Małgorzata Grosman prezentuje swoją nową książkę pt. Bydgoski firtel, czyli kultura miedzywojnia / Fot. B.Witkowski/UMB
– Wiele osób ma wszczepione poczucie, że w Bydgoszczy jest brzydko, nudno i nieciekawie. Inni wiedzą miasto odmiennie – mówi Małgorzata Grosman, autorka książki „Bydgoski firtel, czyli kultura międzywojnia”.
Roman Laudański: Wszystkie Twoje książki osadzone są w bydgoskim międzywojniu.
Małgorzata Grosman: Zakochałam się w tamtych czasach! Badam je poszukując wzorców dla postaci literackich. Przy okazji moich kryminałów retro („Mord na Zimnych Wodach” i „Horoskop zbrodni”) pojawiła się książka „Bydgoszcz jest kobietą”. Napisałam ją ze złości, że w plebiscycie na bydgoszczan stulecia, ogłoszonym przy okazji obchodów 100-lecia powrotu do Macierzy, wśród 25 wyróżnionych osób nie znalazła się żadna kobieta. Nawet Teresa Ciepły! Dlatego postanowiłam napisać książkę o bydgoszczankach. Zbierając materiały do niej poznawałam kulturę międzywojnia. Stąd najnowsza książka: „Bydgoski firtel, czyli kultura międzywojnia”.
Szukałem informacji o tamtej kulturze w znakomitym „Pamiętniku gapia”.
– Tę świetną książkę polecam każdemu. Nie trzeba jej czytać od A do Z, można studiować pojedyncze hasła, od końca, od środka, jak się komu podoba. To najcudowniejsza książka o Bydgoszczy, jaka mogła powstać. Miasto jest w niej arcyciekawe. Tymczasem my wciąż borykamy się z kompleksem, który nazwałabym: „tu nic się nie dzieje”.
Też tak kiedyś uważałam, ale zmieniłem zdanie, bo dzieje się tu bardzo dużo.
– Kiedyś po jakiejś imprezie plenerowej od mijających mnie ludzi usłyszałam przypadkiem „no wreszcie, bo tu nic się nie dzieje”. Ciągłe marudzenie… Wiele osób ma wszczepione poczucie, że w Bydgoszczy jest brzydko, nudno i nieciekawie. Inni wiedzą miasto odmiennie. Kiedyś miałam przyjemność rozmawiać z szefem firmy ratingowej Fitch Polska. Zapytał mnie: Skąd pani jest? Gdy odpowiedziałam, że z Bydgoszczy przyznał, iż co roku, jadąc z rodziną nad morze, nadkłada drogi, by zatrzymać się w Bydgoszczy i posłuchać koncertu na wodzie. A my tego nie szanujemy! Mamy ciągle poczucie, że tu nic się nie dzieje. Może to kwestia wychowania?
A może czasów, w których wszyscy muszą na coś narzekać?
– W międzywojniu było dokładnie tak samo!
Samych kin było wtedy w Bydgoszczy kilkanaście.
– Kino dostarczało informacji o świecie, rozrywki. Pokazywało świat, który bydgoszczanie chcieli poznać. Sprzedaż biletów była niesamowita. Znalazłam informację, że jednego roku w międzywojniu statystyczny bydgoszczanin był w kinie dziesięć razy. Łącznie z niemowlakami!
Pojawiały się pierwsze filmy dźwiękowe.
– Co dzieliło kina na te, które posiadały aparaturę do emisji dźwięku oraz na te, które mogły pokazywać tylko filmy nieme. Był to jeden z powodów znikania kin z mapy miast.
A gdzie spotykała się bydgoska bohema artystyczna?
– Wszystko się przeplatało. Doskonale to widać na przykładzie kina i teatru. Na początku lat dwudziestych działała w Bydgoszczy fabryka filmów. Grali w nich bydgoscy aktorzy z Teatru Miejskiego oraz z Teatru „Elizjum”.
Nie przypominam sobie filmu niemego czy dźwiękowego nakręconego wtedy w Bydgoszczy.
– Te filmy nie przetrwały do naszych czasów, dlatego nie jesteśmy w stanie ich ocenić. Szukałam śladów po właścicielu fabryki filmowej Maksymilianie Hauschildzie, który chciał tu stworzyć Hollywood nad Brdą. Wiadomo, że był Niemcem i nagrał kilka filmów, ślad po nim jednak zaginął. Franciszek Brodniewicz, bydgoski aktor teatralny i filmowy zrobił później karierę w Warszawie. W teatrze debiutowała aktorka i śpiewaczka operowa Ola Obarska, która w Bydgoszczy ukończyła konserwatorium i grała przez rok na tutejszej scenie, dopiero później pojechała do Warszawy. W międzywojniu bywała w Bydgoszczy, brała udział w audycjach radiowych, po wojnie przez chwilę tutaj grała, ale później znowu wróciła do Warszawy.
