Ireneusz Nitkiewicz: – Przez siedem lat przez małe okienko wydaliśmy naprawdę tony żywności

Ireneusz Nitkiewicz Fot. B.Witkowski / UMB

– Jeśli powiodło ci się trochę lepiej, to zbuduj dłuższy stół, a nie wyższy płot – proponuje Ireneusz Nitkiewicz, społecznik

– Świętowaliście siedmiolecie Jadłodzielni. Jak to się wszystko zaczęło?

– Świąteczna akcja „Ciepło serca w słoiku” cieszyła się dużym zainteresowaniem medialnym. Przejęliśmy ją wraz Aurelią Ratajczak od Sandry Pawłowskiej, która wyjechała na Islandię. Po świętach ludzie dzwonili, że chcą oddać jedzenie. W domu trudno było to przechować, dlatego zaczęliśmy szukać odpowiedniego miejsca na działalność. Akurat otworzyła się jadłodzielnia w Toruniu, spotkaliśmy z grupą zaangażowaną w jej prowadzenie.  Wyremontowaliśmy wspólnymi siłami bydgoski lokal, i tak się zaczęło. Z wolontariuszami jest tak, że ktoś przychodzi, ktoś odchodzi. Pomagają nam Agnieszka i Ryszard Kołodziejczak mieszkający w tej kamienicy. Prezydent wyróżnił ich za wolontariat senioralny.

– Skąd pochodzi żywność dostarczana do Jadłodzielni?

– Na początku od osób prywatnych, coś zostawało po imprezach domowych. Także z restauracji, ale to były ilości niewystarczające w stosunku do osób pragnących korzystać z Jadłodzielni. Powstała Fundacja „Chcę – pomagam”, którą założyłem z Bartkiem Mikołajczykiem i Grzegorzem Urbańskim. Przez siedem lat przez małe okienko wydaliśmy naprawdę tony żywności. Mamy też wolontariuszy, którzy dostarczają żywność osobom potrzebującym. Nie robimy tego w regularnie, ponieważ nie mamy pieniędzy na paliwo. Te koszty od lat są dla nas blokadą takiej działalności.

– Jest zapotrzebowanie na wydawaną przez was żywność? Rośnie czy maleje liczba chętnych?

– Czasem więcej, czasem mniej, to raczej sinusoida. W miesiącach wakacyjnych część bezdomnych przemieszcza się po kraju. Raz na dyżur przyjdzie 30 osób, a raz 60 i więcej. Jadłodzielnie w Europie pełnią właściwie dwie funkcje. Dzięki nim nie marnuje się żywność, a drugą ich funkcją jest wymiana żywności. W Polsce jadłodzielnie przerodziły się raczej w punkty pomocy osobom potrzebującym. Czasem dzieje się inaczej. Lubię wracać do historii o pomidorach. Kiedyś ogłosiliśmy, że mamy dużo pomidorów, które otrzymaliśmy od jednego z rolników. Podjechała pani ładnym samochodem i wzięła dwa kartony. Część osób była tym oburzona, ale po kilku dniach przywiozła nam passatę ziołową wykonaną właśnie z tych pomidorów. Rozdaliśmy ją potrzebującym.

Chciałbym, żeby kiedyś jadłodzielnie stały się nie tylko rodzajem pomocy potrzebującym, ale również miejscem wymiany żywności. Na przykład ugotowałem za dużo zupy, znudziła mi się, to przynoszę i wymieniam na gulasz warzywny, bo mamy też wegańskie potrawy. Początkowo nawet udawało się nam z miejscem wymiany żywności, ale kiedy przyszedł Covid-19, kiedy napłynęli uchodźcy wojenni z Ukrainy, to wszystko wpłynęła na to, że jesteśmy bardziej miejscem pomocy potrzebującym.

– Lubimy pomagać?

– Tak, odzew jest duży. Cieszę się, bo ostatnio znowu pojawia się jedzenie ze ślubów. Młoda para przywozi nam to, co zostaje po weselu. Bardzo fajny gest. Torty i inne smakołyki. Podobni robią bydgoskie szkoły po studniówkach, przekazują m.in. torty, sałatki i słone przekąski. Otrzymaliśmy jedzenie także po balu ośmioklasistów. Widać, że jest mniej jedzenia od osób prywatnych, które kiedyś przynosiły jedzenie po obchodach popularnych imienin, np. Zofii. Okresy świąteczne nie gwarantują większego przypływu jedzenia. Dwa lata temu po Wielkanocy otrzymaliśmy bardzo dużo jedzenia, w ubiegłym roku w tym samym czasie mało, z kolei było dużo po świętach Bożego Narodzenia. Nigdy nie wiadomo, ile będzie jedzenia. W Bydgoszczy organizacje pozarządowe współpracują. Kiedy mamy za dużo żywności i nie będziemy w stanie jej zagospodarować, to przerzucamy ją do innych punktów.

– Skąd w panu to pomaganie?

– Kiedyś przeczytałem takie zdanie: „jeśli powiodło ci się trochę lepiej, to zbuduj dłuższy stół, a nie wyższy płot. Nie odgradzaj się od tych, którzy potrzebują pomocy”. Potrzebujących możemy znaleźć wszędzie. Kiedyś zadzwoniła do nas pani z Osowej Góry, że ma dla potrzebujących dwa słoiki zupy i kiedy ją odbierzemy? W takich przypadkach tłumaczę, że pomaganie jest nie tylko dobre, ale musi mieć wymiar ekonomiczny. Na uratowanie dwóch słoików zupy za kilka złotych musielibyśmy wydać dwa razy więcej na paliwo. Do tego trzeba cenić czas wolontariuszy. Rozejrzyjmy się wokół naszego mieszkania. Każdy z nas może mieć jadłodajnię domową. Możemy podzielić się z sąsiadami lub z nimi wymieniać. Przecież tak się kiedyś robiło. Po jednej z audycji radiowych otrzymałem telefon od pana, który przywiózł jabłka z działki. Nie bardzo miał co z nimi zrobić, to zostawił kartony w klatce schodowej i napisał do sąsiadów: częstujcie się! Po kilku godzinach nie było śladu po jabłkach, a następnego dnia usłyszał od sąsiadów, że ma bardzo smaczne jabłka. Jadłodzielnia nie musi mieć wymiaru instytucji. Może mieć wymiar naszego pomagania. Obok mieszka ktoś samotny, starszy? Można się z kimś takim podzielić zupą czy porcją obiadu. I to będzie mikrojadłodzielnia.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter