Jak startowała lokalna demokracja – Solidarność kontra Komitet Obywatelski. Jan Rulewski kontra Antoni Tokarczuk

Stary Rynek na przełomie lat 80. i 90 XX wieku – tak wyglądał w czasach pierwszych wolnych wyborów samorządowych / Fot. Tomasz Najdzicz, ze zbiorów Mariusza Ręgiela

Niedługo miną 34 lata od pierwszych wolnych wyborów miejskiej władzy w Bydgoszczy po II wojnie światowej. 27 maja 1990 roku odbyło się to historyczne dla bydgoszczan głosowanie. Niełatwy to był czas. Wszystko ulegało zmianom, władza też.

Poprzednia rada miejska, jeszcze PRL-owska, została wybrana 19 czerwca 1988 roku na czteroletnią kadencję. Została skrócona i przetrwała tylko dwa lata, gdyż Polska Ludowa przestała istnieć. Należy przypomnieć, jakież to były wybory w 1988 roku. Monopol władzy PZPR chwiał się na całego. Przyczyn było kilka – dążenie Polaków do niepodległości i swobód obywatelskich, ogromny wpływ papieża Jana Pawła II na nasz naród, krach gospodarczy i radziecka pierestrojka w wykonaniu Gorbaczowa.

I tak na tle tych zdarzeń uchwalona została nowa ordynacja wyborów do rad terenowych. Zakładała ona pewną liberalizację, jednak taką, aby PZPR nie straciła pełni władzy. Już nie było jednej listy bez skreśleń, na której kandydaci z wyższych pozycji byli automatycznie wybierani. Mieszkańcy mogli wybierać jednego kandydata z trzech lub dwu zaproponowanych osób. Dobór kandydatów, a także rozdział przyszłych mandatów był ściśle kontrolowany przez instancje partyjne. I tak w 120-osobowej Miejskiej Radzie Narodowej zarezerwowano 56 mandatów dla PZPR, 13 dla SD, 7 dla ZSL i 44 dla bezpartyjnych. Zadaniem wyborców było wytypowanie jakiegoś kandydata spośród prawie takich samych osób. Na karcie do głosowania figurowało dwóch/trzech członków PZPR, na innych SD, ZSL, tzw. bezpartyjni. Nie było zatem przestrzeni dla wolności; lud miał głosować na zaufanych ówczesnej władzy. A wszystko pod płaszczykiem PRON – Patriotycznego Frontu Odrodzenia Narodowego. Długo ta rada nie porządziła; po dwóch latach zmiotło ją z ziemi, bo wcześniej był czerwiec 1989 roku. Rządząca dotychczas PZPR się rozpadła; odebrano jej cały majątek. Natomiast jej satelici – Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne istnieli dalej. Uratowali skórę, przechodząc w ostatniej chwili na drogę reform i popierania Solidarności. 

Wolny wybór lokalnej władzy

Wybory, które odbyły się w roku 1990, były już całkowicie wolne. Mogły wystartować wszelkie ruchy społeczne, związkowe, organizacje obywatelskie i polityczne. Zredukowano poważnie liczbę radnych – do 55 osób (obecnie jest ich w Bydgoszczy 28). Do Rady Miasta wystartowały komitety, co dziś ciekawe, bez patronatów partii politycznych: Komitet Obywatelski V [V jak victory – przyp. red], Społeczna Lista Solidarność – obydwa skupiały działaczy opozycyjnych, Lista Demokratyczna skupiająca członków SD, Opozycja Demokratyczna utworzona przez byłych członków PZPR, Forum Narodowe i Bydgoska Inicjatywa Społeczna.

Jak dziś, po latach, wspominają te czasy politycy i samorządowcy?

 Antoni Tokarczuk szef bydgoskiego Komitetu Obywatelskiego w swej książce „Mój czas. Flirty z historią” pisze:  „Ostatnią wspólną akcją obozu Solidarności były wybory samorządowe w niecały rok po zwycięskich wyborach parlamentarnych… ostatni wspólny sukces ruchu komitetów obywatelskich, które po „wojnie na górze” w następnych tygodniach zaczęły znikać z horyzontu, zasilając nowe ugrupowania polityczne: Porozumienie Centrum i Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna.”

Wtedy rozpoczęła się wojenka między Antonim Tokarczukiem a Janem Rulewskim. Każdy z nich inaczej widział przyszłość polityczną i samorządową. Tokarczuk uważał, że po wyborach z czerwca 1989 winny powstawać demokratyczne struktury struktury życia politycznego, których zadaniem było przewodzenie w życiu publicznym.

Jan Rulewski i Antoni Tokarczuk (stoją w środku) zostali wspólnie uhonorowani tablicami ze swoimi podpisami w Bydgoskiej Alei Autografów / Fot. R. Sawicki/UMB

Jan Rulewski przewodniczący bydgoskiego NSZZ „Solidarność” wspomina: – Posiadaliśmy inną wizję . To związek Solidarność miał kontrolować władzę polityczną, reprezentując pracowników najemnych, a nie  Komitet Obywatelski, którego interesowała tylko władza. Komitety te powstały z inicjatywy i błogosławieństwa Lecha Wałęsy, a ja straciłem do niego zaufanie po Okrągłym Stole i tajnych obradach w Magdalence. Nasz spór był o charakter władzy – czy rada przedstawicielska ma nadawać ton życiu publicznemu, czy być tylko pomocnikiem władzy wykonawczej. Niestety, nie poszło po mojej myśli – władza przedstawicielska straciła cnotę.

Tokarczuk pisze dalej w książce o tym konflikcie: „ Jan jako przewodniczący regionalnych struktur NSZZ „Solidarność” postanowił objąć związkowe rządy nad miastem i regionem… KO miał znaleźć się wśród ośmiu podmiotów uprawnionych do bezwarunkowego podporządkowania się decyzjom wyborczym władzy związkowej i jej szefa… ambicje związku przypominały mi ambicje PZPR sprzed stanu wojennego. Po ogłoszeniu wyników wyborczych mieliśmy jako członkowie KO szczególne powody do radości i satysfakcji. Zdobyliśmy największą liczbę mandatów, 26 wobec 21 Społecznej Listy Solidarności… Był to nasz sukces, rezultat społecznej rozpoznawalności niepodpisanej już przez Solidarność. Ludzie nie chcieli żyć tylko w cieniu symboli… Tytuły w gazetach takie jak „Tokarczuk wypunktował Rulewskiego” potwierdzały mój osobisty sukces.”

 A jakie były pozostałe wyniki wyborów: Opozycja Demokratyczna – 4, Forum Narodowe – 1, Bydgoska Inicjatywa Społeczna – 1, Lista Demokratyczna – 2. Nikt zatem nie posiadł większości. Zaczęły się podchody do obsadzania stanowisk prezydenta Bydgoszczy (wtedy wybierała go rada) i przewodniczącego Rady Miasta.

 Temperamentny Tokarczuk nie potrafił zawrzeć koalicji ze związkowcami. Nie szczędził przytyków Rulewskiemu: „ Zgodnie z wytycznymi swego patrona liczyli (radni „S” – dop. autora) na przejęcie wszystkich czołowych funkcji dla siebie – zamierzając podkupić naszych radnych oraz byłych komunistów…”

Potem oponenci jakoś się dogadali. Prezydentem wybrano Krzysztofa Chmarę, inżyniera, nauczyciela akademickiego, a przewodniczącym Rady Miasta Zdzisława Kostkowskiego, inżyniera, nauczyciela szkół średnich. Temperatura opadła i zaczęła się ogromna praca.

Wybory 1990 – wspomnienia z dawnych lat

Wspomina Stefan Pastuszewski: – Ja też krytykowałem Wałęsę, podobnie jak Rulewski. Tokarczuk nie dopuścił nas do tworzenia jednolitej organizacji postsolidarnościowej. Startowałem z listy Forum Narodowego. To były romantyczne wręcz czasy, pełni zapału działaliśmy. Ja sterowałem kulturą bydgoską z pozycji radnego a nie urzędnika. W ratuszu atmosfera była twórcza, szybko zapomnieliśmy o naszych sporach.

Grażyna Ciemniak – wtedy z Opozycji Demokratycznej, potem m.in. senatorka SLD, opowiada: – Bardzo dobrze nam się pracowało, choć nie byliśmy pupilkami większości. Praca w radzie opierała się na pracy w komisjach. Wypracowane przez nie wnioski były bez problemu akceptowane. Radni często zastępowali urzędników. Mieliśmy duże pole do inicjatyw; ja mocno zaangażowałam się na rzecz ochrony środowiska. Mam do dziś satysfakcję z czystości Brdy, wówczas była ona ściekiem.

W pierwszej radzie był także Lech Zagłoba-Zygler, historyk, nauczyciel VI LO, obecnie ciągle radny i wiceprzewodniczący rady – Startowałem z listy Komitetu Obywatelskiego. Propagandy wyborczej nie było wiele jak dziś. Funkcjonowała „poczta pantoflowa”, wiele zawdzięczałem uczniom i nauczycielom. Pomogła mi działalność w ruchu krajoznawczym, a także pamięć o moim ojcu Zdzisławie, niestrudzonym działaczu harcerskim. Atmosfera w radzie była wspaniała, nie było intryg i różnych gierek oraz ręcznego sterowania radnymi. Byliśmy ze sobą zżyci, organizowaliśmy nawet wypady turystyczne.

Lech Zagłoba-Zygler i Maciej Świątkowski, radni z kadencji 1990-1994 zostali także wybrani w ostatnich wyborach do Rady Miasta 7 kwietnia

Elżbieta Rusielewicz, obecnie radna z ramienia Koalicji Obywatelskiej, nie była radną tej pierwszej kadencji, ale dużo działała w owym czasie. Wspomina: Choć dostałam propozycję kandydowania z ramienia Komitetu Obywatelskiego, to jednak wolałam się skupić na działalności na rzecz osób niepełnosprawnych. A było co zmieniać w tej sferze; w branżowej komisji krajowej NSZZ Solidarność byłam wiceprzewodniczącą. Nie raz spierałam się z Lechem Wałęsą. Była tam demokracja. Wiosną 1990 w pełni zaangażowałam się w wybory. Kierowałam akcją ulotkową sztabu KO mieszczącego się przy ulicy Paderewskiego w mieszkaniu Antoniego Tokarczuka. Entuzjazm społeczeństwa był ogromny, ulotki rozchodziły się jak ciepłe bułki. Mam do dziś ogromną satysfakcję z tytułu mojego zaangażowania.

