Mariusz Napierała: Teatr Kameralny otwiera się ciągle na nowo. Dla wszystkich bydgoszczan

Mariusz Napierała, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Kameralnego

– Wszyscy spodziewaliśmy się, że otwarcie takiego miejsca, którego w Bydgoszczy nie było, to będzie pewnie jakieś spektakularne wydarzenie. Przecinanie wstęgi, orkiestra dęta, balony – nic takiego nie było. Postanowiłem, że to otwarcie będzie trwało i objawiało się w różnych aspektach naszej działalności. Pierwsze duże przedstawienie, pierwsza premiera, pierwsze widowisko z okazji Dnia Dziecka. Tych „otwarć” było mnóstwo – mówi Mariusz Napierała, dyrektor Teatru Kameralnego w Bydgoszczy

Mariusz Napierała od 2019 roku kieruje odbudowanym Teatrem Kameralnym. W 2000 r. ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku na Wydziale Malarstwa i Grafiki wraz ze specjalizacją ze scenografii. Jest autorem wielu scenografii na najważniejszych polskich scenach. Spośród jego kilkudziesięciu realizacji znakomita część to przedstawienia muzyczne: opery, balety oraz musicale. W Operze Nova tylko ostatnio stworzył scenografie do musicalu „Bulwar Zachodzącego Słońca” i operetki „Wesoła wdówka”.

Daria Bołka: Dla kogo trudniej tworzy się sztukę. Dla dzieci czy dla widza dorosłego?

Mariusz Napierała: To pytanie jest trudne. Myślę, że dla każdego widza tworzy się „trudno”. Każdego widza trzeba najpierw poznać. Każdy ma inne oczekiwania i inne wymagania. Inna jest też misja teatru w stosunku do konkretnych grup wiekowych. W teatrze najważniejsza jest prawda. Do widza trzeba mówić prawdziwie, żeby nawiązać dialog. Myślę, że ludzie na poszczególnych etapach rozwoju, mają inną spostrzegawczość. Na inne rzeczy zwracają uwagę dzieci, na inne dorośli. Kwestią naszą jest nieustanne rozpoznawanie tych potrzeb i oczekiwań, rozpoznawanie pola dialogu. Odnosząc się to tego należy tak kształtować repertuar, żeby ten dialog był zawsze nawiązywany.

A czy nie trudniej jest dorosłym, zobaczyć ten świat oczami dziecka, nawiązać z nim wiarygodny dialog?

-Każdy z nas zna świat dziecka z autopsji – też kiedyś nimi byliśmy. Niektórzy z nas mają własne dzieci, więc wiedzą, jak to jest. Niektórzy stykają się ze światem dziecka, bo go po prostu lubią. Wydaje mi się, że to jest osobista kwestia każdego z nas. Nie ma rzeczy trudniejszej w sztuce. To tak jakbyśmy zapytali czy trudniej biegać przez płotki, czy grać w piłkę nożną. Każda dyscyplina ma swoje warunki tyczące jej uprawiania i trudności do pokonywania. Sztuką jest to, aby nauczyć się żyć w tej rzeczywistości, aby pokonywać przeszkody i osiągać nasze cele. W naszym przypadku tym celem podstawowym jest publiczność – jej obecność i wdzięczność.

Teatr Kameralny, niedawno świętujący pierwsze urodziny, zawsze kojarzony był ze sceną młodego widza. Za nami dwie dorosłe premiery. Czy to zapowiedź szerszych zmian w repertuarze?

– Rzeczywiście, dwie ostatnie premiery były adresowane do „starszej młodzieży” lub jak kto woli dla dorosłych. To się odbywa w różnych cyklach. Uruchomiliśmy w TK Scenę Inicjatyw Aktorskich. To furtka, którą otwieramy dla naszych artystów, aby mogli spełniać swoje marzenia, wyrazić się, realizować, opowiadać o ważnych dla siebie sprawach. Jesteśmy zespołem, aktorzy też mają swoje przemyślenia i oczekiwania względem możliwości wyrażania siebie. W ich rozwój zawodowy wpisane jest opowiadanie własnych historii. Ta scena daje takie możliwości. Nasza aktorka Katarzyna Kłaczek zdecydowała się opowiedzieć piosenkami Anny Jantar historię kobiety, mówi ze sceny o jej wrażliwości, rozterkach i radościach. To sztuka magiczna, która ujęła widzów i cieszy się dużą popularnością. Jeśli chodzi o „Jana Kaczmarka TiVi de domo” to był spektakl zaplanowany w głównym nurcie repertuarowym naszego teatru. W pewnym procencie naszych założeń repertuarowych, chcemy grać także dla dorosłych. To wiąże się z tradycją miejsca i duchem tego teatru. Pamiętajmy, że do ’88 roku była tu scena kameralna Teatru Polskiego. Dużo wcześniej, na przełomie wieków działo się tu wiele – przedstawienia kabaretowe, teatralne itp. Tu kumulowało się życie kulturalne bydgoszczan. Tu odbywały się przedstawienia w nieco innej linii repertuarowej do głównej sceny w Bydgoszczy. Tutaj odbyła polska prapremiera „Tanga” Sławomira Mrożka. Grano też lżejszy repertuar i sztuki komediowe, a także przedstawienia dla dzieci. Aby to miejsce z tą historią w jakimś stopniu powiązać, podtrzymać i zaopiekować się widzami, którzy tęsknią za Teatrem Kameralnym sprzed lat, powstała ta premiera.

„Starsi” widzowie mogą liczyć na to, że od czasu do czasu pojawi się premierowa sztuka dla nich?

– Tak. Z pewnością nie będzie to odbywało się to regularnie, co roku. Jednak raz na jakiś czas planujemy, żeby Teatr Kameralny grał dla dorosłych, w nurcie komplementarnym do głównego nurtu Teatru Polskiego.

Oddaliście hołd miejscu i tradycji, przywróciliście wspomnienia. Jak widzowie przyjęli najnowszą sztukę „TiVi de domo”?

– Na dwóch przedstawieniach przedpremierowych i na premierze gościliśmy osoby z całą pewnością dorosłe. Młodzieży było zdecydowanie mniej. Jak to zostało przyjęte? Bardzo żywiołowo. Ta sztuka opowiada językiem uniwersalnym o najnowszej polskiej historii. Nie mówi jednak o żadnych sprawach wprost, unika detali, mówi o pewnych skłonnościach, charakterze, o tym, kim my jesteśmy. O ludziach z tej szerokości geograficznej, którzy mówią po polsku. Mamy pewne skłonności, które są niezmienne. To fantastyczny rentgen duszy człowieka-Polaka. Pomimo, iż teksty piosenek zostały napisane w latach ’70 i ’80, to ten szkielet cały czas jest taki sam. To w tym spektaklu jest wartością nadrzędną, pod całą tą przykrywką muzyczności, liryczności i satyry. Ważniejsze od słowa jest międzysłowie, to, co ukryte między wierszami. Ta nasza nowa propozycja nie jest jeszcze do końca dostrzegana. Markę Teatru Kameralnego musimy wciąż budować. Chciałbym, aby bydgoszczanie (choć nie tylko) obserwowali regularnie repertuar TK, bo każdy może znaleźć w nim coś dla siebie.

Najnowsze wiadomości kulturalne – zapisz się do naszego newslettera!

D.B. Kiedy następna szansa, aby obejrzeć sztukę „TiVi de domo”?

M.N. Przed przerwą grany będzie jeszcze jeden spektakl. Wrócimy do niej z pewnością po wakacjach. Zanim to nastąpi, musimy głośniej mówić o scenie dorosłego widza w Teatrze Kameralnym. Uczenie się teatru i jego głoszenie jest też procesem.

D.B. To wiąże się z moim następnym pytaniem. Teatr Kameralny wyszedł do ludzi z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru. A jak jest w drugą stronę? Czy ludzie przychodzą do teatru? Jaka jest relacja bydgoszczan z Teatrem Kameralnym?

