Kreska Arkadiusza Hapki. Bydgoski rysownik opowiada świat

To, że jesteśmy kimś w danej chwili, nie definiuje nas na zawsze. Nie jest wyrokiem. Trzeba jednak być cierpliwym i włożyć mnóstwo pracy – opowiada Arkadiusz Hapka, który w wieku 35 lat postanowił, że każdego dnia będzie się uczył rysować. Po kilku latach stał się uznanym ilustratorem, który tworzy okładki najważniejszych polskich czasopism i gazet.

Remigiusz Jaskot: Co dziś pan narysował?

Arkadiusz Hapka: Kończyłem animacje dla Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina. W ub. roku robiłem dla nich serię portretów najważniejszych polskich kompozytorów. Wyszła z tego kampania outdoorowa. Teraz tamta seria przeradza się w animację. Postacie będą mówiły i gestykulowały. Zrobiłem więc ok. 50 rysunków. To mój animatorski debiut, choć oczywiście odpowiadam tylko za rysunki, nie montaż.

W wieku 35 lat postanowił pan zostać rysownikiem. Jak do tego doszło?

– Po epizodzie dziennikarskim przez lata funkcjonowałem jako aktywista związany z kulturą i rzecznik m.in. pierwszego Bydgoskiego Kongresu Kultury w 2011 roku. Następnie zacząłem interesować się branżą filmową. Organizowałem wiele przeglądów filmowych, choćby w Mózgu. To mnie doprowadziło do stanowiska rzecznika Festiwalu Camerimage. Kiedy w Miejskim Centrum Kultury powstało kino Orzeł, zarządzałem nim przez 5 lat. Sprowadziłem do Bydgoszczy Docs Against Gravity. Dziś takich miast jest więcej, ale wtedy Bydgoszcz dołączyła do festiwalu, który odbywał się tylko w Warszawie i Wrocławiu.

W 2013 roku skończyłem Mistrzowską Szkołę Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy na kierunku kreatywna produkcja. Wydawało się, że mój kierunek to twórczy udział w produkcji filmowej. Zajmowałem się projektem poświęconym tzw. “Dziadkowi MOZAIKA”, czyli bydgoszczaninie, który na przestrzeni 80 lat skatalogował i opisał 22 tysiące obejrzanych przez siebie filmów. Bohater zmarł, projekt się rozsypał. Powoli zacząłem się zastanawiać, czy chcę być częścią środowiska filmowego. Miałem poczucie, że chcę tworzyć projekty solowe. A kinematografia to praca zespołowa.

Rysunek Arkadiusza Hapki, który trafił na okładkę „Pisma”

Każdy może zmienić zawód i robić to, co kocha?

– Jeśli ktoś pracuje w urzędzie skarbowym i marzy o zostaniu kucharzem, jest to możliwe. To, że jesteśmy kimś w danej chwili, nie definiuje nas na zawsze. Nie jest wyrokiem. Trzeba jednak być cierpliwym i włożyć mnóstwo pracy. Poszło mi szybko, choć i tak trwało kilka dobrych lat. Zdarzały się porażki. Bywało, że nie dostawałem żadnych zleceń i wracałem do starych zajęć. Niezbędny jest spokój. Jestem przekonany, że dzięki pracy nad sobą w sposób uporządkowany, cykliczny i konsekwentny, człowiek jest w stanie posiąść nowe umiejętności.

Skąd pomysł na zajęcie się rysowaniem?

– W podstawówce, na lekcjach plastyki, rysowałem za kilku innych kolegów. Podobnie w liceum. Póżniej miałem długą przerwę, gdy studiowałem politologię na UKW.

Kiedy kilka lat temu postawiłem na rysowanie, postanowiłem sobie, że codziennie przez dwie godziny będę siedział i stworzę przynajmniej jeden rysunek. Nie chodziło mi nawet o zdobycie umiejętności, na której będę zarabiać. Tak naprawdę chciałem uczyć się skupienia. Wytrzymałem pierwsze kilka miesięcy, potem kilka lat.

Odszedłem z MCK-u i wyjechałem do Warszawy. Na zamówienie Mariusza Szczygła stworzyłem portrety dziesięciu najważniejszych reportażystów. Pięć lat temu wystawa zawisła w księgarni Wrzenie Świata. Na tyle dobrze wtopiła się w ten lokal, że została zaadaptowana na własność i wisi tam do dziś jako stały element. Gdyby ktoś był w Warszawie i chciałby przy kawie zobaczyć moje prace, może zajrzeć
do Wrzenia.

Portret Jarosława Kaczyńskiego Rys. Arkadiusz Hapka

Ktoś pana uczył, czy do wszystkiego, co związane z rysowniczym rzemiosłem, doszedł pan sam?

