Nadia i jej Sky uciekli z okupowanego Melitopola w Ukrainie: Od roku śni mi się wojna

Nadia Ostroverkh i jej Sky są bezpieczne w Bydgoszczy / Fot. B.Witkowski / UMB

– Miałam dwa mieszkania. Przyszli ruskie zabrali je i już ich nie mam – Nadia Ostroverkh uciekła z okupowanego przez Rosjan Melitopola na Zaporożu.

Od czasu wybuchu wojny nie przespałam jeszcze spokojnej nocy. Śni mi się wojna – opowiada mieszkająca w Bydgoszczy Nadia Ostroverkh, Ukrainka z Melitopola. Pokazuje w telefonie filmik: widać wraki spalonych taksówek, osmalone mieszkania. Ojciec Nadii prowadził biznes samochodowy. Odłamki rosyjskiej rakiety poszatkowały i podpaliły auta. Wszystko spłonęło. Jeden odłamek zabił mieszkającego w sąsiedztwie osiemnastolatka.

– Przed wojną wszystko było dobrze – wspomina Nadia. – Mieliśmy ładne i  wyposażone mieszkanie w centrum Melitopola. Zdążyliśmy się nim nacieszyć przez rok. Na sprzęty domowe mam jeszcze gwarancje.

Mieszkaliśmy w korytarzu

Melitopol leży na południowym-wschodzie Ukrainy. Na Krym jest stamtąd około 100 km. Był pierwszym miastem zajętym przez Rosję po inwazji. Wojska rosyjskie wkroczyły do Melitopola już 26 lutego 2022 r.

Melitopol na mapie Ukrainy / Google Maps

Rano, w dniu wybuchu wojny, obudził mnie głuchy dźwięk. Mąż spał. Zadzwonił kolega: Nadia, rozpoczęło się. Zaspana pytałam: o czym mówisz? Wojna? Dotarło do mnie, że trzeba zrobić zapasy jedzenia, także dla naszego psa i kota. Jednocześnie byłam przekonana, że mojemu mieszkaniu nic się nie może stać. Mieszkaliśmy w solidnym domu, w centrum miasta. Namawiałam męża, Bogdana, żeby zatankował samochód, a on uspokajał, że jest rano, zrobi to później.


Dwa dni później zauważyła ukraiński czołg, który szybko jechał w stronę Zaporoża, a nie Krymu. – Nie zdążyłam zapytać Bogdana, dlaczego tak, a już pojawiły się ruskie czołgi. Robię coraz większe oczy, bo jeden celuje w kierunku naszego mieszkania. W mieście słychać już było strzelaninę. Biegniemy na podziemny parking, a tam zwielokrotnione odgłosy kanonady, aż huczało! To my z powrotem do domu. Przez okno zobaczyłam, że ukraińscy i ruscy żołnierze biegają wokół naszego domu i strzelają. Czołgi walą w budynki, w centrum. Uciekliśmy na korytarz, sąsiedzi również. W budynku jest pięć wyjść przeciwpożarowych, liczyliśmy, że kiedy trafią w nasz dom, to którymś uciekniemy. Zaczynało się robić strasznie. Nerwy, płacz, zmęczenie. Czujesz się jak najmniejsza pchła, od której nic nie zależy. Pociski i rakiety latają nad głowami, a ty jakbyś uczestniczył w loterii: uderzą w nas czy nie? Nie ma prądu, wody, niczego nie ma. Sieć komórkowa nie działa. Nie możesz dodzwonić się do bliskich i zapytać, co u nich. Nocą siedzisz w mieszkaniu, ciemno. Bogdan, mąż, wychodził na klatkę schodową, ja w płacz, nigdzie nie chodź, proszę. On przekonuje, że trzeba zobaczyć, czy wszystko w porządku. W końcu ruscy żołnierze rozłożyli się w salonie urody na parterze naszego domu! No i kto poszedł pozamykać drzwi, żeby nie wchodzili wyżej? Sąsiedzi się zabarykadowali, bali się. Bogdan poszedł! Poszedł i nie wracał. Ja w płacz. Powtarzam sobie: lepiej żeby coś stało się ze mną niż z nim.

Nadia Ostroverkh
Nadia Ostroverkh i Sky – uratowani z Melitopola / Fot. B.Witkowski / UMB

Z siekierą w obronie auta

Przez tydzień nie było zasięgu. Siedzisz, słyszysz wybuchy, ale nie wiesz, gdzie rakiety uderzyły. Zamieszkaliśmy na korytarzu. W ubraniu, w butach, żeby szybciej uciekać. Nasz pies Sky, roczny husky, był z nami.

