Bydgoski Festiwal Operowy. Barokowe szaleństwo podbiło widzów – czyli co było najciekawsze w tegorocznej edycji

La Folia, scena ze spektaklu – tancerze z Francji podbili bydgoską publiczność / Fot. Źródło/Opera Nova/Facebook

Widzowie XXX Bydgoskiego Festiwalu Operowego nogami i rękoma wybrali najlepszy ze spektakli. Zostało nim bezapelacyjne „słodkie szaleństwo” – niezwykła mieszanka barokowej muzyki i hip-hopowego tańca, która przyjechała z Francji. To była wisienka na smakowitym torcie, jakim była cała jubileuszowa edycja BFO. Bo numer dwa też był niesamowity – „Romeo i Julia” w wykonaniu zespołu baletowego z Monte Carlo.

Kiedy ucichła muzyka i ustał szalony, transowy taniec, widzowie Opery Nova, jakby za naciśnięciem guzika jednocześnie zerwali się na równe nogi i wybuchły burzliwe oklaski, a jedna z pań zaczęła nawet wymachiwać swoimi kulami. Taka była reakcja na niezwykły pokaz „Dolce Folia/La Folia”, który zaprezentowali artyści dwóch francuskich zespołów: muzyków Le Concert de l’Hostel Dieu oraz tancerzy La Compagnie Käfig Mourada Merzoukiego.

„Dolce Folia” – słodkie szaleństwo muzyki barokowej z pięknym śpiewem Kanadyjki Heather Newhouse w pierwszej części koncertu było wstępem do „La Folia” – ekstatycznego szaleństwa w drugiej części widowiska. W niej barokowa muzyka stała się tłem do tanecznych popisów rodem z hip-hopu i break dance. Brzmi dziwnie i nie do pogodzenia, ale dyrygentowi Franckowi-Emmanuelowi Comte i choreografowi Mouradowi Merzoukiemu udało się w to niezwykły sposób. Reakcja festiwalowej publiczności była najlepszym dowodem, że prawdziwa i oryginalna sztuka nie zna granic, także granic czasu i epok.

To francuskie „szaleństwo” było numerem jeden podczas XXX BFO dzięki swej niezwykłej oryginalności. A numer dwa to balet „Romeo i Julia” Sergiusza Prokofiewa z choreografią Jean-Christophe Maillota w wykonaniu zespołu z Monte Carlo. Powody są podobne – oryginalność i klasa artystów. Ikoniczna opowieść o miłości, która połączyła przedstawicieli zwaśnionych rodów, została przedstawiona w sposób, który wzbudzał wielkie emocje – od podziwu aż do wzruszenia w scenie śmierci głównych bohaterów. Les Ballets de Monte Carlo połączył w swej „Romeo i Julii” nowoczesny taniec z klasyką baletu w niezwykle ciekawy sposób. W wersji Maillota bowiem balet „na czubkach palców” i awangarda nie wykluczają się, a wprost przeciwnie – łączą. A poza tym oczywiście doskonali artyści. Królowała charyzmatyczna Portia Adams (matka Julii). Za każdym razem, kiedy amerykańska tancerka pojawiała się na scenie, przykuwała uwagę widzów.

Doskonale na tle obu francuskich przedstawień zaprezentowała się bydgoska propozycja. „Don Pasquale” był numerem trzy na XXX BFO. Reżyser Paweł Szkotak umiał tchnąć nowe, współczesne życie w opowieść i dzieło stworzone 180 lat temu przez Gaetano Donizzettiego. To dzieło także wzbudzało emocje, choć innego rodzaju niż barokowo-hip-hopowe szaleństwo oraz balet z Monte Carlo. W końcu „Don Pasquale” to opera komiczna, a emocje wynikały ze znakomitego pomysłu, aby „wpiąć” tę opowieść w filmową klamrę nawiązań do „Ojca chrzestnego” i don Vita Corleone. „Don Pasquale”, który miał premierę podczas festiwalu można obejrzeć już 14, 15 i 16 czerwca.

Nie zawiodło oczekiwane chyba z największym zainteresowaniem widowisko z piosenkami „Republiki” i Grzegorza Ciechowskiego. Na „Kombinat” wybrało się najwięcej widzów, schody dla osób z wejściówkami były oblegane najszczelniej. Wielu z nich nie omieszkało ubrać się w czarny-białe barwy kultowej toruńskiej grupy. Wysłuchali wpisanych w opowieść inspirowaną Kafką, Orwella i Huxleya największych hitów „Republiki” i produkcję Teatru Muzycznego z Poznania należy postawić na równi z bydgoskim „Don Pasquale”.

Dalej w rankingu stawiam „Turandot” z opery we Lwowie. Opera Giacomo Pucciniego w reżyserii Michała Znanieckiego to zawsze okazja do popisu dla solistów. Podziw wzbudzała okrutna księżniczka Turandot – Katerina Mykołajko i Timur – doskonały pod względem dramatycznym bas Taras Bereżanskij. Rozczarowało natomiast wykonanie jednej z najbardziej popularnych arii „Nessum dorma” przez tenora Oleksandra Czerewyka.

Czeska opera Leosza Janaczka „Wyprawy pana Brouczka” z Teatru Wielkiego w Poznaniu była ciekawą i imponującą wizualnie wersją opowieści o poszukiwaniu ideału życia. Najmniej emocji natomiast wzbudziła „Manon” – francuska opera Julesa Masseneta, z którą do Bydgoszczy przyjechała opera z Wilna. To opowieść o niszczącej miłości i namiętności – wspominał o tym prezentujący wszystkie spektakle Aleksander Laskowski. Wersja „Manon” z Wilna, rozgrywana głównie w wielkiej, pustej i „lodowatej”, lustrzanej przestrzeni sceny nie budowała wrażenia namiętności i pasji – bił od niej chłód. To była największa słabość tego przedstawienia.

Udostępnij: Facebook Twitter