– Jestem totalnym samoukiem. Średnio odnajduję się w sytuacji, gdy ktoś udziela mi instrukcji. Zawsze uwielbiałem rysunki Albrechta Dürera. To geniusz, ale jego prace są proste i da się je powtórzyć. Zrobiłem kilkadziesiąt wersji jego słynnego nosorożca i kilku innych rysunków. Tak nauczyłem się techniki, kreskowania. Dzięki cieniowaniu rysunek na kartce zyskuje trzeci wymiar. Z czasem z tuszu na papierze, czyli pióra z kałamarzem, przerzuciłem się na kredki.

Nie byłem na żadnym kursie, nie oglądałem lekcji na YouTube. Metodą prób i błędów codziennie rysowałem przez minimum dwie godziny. Efekty przyszły szybko, już po kilku tygodniach moje prace miały sens. Jak zwykle, po szybkich postępach, przychodzi kryzys, kolejna poprawa nie jest już tak spektakularna. Ale progres jest, ręka się uczy, pamięć mięśniowa jest coraz lepsza. Rośnie też cierpliwość. Robię rysunki na maksymalnym detalu. Każdy portret to kilka godzin, czasem kilka dni pracy.

Wszystkie rozpraszacze pan wyłącza?

– Słucham muzyki klasycznej, głównie Beethovena i Bacha. Telefon wyciszam, komputer jest włączony, bo rysunki robię ze zdjęć, więc muszę mieć referencję.

Jak od osiągnięcia pewnej technicznej biegłości dojść do sytuacji, gdy duże wydawnictwa zamawiają u pana rysunki na okładki?

Rys. Arkadiusz Hapka

– To długi proces, który tak naprawdę trwa. Pierwsze płatne zamówienie z prasy dostałem z magazynu „Pismo”. Wysłałem swoje portfolio na ogólny adres redakcji i dyrektor artystyczny uznał, że do tekstu o Silvio Berlusconim zamówią u mnie podwójny portret.

Początkowo nie liczyłem, że będę się utrzymywał z rysowania. Ale dostawałem coraz więcej zamówień i to z prestiżowych tytułów, jak „Gazeta Wyborcza” czy „Newsweek”.

Rysuje pan także cyfrowo, np. na tablecie?

– Nie, wyłącznie analogowo. I tym się wyróżniam. Jestem jednym z niewielu ilustratorów w Polsce, którzy rysują kredkami. Cyfrowo robię tylko późniejszą obróbkę. Koledzy z branży, którzy rysują na tabletach, mają tę przewagę, że na gotowym rysunku mogą dokonać korekty. U mnie to niemożliwe. Ale moją przewagą jest to, że moje rysunki są charakterystyczne. Od razu można je rozpoznać.

Uważam, że w programie komputerowym trudno mówić o autorskiej kresce. Ktoś zaprojektował dany program i częściowo zdefiniował końcowy efekt. Wszystkie aplikacje prostują kreskę, wygładzają, zawsze można zrobić Ctrl+Z. Jak ja się pomylę, muszę brnąć dalej albo zrobić rysunek od nowa. Co ciekawe, są uznani ilustratorzy, którzy w starciu z kartką i ołówkiem są bezradni. Nie narysują prostego krzesła, bo zawsze rysują na tabletach. Oprócz kreski, częścią pana stylu jest ograniczona liczba kolorów.

– Prace powstają fizycznie – kredkami CarranD’Ache. Są miękkie i oleiste. Trzeba je nieustannie ostrzyć. Żeby wyłuskać szlachetność analogowego rysunku, ograniczam ilość rozpraszaczy. Nie robię też tła. Staram się trafić w punkt minimalną ilością zabiegów artystycznych.

Ile wie pan o tekście, który ma pan zilustrować? Wydawnictwo przesyła hasło, cały artykuł?

– Różnie. Niektórzy dyrektorzy artystyczni, czy redakcje, wysyłają bardzo szczegółowe opisy swoich oczekiwań. Czasami dostaję tylko hasło, a zdarza się, że dostaję do przeczytania cały tekst. Tak było z prezydentem Andrzejem Dudą upozowanym jako Napoleon z długopisem za uchem. Wysłałem do redakcji kilka wariantów, z których wybrano jeden. Na końcu dostałem prośbę, aby zwiększyć liczbę kolorów, więc dodałem mundur.

Na Facebooku publikuje pan rysunki znanych osób. Powstają w ramach ćwiczeń?

– Tak. Zamówienia pojawiają się regularnie, ale stosunkowo rzadko – kilka razy w miesiącu. Konkurencja jest ogromna. Na niewielkim rynku konkuruje mnóstwo świetnych rysowników i ilustratorów. Żeby zachować rutynę, aby codziennie powstawał jeden rysunek, trzeba pozostawać w reżimie pracy. Utrzymuję się w formie. Muzycy powtarzają, że jak nie ćwiczy się jeden dzień, to tylko samemu się to słyszy, jak dwa dni to także koledzy, a po tygodniu różnicę słyszą już wszyscy. Z rysowaniem jest podobnie.

Rys. Arkadiusz Hapka
Udostępnij: Facebook Twitter