Później było już tylko gorzej. Nagle miejscowi, nasi ludzie, zaczęli grabić sklepy. Wyobrażasz sobie? Dom handlowy był obok naszego domu. Działy się straszne sceny. Ludzie szarpali się o kostkę masła. Grabili wszystko, co popadnie, nawet zabawki, choć nie pojmuję po co. Komu w czasie wojny potrzebny jest dziecięcy karabin? Samochód mieliśmy zatankowany i spakowany do wyjazdu. Bogdan chwycił siekierę, pobiegł pilnować auta.

Na korytarzu mieszkaliśmy przez tydzień. Nie można było wyjechać, miasto zostało otoczone. W internecie był filmik, jak ruski czołg miażdży przejeżdżający samochód. To widzieliśmy z okna. Strach jechać. Strach mieszkać, żyć. Nocami nie wiesz, czego się spodziewać. Ktoś przyniósł krótkofalówki, mieliśmy łączność, by w razie czego biec do garażu i bronić auta.

Jak się w tym czułam? Jak maleńka pchła, wesz, która o niczym nie może decydować. Myślałam: kiedy to wszystko się skończy?!

W kolejnych dniach, na chwilę pojawiał się zasięg. Nagle zadzwonił tata i krzyczy: – Nadia, Nadia, przyleciała. Co, kto? Myślę. Tata dalej: – Wszystko płonie, wzywaj strażaków.

W centrum, gdzie mieszkaliśmy, było  wtedy dużo ruskiego wojska. Biegnę do nich, błagam, żeby zadzwonili po strażaków. Oni rozkładają ręce i mówią, że nie mają łączności. To nie byli szeregowi żołnierze, a jakaś jednostka specjalna. Bez łączności?! Biegnę do innych, a oni to samo, rozkładają ręce. No jak, oni też nie mają radia?! Drzemy białe prześcieradło, zawiązujemy na samochodzie. Jedziemy. Na placu u taty stało ileś samochodów na sprzedaż. Poszatkowane od odłamków rakiety. Spalone. Tata ocalał. Do sąsiadów doleciał jeden odłamek. Trafił osiemnastoletniego chłopaka, który zginął na miejscu.

Wtedy zrozumiałam, że to jest wojna. Dotarło do mnie, że zginąć może każdy. Przypadkiem albo celowo. Zabłąkany odłamek może zakończyć życie. Ruscy nad miastem strącali ukraińskie rakiety skierowane na ich bazę. Spadały na bloki mieszkalne. Wtedy przyjeżdżała ich telewizja, żeby to nagrywać z przekazem, że Ukraińcy znowu strzelają do swoich. Pewnie resztki takiej strąconej rakiety spadły na plac przed domem taty.

Uciekać jak najdalej

Żyliśmy w zamkniętym mieście. Niby można było jechać na Zaporoże, ale powtarzano historie o ostrzelanych i wysadzonych na minach samochodach. Sąsiad opowiedział historię kobiety, która zapytała rosyjski patrol, czy może przejechać tą drogą do swojej wsi – Jedź, mówią. Po chwili jej samochód wybucha, a ruscy żołnierze kiwają głowami: – No tak, tam są miny.

Przeżyliśmy miesiąc w Melitopolu. Sklepy nie działały, mogłeś coś kupić na rynku. Ludzie się dzielili tym, co mieli. Zapas wody ustawialiśmy w korytarzu. Pewnego dnia ożyły na chwilę komórki. Dowiedzieliśmy się, że ruscy wprowadzili w mieście swoją władzę. I nagle wchodzi do naszego domu członkini nowej władzy – Galina z Czeczeńcami. Zakwaterowali ją w mieszkaniu sąsiadki, którą wyrzucili z domu. Obwieszeni bronią Czeczeńcy przesłuchiwali sąsiadów. Zaczęli torturować ludzi. Baliśmy się, że kiedy ktoś zrobi na nią zamach, to zabiją od nas wszystkich.