M.N. Sprawa jest dość skomplikowana i złożona. Mamy w Bydgoszczy bardzo szeroka ofertę kulturalną. Mamy doskonały Teatr Polski z ogromnymi sukcesjami i tradycjami. Do tego świetna Opera Nova i Filharmonia Pomorska. My jako teatr dla młodego widza jeszcze trochę raczkujemy. Wydaje mi się, że te lata, kiedy teatru o takim profilu w Bydgoszczy nie było, spowodowało onieśmielenie publiczności. Nie wiedzą – jaki właściwie jest ten teatr – czy on jest dla dzieci, czy dla dorosłych, czy po prostu kameralny…Trochę nie wiadomo, jak to jest. My wkładamy wiele pracy w odsłanianie bydgoszczanom charakteru tego miejsca. Chcemy zapewnić naszym gościom komfortowe warunki korzystania z naszych propozycji. W tym celu tworzymy różnego rodzaju projekty. Na miejscu dostępna jest Kameralna Niania. Kiedy ktoś będzie chciał obejrzeć u nas „dorosłe” przedstawienie, może zostawić swoje dziecko pod jej opieką. Na małej scenie nasze edukatorki zorganizują dla maluchów zajęcia, warsztaty – tak, aby dzieci się nie nudziły i spędziły twórczo czas.  

Międzynarodowy Dzień Teatru
Międzynarodowy Dzień Teatru / Fot. B.Witkowski / UMB

D.B. Ta młodzież, dzieci, które teraz odwiedzają Teatr Kameralny, nie miały wcześniej takiego miejsca w Bydgoszczy. Czy ten młody widz lubi teatr, czuje go, rozumie?

M.N. Od czasu do czasu przedstawienia dla dzieci były przygotowywane i w Teatrze Polskim i w Operze Nova czy przez spektakle impresaryjne.  Rzeczywiście, nie było miejsca stałego, stąd ta pewna nieśmiałość. Widzimy ją zarówno wśród rodziców, jak i wśród placówek oświatowych. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy do Bydgoszczy przyjeżdża cyrk. Jest barwny, świecący namiot, duży neon. Wszyscy go widzą, przykuwa uwagę. Nasz Teatr Kameralny jest trochę „ukryty”, nie krzyczy do widza z daleka.

D.B. Nie zgodzę się. Chwilę przed naszą rozmową, kilka turystek zza granicy robiło sobie zdjęcia przy Waszej witrynie. Pozowały tak, jak postać z bajkowego spektaklu w oknie. Coś jednak przykuło ich uwagę

M.N.  Nasza siedziba wpisuje się architektonicznie w układ Starego Miasta – musimy się jednak w jakiś sposób wyróżnić. To jest oczywiście proces. Kiedy Teatr oddawano do użytku, nie było sprecyzowanego planu co do jego reklamy i obecności w przestrzeni miasta. Tutaj jest strefa chroniona, mamy ograniczenia co do tego, jak może nasza promocja wyglądać. Wykorzystujemy więc okna, na których możemy przykleić plakaty z przedstawień. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku na fasadzie zawiśnie lustrzana instalacja z literami „T” i „K”. To wymaga czasu, po oddaniu też musieliśmy się tutaj chwilę urządzać. Cieszymy się, że teraz ta „biżuteria”, jak mówi plastyk miasta Marek Iwiński, ozdobi nasz teatr. Wierzymy, że to dodatkowo będzie przykuwać uwagę.

D.B. Wspomina Pan proces urządzania się w nowym budynku Teatru Kameralnego. Jego otwarcie przypadło na niespokojne czas – pandemia Covid, później wojna za wschodnią granicą. Jak wyglądał w takie rzeczywistości proces tworzenia tej „teatralnej rodziny”?

