Beniamin M. Bukowski / Fot. B. Witkowski/UMB
– O tym, jak ważny jest ten teatr, może świadczyć fakt, że bezpośrednio po tym, gdy pojawiła się informacja o wygraniu przeze mnie konkursu, skontaktowali się ze mną praktycznie wszyscy poprzedni dyrektorzy. Te fakty budują poczucie, że teatr bydgoski zostaje w sercu – mówi Beniamin M. Bukowski, nowy szef Teatru Polskiego w Bydgoszczy.
Beniamin M. Bukowski, były zastępca dyrektora ds. artystycznych Narodowego Starego Teatru w Krakowie będzie przez kolejne cztery lata kierował bydgoską sceną.
Wojciech Borakiewicz: Kiedy rozpoczynał pan pracę w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, wyjaśniał pan, czym jest fenomen tej sceny. To sprawa oczywista. Czy o fenomenie można mówić w przypadku bydgoskiego Teatru Polskiego? Czy takie spojrzenie na naszą scenę funkcjonuje w środowisku teatralnym. Pytam o to, w kontekście decyzji, którą pan podjął, żeby wystartować w konkursie na dyrektora.
Beniamin M. Bukowski: Fenomen teatru to z jednej strony zawsze kontekst lokalny, bo scena powstaje dla ludzi z miasta, w którym działa. Musi podejmować z nimi żywy dialog poprzez istotne w danym miejscu tematy. Z drugiej – to funkcjonowanie w obrębie tzw. obiegu teatralnego. I faktycznie jest tak, że co najmniej od kilku dyrektorskich kadencji teatr bydgoski jest mocno w tym obiegu zaznaczony. O Teatrze Polskim po prostu się mówi. Od co najmniej czasów dyrektora Adama Orzechowskiego zawsze był ważnym punktem odniesienia. Powstawały tu spektakle, o których się dużo i żywo dyskutowało. A o tym, jak ważny jest ten teatr, może świadczyć fakt, że bezpośrednio po tym, gdy pojawiła się informacja o wygraniu przeze mnie konkursu, skontaktowali się ze mną praktycznie wszyscy poprzedni dyrektorzy. To były długie rozmowy. Serdecznie o teatrze i mieście mówili Adam Orzechowski i Paweł Łysak. Przekazywali informacje które z ich perspektywy były najważniejsze. Oczywiście z Wojtkiem Farugą i Julią Holewińską rozmawiamy praktycznie codziennie. Te fakty budują poczucie, że teatr bydgoski zostaje w sercu.
Adam Orzechowski, Paweł Łysak, Paweł Wodziński i Bartek Frąckowiak, nieżyjący Łukasz Gajdzis, Wojciech Faruga i Julia Holewińska – to dyrektorzy kształtujący Teatr Polski przez ostatnie 20 lat. A te cztery lata Beniamina Bukowskiego? Jakie one będą?
– Myślę o nich jako o ewolucji. Teatr jest żywym organizmem. Zmienia się razem z kolejnymi dyrekcjami i w ramach każdej z nich siłą rzeczy się zmieniał. Sam moment objęcia przeze mnie funkcji jest z kilku względów trudny. Jednym z nich jest remont. Kolejnym zadaniem jest, i nie dotyczy tylko Bydgoszczy, jak odpowiedź, jak finansować kulturę w dobie kryzysu ekonomicznego. Trzecia to czas, bo konkurs był ogłoszony w trybie nagłym.
Czasu było mało, żeby pomyśleć o własnym repertuarze.
– Udało mi się na szczęście zabezpieczyć interesujące i ważne nazwiska, które się w Bydgoszczy pojawią. Z góry przepraszam, ale ujawnię je dopiero na konferencji prasowej. Są też twórcy, których Julia i Wojtek już wcześnie zaprosili do tworzenia w tym sezonie. Dlatego mówię o ewolucji. Byłoby wielką stratą odciąć się od tego, co było, szczególnie, że w ostatnim sezonie powstało wiele bardzo ciekawych spektakli. Będziemy do nich wracać.
Zapytam od razu o ulubione przez pana przedstawienia Teatru Polskiego.