Pojawiły się korytarze humanitarne, ale Rosjanie wykorzystywali mieszkańców jak żywe tarcze. Zatrzymywali ich obok swoich dział i czołgów, żeby Ukraińcy ich nie ostrzelali. Pewnego dnia postanowiłam: jutro wyjeżdżamy. Znajomi z Polski zapraszali nas do siebie. Długa droga – przez Krym, Rosję, Łotwę, Litwę do Polski. Znajomi w drugim samochodzie. Wyjechaliśmy. Na drodze nie wiesz, czy wjedziesz na minę, czy jakiś patrol cię nie ostrzela. Mieliśmy zabrać papierosy i obwarzanki na łapówki. I jeszcze jedno: wyczyścić telefony ze zdjęć i filmików, bo wiadomo, że wszystkie będą sprawdzane. Mężczyzn rozbierali, szukali ran, blizn, tatuaży. Co chwilę punkty kontrolne. Udawałam, że patrzę prosto na żołnierzy, ale na kolanach kasowałam wszystkie zdjęcia z protestów, które mogły nie spodobać się ruskim. Na granicy z Krymem męża przesłuchiwali siedem godzin. Pytali: dlaczego wyjeżdżacie? Nie odpowiesz, że z powodu wojny. Nie powiesz, że winny Putin, bo im propaganda wypaliła w głowach, że to nie okupacja, a operacja wyzwoleńcza. Rosjanie wierzyli, że Ukraińcy na nich czekali. Powiedziałeś, że Melitopol okupowany, to zaraz by było: aha, to my okupanci?!

Męża koleżanki wyprowadzili z konwojem. Źle odpowiadał. Zostali na granicy

Jechaliśmy nocami, kiedy był mniejszy ruch i nikt nie zwracał uwagi na ukraińskie „blachy”. Kiedy dowiedzieliśmy się, że ruskie radary nie czytają ukraińskich tablic, przyspieszyliśmy. Drogi dosłownie upstrzone rosyjskimi plakatami propagandowymi. Kupujesz kawę na stacji, a na jednorazowym kubku literka „Z”, czyli symbol ruskich wojsk. Zastanawiałam się, to ile pieniędzy wydali na tak nachalną propagandę?! W którymś momencie ruski żołnierz niby przypadkiem rzucił, że dużo samolotów leci nad Ukrainę, ale mało wraca. Ludzki odruch. Puścili nas.

Granica. Europa. Bydgoszcz

Na granicy z Łotwą staliśmy po rosyjskiej stronie kilkanaście godzin. Po łotewskiej stronie, już w Europie 20 – 30 minut. Potraktowali nas po ludzku. Nareszcie. Obok wjechał rosyjski samochód. Celnicy zaczęli ich mocno trzepać. Patrzyliśmy z satysfakcją.

Mój pies nie spał po drodze. Był czujny, nerwowy. Po drugiej stronie granicy zaczął biegać, zachowywać się jak szczeniak. Może poczuł, że zeszło z nas napięcie.

Nadia: Kiedyś mieszkałam przez pięć lat w Chinach. Rodzice powtarzali: musisz zarobić na mieszkanie, wyposażyć je. Przed ostatnimi urodzinami, już w Bydgoszczy, dostałam wiadomość, że moje mieszkanie zostało przejęte przez Rosjan. Nawet nie wpuścili rodziców, żeby cokolwiek zabrali. I co? Nic. Mam ręce i nogi. Mogę tu pracować, zarabiać. Mąż sprawdza informacje z Ukrainy. Wojna skończy się dopiero wtedy, kiedy nachapią się pieniędzy.

Czy chciałabym wracać do Ukrainy? Odpowiem tak. Miałam tu stłuczkę. Ktoś wjechał w bok mojego samochodu. Przyjechała policja, sprawa załatwiona. Na Ukrainie kierowca, który by we mnie wjechał, mógłby dać łapówkę milicjantowi, który uznałby mnie winną…

Tu zarabiasz, płacisz podatki. Normalnie żyjesz. Europa. Popatrz na ludzi, którzy siedzą w tej kawiarni. Spokojnie rozmawiają, piją kawę. Teraz chciałabym spełniać swoje marzenia. Kręcić ciekawe filmiki. W Chinach miałam jeden dzień wolny w miesiącu. Jeden. Tak pracowałam przez pięć lat. I po co? Miałam dwa mieszkania. Przyszła wojna, ruskie zabrali je i już ich nie mam.

Budzę się w nocy i myślę, za co to mnie spotkało?! Zawsze pomagałam innym. Nikogo nie skrzywdziłam. Zmieniło się moje myślenie o Polsce. Ci, którzy wcześniej tu pracowali, wracali do Ukrainy i mówili, że co to ta Polska, tylko pracujesz i pracujesz. Polacy są chytrzy, nienawidzą Ukraińców. Stereotypy. Nie spotkałam się z tym, za to spotkałam tu dobrych ludzi, którzy nam pomogli.

Od roku nie przespałam jeszcze spokojnej nocy. Śni mi się wojna.

Udostępnij: Facebook Twitter