O tych wyborach mówią także wieloletni redaktor naczelny bydgoskiej Gazety Wyborczej Józef Herold i społecznik, socjolog Grzegorz Kaczmarek, którzy zajęli się intensywnym szkoleniem przyszłych radnych. Objęły one ponad 800 osób z całego województwa. Powołano Bydgoską Wszechnicę Obywatelską, której dyrektorem został Herold, jednocześnie pełnomocnik ministra ds. rozwoju demokracji lokalnej.

Obaj wspominają: Słuchaczami zostali ludzie, którzy odgrywali jakąś rolę w życiu publicznym. Ludzie ideowi, lecz ze skromną wiedzą administracyjną – bo niby gdzie mieli ją posiąść? Ich kapitałem była postawa prospołeczna i chęć pracy na rzecz odnowy. Szkolenia obejmowały pełen zasięg problemów od ekonomii poprzez administrację, kulturę, oświatę, ekologię, planowanie przestrzenne.

Grzegorz Kaczmarek został radnym, a Józef Herold szefował potem oddziałem Gazety Wyborczej.

A jak wspomina te czasy Maria Podlewska, bydgoska radna z ramienia ZSL w latach 1988-1990?  – Wiele nie mogliśmy, ale staraliśmy się działać na rzecz bydgoskiej społeczności w zwykłych, bytowych sprawach. Nie mam czego się wstydzić. To zawsze jest aktualne bez względu na ustrój. Wiele zasłużonych i znanych osób działało w radzie i w ówczesnych władzach. Każdy z nas starał się działać jak najlepiej, mimo politycznej czapy. Z aktywistów tego czasu wywodzą się m. in. Eugeniusz Kłopotek wtedy i obecnie wójt Warlubia, a po drodze, w III RP, wicewojewoda i poseł czy Felicja Gwincińska, wtedy wicewojewoda, później radna i Honorowy Obywatel Miasta Bydgoszczy. Towarzystwo wcale, wcale…– kończy rozmówczyni.

Radni kadencji 1990-1994

Edmund Andrzejczak (Społeczna Lista „Solidarność”), Tadeusz Bejgerowski (Komitet Obywatelski „V”), Janusz Bernadowicz (Solidarność), Zbigniew Bigoński (Lista Demokratyczna), Jerzy Bocian (Solidarność), Maria Borkowska (Solidarność), Lech Bukowski (Solidarność), Krzysztof Chmara (KO V), Ludwik Cichoracki (Solidarność), Grażyna Ciemniak (Lista Demokratyczna), Leon Dekowski (Solidarność), Roman Dembek (KO V), Zbigniew Domaracki (Solidarność), Jerzy Drożniewski (KO V), Maciej Drzewiecki (KO V), Ryszard Dudkiewicz (Solidarność), Zbigniew Galiński (Solidarność), Irena Grześkiewicz (Bydgoska Inicjatywa Społeczna), Aleksander Grzybek (KO V), Grzegorz Kaczmarek (KO V), Longina Kaczmarowska (KO V), Marian Kamzol (Solidarność), Zygmunt Kasperowicz (KO V), Renata Kawała (KO V), Zdzisław Kostkowski (Solidarność), Andrzej Kotulski (KO V), Danuta Krajewska (KO V), Janusz Kwaśny (Lista Demokratyczna), Elżbieta Laskowska (KO V), Irena Maciejewska (KO V), Leon Masiak (KO V), Franciszek Miłosz (KO V), Grzegorz Mochalski (KO V), Jan Montowski (Solidarność), Andrzej Motuk (Solidarność), Marek Murawski (KO V), Marek Napierała (Solidarność), Maciej Obremski (KO V), Piotr Pankanin (Solidarność), Stefan Pastuszewski (Forum Narodowe), Jan Perejczuk (KO V), Władysław Piekuś (Bydgoska Inicjatywa Społeczna), Radosław Połomski (Solidarność), Andrzej Poziemski (KO V), Małgorzata Siekierska-Pawlaczyk (KO V), Władysław Sinkiewicz (KO V), Danuta Siuda (Solidarność), Krystyna Sztejka (Opozycja Demokratyczna), Maciej Świątkowski (KO V), Ewa Trzebińska (Solidarność), Edward Turczynowicz (KO V), Jerzy Urbaniak (KO V), Henryk Waźbiński (Solidarność), Ryszard Wolański (KO V), Zbigniew Woźniak (Solidarność), Lech Zagłoba-Zygler (KO V), Leszek Zarzycki (Opozycja Demokratyczna), Lidia Żabińska (Opozycja Demokratyczna)

Udostępnij: Facebook Twitter