– Kiedy dostaję mikrofon, czuję się jakby ktoś włożył mi dodatkowe bateryjki i włączam przycisk ‚POWER’ – mówi Jakub Graczykowski, znany jako „Rozbiegany Konferansjer”, głos m.in. Enea Triathlon Bydgoszcz.
Jakub Graczykowski, prowadzi w roli konferansjera m.in. Enea Triathlon Bydgoszcz i Metalkas Ocean Lava Triathlon Borówno. Na obie imprezy przybywają tysiące sportowców. W marcu Graczykowski zwyciężył w plebiscycie Triathlonlife.pl, w kategorii „Konferansjer roku”. Jego znakiem rozpoznawczym jest nieskończona dawka energii i gardło nie do zdarcia. Często można go zobaczyć, jak tańczy, przybija piątki czy biegnie za zawodnikami, zagrzewając ich do wysiłku.
Miłosz Kalaczyński: W czasie pracy, kiedy jest pan „Rozbieganym Konferansjerem”, wygląda pan na człowieka pewnego siebie. Czy to tylko odgrywana rola, czy też jest pan taki sam w życiu osobistym?
Jakub Graczykowski: – Kiedy dostaję mikrofon, czuję się jakby ktoś włożył mi dodatkowe bateryjki i włączam przycisk ‚POWER’. Mówię szybciej, nie gubię wątków i nie mam problemów z doborem słów. Moja koncentracja wchodzi na wyższy poziom. Każdy gaduła musi to mieć. Moja pewność siebie i dystans rosły wraz z wiekiem. W tej branży to niezbędne, aby robić coś nietypowego i zaskakującego.
Łatwo odnajduje się pan w środowisku sportowym. Uprawia pan jakiś sport?
– Tak, wywodzę się ze sportu. W dzieciństwie przez 10 lat trenowałem taniec towarzyski. Jeździłem na zawody po całej Polsce. Potem odkryłem bieganie. Najpierw 5, potem 10 kilometrów, aż zafascynowałem się bieganiem ultra – w ten sposób mam kilka „setek” na koncie. Rok temu w końcu zadebiutowałem w triathlonie – i to na imprezie, którą prowadziłem! Dzięki temu, że sam trenuję, że przebywam wśród zawodników na co dzień, wiem, jakich emocji oczekują startujący na trasie, a przede wszystkim na linii mety.
Ma pan swój charakterystyczny styl: przybijanie „piątek” i wspólny bieg z uczestnikami, taniec. Wzoruje się pan na kimś?
– Nie mam takiego wzorca, choć oczywiście, lubię podpatrywać warsztat innych prowadzących. Moje zachowanie, kiedy witam zawodników na ostatniej prostej przed metą, jest trochę buntem. Sprzeciwem, wobec tego co widziałem na wielu imprezach. Nie chciałem ograniczać się do zwykłego czytania numerów i nazwisk.
Dlaczego?
– Sportowcy walczą na trasie kilka godzin, zmagają się z bólem, mają zakwaszone organizmy. Wcześniej trenowali kilkaset godzin, wylali hektolitry potu. Za takie poświęcenie warto nagrodzić ich w pełni zasłużonymi brawami i czymś więcej niż zwykłe podanie ich numeru startowego i osiągniętego czasu.
Czy zawsze wystarcza sił?
– Zdaję sobie sprawę, że ludzie oczekują ode mnie energii, są do niej przyzwyczajeni. Wiem też, że to zupełnie normalne, że nie zawsze ją mam. W czasie imprezy zbijam niezliczoną liczbę „piątek” i przemierzam długi dystans. Uwielbiam to. Raz się zapomniałem na Triathlon Bydgoszcz. Spędziłem za dużo czasu na słońcu. Musiałem na kilka minut opuścić metę i obłożyć się lodem. Po zawodach, gdy wracam autem, wyłączam radio i potrzebuję dłuższej chwili ciszy dla siebie. Ale nie narzekam, nigdy! Robię to, co kocham!
Branża ciężko znosiła pandemię. Jak pan sobie poradził?
– Było ciężko. Patrzyłem na zawodników, którzy przygotowywali się do zawodów, ale ostatecznie nie mogli wystąpić. Nie chciałem stać w miejscu i starałem się docierać do ludzi. Dzięki zaangażowaniu osób i firm, udało nam się stworzyć dwa cykle wideo, które nadal można oglądać m.in. na YouTube – ‚„Rozmowy na poziomie Ultra” oraz „A może zagadam…” z polskimi rekordzistami Guinnessa.
Skąd się wziął przydomek „Rozbiegany Konferansjer”?
– Jestem marketingowcem. Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z konferansjerką, wiedziałem, że muszę się czymś wyróżniać, aby łatwiej zaistnieć w świadomości organizatorów oraz zawodników. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. To mnie trochę trzyma w sportowej szufladce, a prowadzę także inne imprezy. Ale to właśnie praca na imprezach sportowych sprawia mi najwięcej przyjemności.