by próbować rywalizować z gigantami handlu takimi jak sieci 'Biedronka” czy „Lidl?
– Cyklicznie wprowadzamy atrakcyjne oferty na najbardziej popularne artykuły. Udostępniamy je na naszej stronie internetowej oraz Facebooku. Na bieżąco rozszerzamy asortyment produktów. Ciężko nam przeskoczyć niektóre promocję dostępne w dyskoncie, jednak robimy wszystko, aby nasze ceny w detalu były porównywalne z tymi z dyskontów. Chcemy docierać do tych ludzi, którzy mieszkają na osiedlach od lat. Nasza kadra jest wykwalifikowana, zna potrzeby klientów, u nas nie stoi się w kolejkach. Musimy przekonać jednak kolejne pokolenia, by przychodziły do nas tak, jak ich rodzice.
Jak ma wyglądać rozwój sieci, jak chcecie przyciągnąć do siebie nowych klientów?
– Wieloletnia współpraca ze spółdzielniami mieszkaniowymi sprawiła, że istnieje bardzo duża szansa na rozwijanie naszej sieci w nowopowstałych blokach – podobnie jak powstają sklepy sieci „Żabka”. Mamy swoją stronę internetową, cieszy się sporym zainteresowaniem. Podobnie działamy w mediach społecznościowych, jesteśmy zaskoczeni ilością odwiedzin. Naszym top wyrobem, który sprzedaje się świetnie i jest najtańszy w Bydgoszczy, jest konserwa turystyczna. Gdy umieściliśmy jej zdjęcie w mediach społecznościowych, post osiągnął kilkanaście tysięcy wyświetleń. Pracujemy nad tym, aby przyciągnąć młodych do naszych sklepów.
To trochę jak za minionych czasów, gdy Społem było potęgą. Wtedy też wraz z powstawaniem pierwszych bloków na osiedlach budowano „super sam”.
– W SM „Zjednoczeni” zasada była taka, że spółdzielnia zaczynała budować bloki i jednocześnie z zapleczem handlowym wchodził sklep BSS. Mój poprzednik zadbał o to, że zarówno sklepy jak i grunty pod nimi, zostały przez BSS wykupione, są naszą własnością. Nie mam więc kosztów wynikających z dzierżaw. Do tego mamy świetne lokalizacje. Niestety dawniej sklepy budowano bardzo duże. Część sklepowa jest porównywalna wielkością do części magazynowej. To ogromny problem, bo mamy punkty, które mają po 300 m2, a wystarczyłoby nam powiedzmy 100/150 metrów. Staramy się wynajmować powierzchnie magazynowe. Są sklepy, które przynosiły ogromne straty, musiałem w tym roku zamknąć 5 placówek, a nieruchomości wydzierżawiliśmy. To nam pomoże w przyszłym roku zbilansować działalność handlową. Nie chcę zamykać sklepów, bo im mniejsza sieć, tym trudniejsze rozmowy z dostawcami i mniejsza siła przebicia. Jest to dla mnie ostateczność.
Ile punktów handlowych liczy obecnie sieć BSS?
– Mamy 30 sklepów plus 3 sklepy mięsne. W szczytowym okresie BSS, ówcześnie Społem, dysponowało 504 sklepami, a sieć działała nie tylko w naszym mieście, ale także np. w Koronowie czy Nakle nad Notecią.
Jedyna bydgoska sieć handlowa
Poprzedni, wieloletni prezes wielokrotnie podkreślał bydgoskość BSS i lokalność dostawców z którymi współpracował.
– Gdy przyszedłem do BSS trzy lata temu uderzyło mnie to, że totalnie wszystko jest tu nastawione na Bydgoszcz. Zatrudnienie – mamy kadry wyłącznie z Bydgoszczy, dostawcy – też tylko bydgoscy lub z najbliższej okolicy, na przykład z Osielska. Do pewnego momentu przyjąłem to jako regułę, ale później musiałem zmienić zasady. Nie mogę przejść obojętnie wobec sytuacji, gdy inne hurtownie mają ceny niższe np. o 20 procent w zakupie, więc teraz korzystamy z wielu dostawców, nie tylko bydgoskich. Warto podkreślić, że co roku wpłacamy do kasy miasta ponad 850 tysięcy złotych z samego podatku od nieruchomości. Nie ma jednak mowy o tym, by sprzedać BSS kapitałowi zagranicznemu czy np. Lewiatanowi. Stawiamy w dalszym ciągu na spółdzielczość, jesteśmy marką typowo bydgoską. Otwierając się na inne hurtownie zauważyliśmy, że zainteresowanie współpracą jest ogromne. Wiele firm chce z nami handlować, ponieważ jesteśmy jedyną bydgoską siecią sklepów. Dajemy sporą autonomię kierownikom sklepów w zamawianiu produktów. Wynika to z dwóch powodów – po pierwsze, personel doskonale zna klientele sklepów i ich upodobania. Po drugie – nie posiadamy magazynu centralnego, jak ma to miejsce w ogromnych sieciach handlowych.
BSS jest też sporym pracodawcą. Ile osób zatrudnia?
– Zatrudniamy niewiele ponad 240 osób, musieliśmy zejść z ponad 250. Okazało się, że rząd chce pomóc małym i średnim przedsiębiorcom, a średnie przedsiębiorstwa liczy się do 250 pracowników, musieliśmy parę osób zwolnić, by „załapać się” na wsparcie. Przypuszczam, iż podwyżka płacy minimalnej od stycznia przyszłego roku dobije handel. Będę musiał szukać oszczędności poprzez redukcję zatrudnienia. Chcemy uniknąć podnoszenia marży, dlatego ograniczymy godziny pracy sklepów. W dni powszednie będą czynne od 6.00 do 20.00. Narzucanie prywatnym firmom, ile mają płacić ludziom, jest dla mnie nie do przyjęcia. Podobnie, jak wymuszanie, co ma się znaleźć na sklepowych półkach.
O solidnych pracowników w handlu jest bardzo trudno, w BSS pracują ludzie z wieloletnim stażem…
– Możemy pochwalić się pracownikami, którzy pracują u nas 50 lat. Są to na przykład panie, które chodziły do szkoły handlowej, trafiły do Społem na praktyki i już u nas zostały. To osoby nie do zastąpienia. Bardzo doceniamy te kobiety. Młodzi pracownicy mają już inne podejście do pracy. Nie dziwię się, że firmy które szukają na rynku pracowników handlu mają problem. Mam przypadki, że odchodzili od nas pracownicy do dyskontów, ale po kilku miesiącach wracali. U nas nikt nie każe wykonywać nierealnych planów, „gonić” wyników, nie przerzucamy pracowników ze sklepu do sklepu z dnia na dzień. Dajemy pewność pracy i stabilizacji.
„Rywal” w nowej odsłonie – puste haki, denaturat i muzyka z epoki
W jakim kierunku zmieniać się będą sklepy BSS, bo że zmienić się muszą, wszyscy wiemy… Planujecie stworzenie „flagowego sklepu” swojej sieci? Jaki punkt obecnie przynosi sieci największe zyski?
– Największe obroty i najlepsze wyniki ma sklep przy kładce na ul. Boya-Żeleńskiego. Sklep przypominający z wnętrza kierunek w jakim chcemy zmierzać mieści się przy Skłodowskiej-Curie. Połączyliśmy tam dwa sklepy – spożywczy i mięsny. Mamy fajny standard wnętrza, który chcemy wprowadzać w innych sklepach.
Jednak flagowym sklepem – to moje marzenie – powinien być sklep pod naszym biurowcem, czyli legendarny „Rywal”. Przynajmniej część jego powierzchni chcemy wynająć. Zrobienie sklepu na 1000 m2 nie ma jednak sensu, jest nierealne. Mamy już wizualizacje wnętrz – utrzymaną w latach 80-tych, ze zdjęciami z tamtego okresu, wyposażeniem stylizowanym na tamte lata i denaturatem stojącym na półkach. Płynąca w tle muzyka z tamtego okresu. Szacujemy, że remont kosztowałby 800 tysięcy złotych.
Zapisz się do newslettera Bydgoszcz Informuje!