M.N. Teatr Kameralny tworzyliśmy od podstaw. Kiedy odebrałem nominację, byłem jego pierwszym i jedynym pracownikiem. Następna była główna księgowa. To trwało dość długo. Wtedy korzystaliśmy z jednego biura w Operze Nova, którego użyczył nam dyrektor Maciej Figas. W takich okolicznościach dopadła nas pandemia. Przed nią udało nam się zrealizować kilka spotkań z cyklu „Poczytaj mi”. Zaprosiliśmy gościnie m.in. Mateusza Damięckigo, Romę Gąsiorowska i innych. W różnych miejscach Bydgoszczy odbywały się te czytania, przy współpracy Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej. Przyciągnęliśmy wtedy naszą pierwszą widownię. W czasie pandemii przenieśliśmy się do internetu. W takich warunkach budowaliśmy również zespół. Na początku było 10 aktorów, których wyłoniliśmy spośród kilkuset zgłoszeń.

D.B. Jak wybrać aktora, kiedy nie można go „dotknąć”?

M.N. Teatr powstaje również z ograniczeń. Z wolności wyboru, która też jest jednak ograniczona. Musimy sobie radzić z tym, co mamy. Taka była wtedy nasza „wolność”. Kilka wybranych osób zaprosiliśmy na rozmowę. Odbywały się one w rygorze sanitarnym – były maski, rękawiczki, dezynfekcja. Ten zespół rozpoczął pracę jesienią 2020 roku. I cóż…jedno, dwa przedstawienia i kolejny lockdown. Znajdowaliśmy luki, kiedy tylko były one możliwe. Sytuacja zmieniła się dopiero, kiedy odebraliśmy budynek. Rzutem na taśmę zorganizowaliśmy pierwszą premierę „Nowe szaty Tindi Elli” według Andersena. Zaczęliśmy myśleć o tym, żeby w jakiś sposób zaznaczyć otwarcie teatru. To było trudne. Wszyscy spodziewaliśmy się, że otwarcie takiego miejsca, którego w Bydgoszczy nie było, to będzie pewnie jakieś spektakularne wydarzenie. Przecinanie wstęgi, orkiestra dęta, balony – nic takiego nie było. Pomyślałem sobie wtedy, że to otwarcie nie musi wcale takie być. Postanowiłem, że to otwarcie będzie trwało i objawiało się w różnych aspektach naszej działalności. Pierwsze duże przedstawienie, pierwsza premiera, pierwsze widowisko z okazji Dnia Dziecka. Tych „otwarć” było mnóstwo.

D.B. Pomimo wszelkich przeciwności, nie pozostaliście obojętni na drugiego człowieka. Latem ub.r. odwiedziłam tutaj grupę ukraińskich dzieci. Uczęszczały na warsztaty teatralne, przygotowywały spektakl. Czuły się tutaj bezpieczne i szczęśliwe.

M.N. Można powiedzieć, że teatr jest także swoistym „pogotowiem emocjonalnym”. Gdy dzieje się coś niepokojącego, trudnego do zaakceptowania, powinniśmy szukać przez spotkanie, rozmowę jakiegoś antidotum. Chcieliśmy bardzo to zrobić, stąd też nasze dwa projekty m.in. „Lato w teatrze” i „Bajki na cały tydzień”. One zostały przetłumaczone na język ukraiński i w oparciu o nie było zorganizowane animacyjne przedstawienie. My mamy taką świadomość, że w obecnej sytuacji, jak również przed wybuchem wojny w Ukrainie, była już tutaj spora „mniejszość  ukraińska”. Chcemy też coś dla tej widowni przygotować. Udało nam się dokonać przekładów, które można przy pomocy pętli indukcyjnej czy też tłumaczenia synchronicznego przekazać. Nie mamy na razie jednak póki co potrzebnej technologii (staramy się o nie), lecz kiedy tylko będziemy mieli system do tłumaczenia synchronicznego, taki projekt wejdzie w życie.

Przygotowania do spektaklu
Teatr Kameralny – próba ukraińskich dzieci/ Fot. B.Witkowski / UMB
Udostępnij: Facebook Twitter