Mówimy o filmie, teatrze…
– … ale mówiąc o Oli Obarskiej wspominamy też o muzyce, o konserwatorium. Były wtedy dwie szkoły muzyczne, jedna z niemieckimi korzeniami, a druga to właśnie wspomniane konserwatorium muzyczne przygotowujące muzyków dla teatrów, rewii, ale niektórzy, jak Obarska, zrobili większe kariery. W tych szkołach wykładali znakomici nauczyciele, na przykład Felicja Krysiewiczowa, która nie tylko uczyła, ale przygotowywała poranki muzyczne w teatrze, bywała w audycjach radiowych, jeździła wspomagać brata prowadzącego szkołę muzyczną w Toruniu.
A gdybyśmy wtedy chcieli wybrać się na wystawę malarską lub rzeźbiarską?
– Wymienię takie nazwiska jak Triebler, Gajewski, Brzęczkowski, Rupniewski, ale było ich więcej. Zrzeszyli się, działali w Bydgoszczy, tu wystawiali swoje prace. Tu odbyła się pierwsza i jedyna Wystawa Artystek Polskich, na której swoje prace pokazała między innymi Wanda Gentil – Tippenhauer, inaczej „Ruda Wanda”. Z uwagi na pasję narciarską kojarzona była przez lata niemal wyłącznie z Zakopanem. Tam poznała Józefa Oppenheima, narciarza i ratownika górskiego, z którym się związała i mieszkała. Żadne jej bliższe związki z Bydgoszczą nie były znane, tymczasem Anna Nadolska z MOB odkryła, że przyjeżdżała do Bydgoszczy, bo tu w międzywojniu mieszkała jej matka. Historia matki Wandy też jest zresztą bardzo ciekawa. Była córką prezydenta Łodzi i pierwszą kobietą – tłumaczką dzieł Szekspira w XIX wieku. Na potrzeby mniej wyedukowanych czytelników uprosiła jego język. W Łodzi poznała Niemca o nazwisku Tippenhauer. Nie chciała wyjść za Niemca, dlatego poprosiła, by przyjął drugie nazwisko, po swojej francuskiej babci, stąd nazwisko Gentil. Po ślubie wyjechali wspólnie na Haiti, ponieważ mąż budował tam linię kolejową. Gdy rozwiedli się, matka Wandy wróciła do Polski i zamieszkała w Bydgoszczy. Napisała tu „Bajki murzyńskie z Haiti”, które Wanda zilustrowała.
W międzywojniu w Bydgoszczy nie ma jeszcze filharmonii, którą tak się dziś szczycimy.
– Ale muzyka była wszechobecna. Działały ogródki muzyczne, a także wiele zespołów instrumentalnych i chórów. Przecież Chór „Halka” obchodzi w tym roku 140-lecie! Chóry powstawały jeszcze w czasie zaborów, a w międzywojniu prężnie działały. Występowały w teatrze, także na najróżniejszych wieczorkach uświetniających pobyt w Bydgoszczy znanych osób. Tu działali producenci instrumentów muzycznych, w tym największa w Polsce fabryka fortepianów i pianin Brunona Sommerfelda!
A czy powstawały u nas powieści, wiersze które przetrwały próbę czasu?
– Niedocenioną poetką jest Alina Prus – Krzemińska. Zapisała swoje wiersze bydgoskiej bibliotece, tu w zbiorach specjalnych znajdują się jej rękopisy. To ciekawe wiersze, warto je poznać. Mieliśmy Tuchołkową i Brandowskiego, których sztuki wystawiane były w teatrach. Przemknął przez Bydgoszcz Umiński, autor książek z pogranicza fantastyki, którego dorobek został zapomniany. Umiński był prawdziwym człowiekiem renesansu, interesował się wieloma dziedzinami życia i nauki. Między innymi elektrycznością i jej również poświęcał swoje książki. Byli też Józef Weyssenhoff, Adam Grzymała – Siedlecki…
Ważnym wydarzeniem kulturalnym było chyba odsłonięcie pomnika Henryka Sienkiewicza?
– Ogromnym, wystarczy obejrzeć zdjęcia z tej uroczystości. To był pierwszy pomnik Sienkiewicza w Polsce. Na odsłonięcie przyjechał prezydent RP, były tłumy ludzi. To świadczy o otwartości mieszkańców, potrzebie podkreślenia, że literatura jest dla nich ważna. Nawet literatura pisana „ku pokrzepieniu serc”. Znalazłam też informacje, że właściciele kin śledzili każdy przyjazd Poli Negri, żeby w tym czasie wyświetlać filmy z jej udziałem, co zapewniało publikę. Bywały w Bydgoszczy znakomite sławy sceny teatralnej, jak Ludwik Solski. Przez chwilę mieszkał tu Karol Szymanowski, ważne są związki Ignacego Paderewskiego z Bydgoszczą. Bywał tu Feliks Nowowiejski, a podczas koncertów towarzyszył mu Chór „Halka”, do dziś posiadający batutę, którą dyrygował Nowowiejski. Nowowiejski wypowiadał się o jakości bydgoskich fortepianów Sommerfelda i te słowa były wykorzystane w reklamach zamieszczanych w różnych polskich gazetach.
Czekam na smaczne wątki obyczajowe. Były jakieś skandale? Kłótnie? Ferment artystyczny?
– Ferment był, oczywiście. Przykładem losy Wandy Siemaszkowej, dyrektorki Teatru Miejskiego, która wyjechała stąd z hukiem po dwóch latach pracy, pomimo posiadania pięcioletniego kontraktu. Przyjechała do Bydgoszczy na prośbę prezydenta Jana Maciaszka, który chciał tu mieć teatralną gwiazdę. Problem w tym, że bydgoszczanie nie znali klasycznej literatury polskiej, repertuar teatru był więc dla nich zbyt trudny. Nie byli przyzwyczajeni do Mickiewicza, Słowackiego czy Wyspiańskiego, bo w czasach zaborów nie czytali dzieł wydawanych w języku polskim. Malarz Aleksander Modlibowski, który wraz z siostrami prowadził księgarnię, przemycał przez granicę literaturę w języku polskim, ale nie trafiała ona, co oczywiste, do wszystkich bydgoszczan. Siemaszkowa była więc krytykowana za to, że wystawia za trudne sztuki. A kiedy postanowiła sprostać oczekiwaniom widowni i prasy była krytykowana za zbyt szybkie wystawianie sztuk pośledniej jakości. Gdy wyjechała Bydgoszcz straciła nie tylko utalentowaną aktorkę i reżyserką, ale także Szkołę Dramatyczną, którą Siemaszkowa założyła.
Wydarzenia artystyczne w Poznaniu, Gdańsku czy Toruniu kusiły bardziej niż w Bydgoszczy?
– Absolutnie nie. Przykładem losy dyrektora bydgoskiego teatru Władysława Stomy, za którego czasów teatr ugruntował swoją pozycję i wyrobił sobie markę. Stoma w ostatnim przedwojennym sezonie przeniósł się do Poznania, gdzie teatr szwankował, a on szukał nowych wyzwań. Józef Karbowski, także jeden z dyrektorów bydgoskiego teatru, wylądował w Krakowie. Siemaszkowa przez lata po opuszczeniu Bydgoszcz prowadziła różne teatry w Polsce, trochę czasu spędziła w Ameryce, a po wojnie kierowała teatrem w Rzeszowie, który dziś nosi jej imię. To dobrze o nich świadczy, prawda? Był i taki moment, że bydgoski i toruński teatr, dla oszczędności, miały jednego dyrektora. Działo się więc sporo, ale i tak narzekano. Może stąd wzięło się to narzekanie, które trwa do dziś?
Wokół nas jest coraz więcej ludzi pozytywnie oceniających zmiany zachodzące w Bydgoszczy.
– Ludziom z zewnątrz podoba się Bydgoszcz. Muzeum Mydła i Historii Brudu już dawno zostało uznane za jedno z najciekawszych muzeów w Polsce, a teraz mamy też Aptekę, czyli nową odsłonę muzeum farmacji. Mamy się czym pochwalić, ale nie bardzo potrafimy docenić zachodzące zmiany.
Masz pomysły na nową książkę?
– W tej chwili przygotowuję plan miasta Bydgoszczy poświęcony kobietom. Z ulicami, skwerami, placami, które mają kobiece patronki. Także z tablicami pamiątkowymi, pomnikami, rzeźbami… Mamy w Bydgoszczy ponad tysiąc pięćset ulic, wiele skwerów, placów, rond, a ile jest ulic, których patronkami są kobiety? Trzydzieści jeden! Męskich jest co najmniej dziesięć razy tyle. To znaczy, że tych trzydzieści jeden to zdecydowanie za mało. Wiele z nich trudno nawet znaleźć. Nie ma ich na żadnym papierowym planie miasta. Dotyczy to między innymi ulicy Poli Negri, która znajduje się na granicy Prądów i Lisiego Ogona, bardzo daleko od miasta, które znała. A jeśli chodzi o książkę, to szykuje się kolejny kryminał retro.
W piątek 13 stycznia 2023 roku w Kujawsko – Pomorskim Centrum Kultury w Bydgoszczy (plac Kościeleckich 6) odbędzie się spotkanie autorskie z Małgorzatą Grosman i premiera książki „Bydgoski firtel, czyli kultura międzywojnia”