– To duży rozstrzał tytułów, zarówno co do ich stylistyk, estetyk i czasu, w których powstawały, ciężko wskazać jeden. Gdy byłem jeszcze studentem reżyserii, zasiadałem w jury festiwalu w Rzeszowie i współnagradzalem „Afrykę” Bartka Frąckowiaka. Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie „Ptaki ciernistych krzewów”, „Maszyna” Jagody Szelc. Wysoko cenię sobie twórczość Wojtka Farugi i Julii Holewińskiej.
Ukończone historia sztuki, filozofia, reżyseria. Napisał pan ponad 20 tekstów dramatycznych. Był dyrektorem ds. artystycznych Starego Teatru. No i ma pan tylko 33 lata.
– Teatr to ścieżka, którą wybiera się, gdy chce się przeżyć życie bardzo intensywnie. Mój przyjaciel Tomek Kaczorowski, obecnie kierujący Olsztyńskim Teatru Lalek stwierdził, że w naszym życiu etap reżyserski to czas intensywności, przygód i poszukiwania. Natomiast dyrekcja oznacza stabilizację i zatrzymanie się w miejscu. Wtedy inwestujemy w innych i pracujemy na ich rzecz. A więc teraz pora na to.
Zaplanował pan to wcześniej?
– Ukończyłem studia podyplomowe z zarządzania instytucjami kultury. Tak – myślałem o tym, ale konkurs w Bydgoszczy był czymś nagłym i niespodziewanym. Funkcja zastępcy dyrektora ds. artystycznych Narodowego Starego Teatru w Krakowie też była pewnym przypadkiem. Było mi miło, kiedy dowiedziałem, że to była sugestia kilku osób z krakowskiego środowiska teatralnego. Przyznam szczerze – odrobinę mnie to przerażało. Stary Teatr to przecież legenda. Odpowiadałem jednak za kwestie artystyczne, więc dzięki temu łatwiej wchodziłem w arkana dyrektorowania. Nie da się też ukryć, że Narodowy Stary Teatr dawał pewną swobodę ekonomiczną.
Dyrektor Teatru Polskiego siedzi na pralkach, które są elementem scenografii wrześniowej premiery „Fight Club czyli męskie kręgi” / Fot. B. Witkowski/UMB
W Bydgoszczy będzie się pan zmagał z trwającą przebudową głównej siedziby i dużej sceny
– Chcę rozmawiać o możliwości znalezienia przestrzeni zastępczej z większą sceną i widownią. Moim celem, żeby grać na dwóch scenach, licząc tę obecnie działającą. Takich rozwiązań już szukamy. Będziemy rozmawiać z dyrekcją innych instytucji miejskich.
A jakie są pańskie plany na ten pierwszy sezon?
– Dwie najbliższe premiery będą jeszcze tymi zaplanowanymi przez poprzednią dyrekcję. W tym sezonie chcemy pokazać dwa tytuły, za które będę w pełni odpowiadał.
Teksty pańskich dramatów i spektakli, które reżyserował wskazują kierunki zainteresowań: historia, kluczowe i ważne jej momenty i ludzie.
– Historia interesuje mnie o tyle, o ile mówi nam o współczesności i odnosi się do „tu i teraz”. Zajmuje także głównie w kontekście lokalnym. „Arianie”, których zrealizowałem w Krakowie, stawiają pytania o możliwość takich postaw w dzisiejszym chrześcijaństwie i kościele katolickim. Bohaterem „Mosdorfa” był założyciel ONR. Skrajny antysemita, który zginął pomagając Żydom. „Rodzina Ulmów” to znów dyskurs, jak być przyzwoitym w czasach zła.
Bydgoskie historie, szczególnie te związane z polsko-niemiecką częścią dziejów miasta, też będą pana interesować?
– Wiem, że Bydgoszcz ma ich mnóstwo. Dyrektor Paweł Łysak je poruszał i mam nadzieję do nich wrócić. To stwarza okazję definiowania na nowo swojej tożsamości i uruchomienia opowieści i wspomnień wśród mieszkańców. Teatr musi też posiadać lokalny kontekst.