Internowanie, szczucie psami i więzienna szczekaczka – rocznica wprowadzenia stanu wojennego

Stefan Pastuszewski, pisarz, wydawca Ogólnopolskiego Miesięcznika Literackiego Akant Fot. B. Witkowski/UMB

W nocy z 12 na 13 grudnia gen. Wojciech Jaruzelski z Wojskową Radą Ocalenia Narodowego wprowadził na terenie całego kraju stan wojenny w celu zdławienia Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”.

Działacze opozycji zostali internowani, uzbrojone patrole wojskowe pojawiły się na ulicach, wprowadzono także cenzurę. Jak zapamiętał tamten czas Stefan Pastuszewski, były działacz opozycyjny i samorządowy, dziś pisarz, wydawca Ogólnopolskiego Miesięcznika Literackiego Akant?

Roman Laudański: – Jak wspomina pan dzień wprowadzenia w Polsce stanu wojennego?

Stefan Pastuszewski: – Pracowałem wtedy w redakcji „Kujaw”. Tego dnia wracałem z Warszawy z Kongresu Kultury Polskiej. Komunikacja już była zakłócona, jakoś dojechałem do Bydgoszczy. Wieczorem, kiedy otwierałem drzwi mieszkania, sąsiadka uchyliła swoje i powiedziała: „byli po pana”. Zdecydowałem, że nie będę spał w domu, tylko przenocuję u znajomych. Jednak następnego dnia musiałem podejść do galerii przy ul. Farnej 2. Miałem tam dość kontrowersyjne prace Edwarda Dwurnika, musiałem je ukryć, co się udało. A później rozległo się walenie do okna i drzwi. To była Służba Bezpieczeństwa, która mnie internowała. Najpierw zawieźli mnie do Komendy Miejskiej Milicji, a wieczorem do Zakładu Karnego w Potulicach, gdzie mieścił się obóz dla internowanych. Nie byłem zaskoczony. Jako działacz „Solidarności” zdawałem sobie sprawę z możliwych konsekwencji za nasze działanie w ciągu miesięcy „Solidarności”. Władza z nami walczyła czego efektem był stan wojenny. Dziś patrzę na to już spokojnie, po męsku. Tylko wtedy w domu została żona i dzieci.

RL: – W Potulicach nie było obaw, że mogą was wywieźć gdzieś dalej, na „białe niedźwiedzie”?

SP: – Oczywiście były, ale siedzieliśmy we własnym gronie, staraliśmy się trzymać fason, żartować. Nieprzyjemny był pierwszy moment za bramą zakładu karnego. Strażnicy więzienni z ujadającymi psami  otoczyli mnie wianuszkiem. To ujadanie psów było psychologicznym działaniem, na szczęście żaden pies mnie nie pogryzł. Nic się nie stało. Na początku wydawało się nam, że to po prostu aresztowanie, dopiero po kilkunastu dniach wręczono nam dokumenty internowania, zablokowania naszej aktywności. W Potulicach byliśmy internowani razem z działaczami z Torunia w osobnym pawilonie nr 7. Odizolowali nas od świata i od innych więźniów.

RL: – Trafiały do was jakieś wiadomości na temat tego, co się dzieje w kraju?

SP: – W każdym zakładzie karnym, w każdej celi był głośnik, którym transmitowano program radiowy. Tej „szczekaczki” nie można było wyciszyć lub wyłączyć. Funkcjonariusze SB zaczęli nas przesłuchiwać. Odmówiłem jakichkolwiek rozmów. Nadano nam pasterkę, w wyniku Porozumień Gdańskich dopuszczono Kościół do transmisji mszy świętych i 24 grudnia mogliśmy wysłuchać pasterki.

RL: – Dziś, po latach, jak patrzy pan na stan wojenny?

SP: – Gdyby wtedy dopuszczono „Solidarność” do współdecydowania, to bylibyśmy dalej w rozwoju kraju. Stan wojenny zablokował gospodarkę i aktywność społeczną. Przez osiem – dziewięć lat żyliśmy w zamrożeniu. Partia głosiła hasła odnowy, usiłowano przeprowadzić reformę, ale to się nie udawało. Choć w połowie lat osiemdziesiątych, dzięki ministrowi Wilczkowi doszło do pewnego uwolnienia rynku, ale stan wojenny zahamował rozwój kraju.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter