Małgorzata Grosman prezentuje nowe książki / Fot. R. Laudański / UMB
– Od dawna chodził po głowie pomysł, by napisać o bydgoszczankach biorących udział w powstaniu wielkopolskim – mówi Małgorzata Grosman, autorka książek „Odważne i romantyczne” oraz „Ostromecko w opowiadaniach”
– Właśnie ukazały się dwie nowe książki twojego autorstwa.
– Pierwsza książka to „Ostromecko w opowiadaniach”. Trzy lata temu wydana została w broszurowej oprawie z niewielką liczbą zdjęć, a teraz – proszę zobaczyć: fajne wydanie, dużo nowych informacji i zdjęć. Szykując nowe wydanie postanowiłam sprawdzić, co mogłabym jeszcze do pierwszej wersji książki dodać, odszukałam więc kolejne osoby z ciekawymi opowieściami o tym miejscu, o jego historii.
– Nim o Ostromecku, co robi w książce wampirka z pobliskiego Pnia?
– Jakiś czas temu w niewielkiej osadzie Pień oddalonej od Ostromecka cztery kilometry archeolodzy odnaleźli dwa cmentarzyska. Jedno wczesnośredniowieczne, a drugie pochodzące z XVII wieku. Na tym drugim znaleziono dwa lata temu – jak mówią archeolodzy – atypowe pochówki, nazywane potocznie pochówkami antywampirycznymi. Kiedyś ludzie uważali, że są osoby, które po śmierci mogą szkodzić żywym, więc starali się zatrzymać je w grobach. Służył do tego na przykład sierp położony na szyi. W Pniu w taki sposób pochowano w XVII wieku młodą, około 20-letnią kobietę. Miała one jednak także kłódkę na palcu stopy, co czyni to odkrycie absolutnie wyjątkowym. Nie wiadomo jednak kim była ta kobieta ani czemu zmarła. Na pewno była majętna, ponieważ jej czepek wykonany był z jedwabiu owiniętego nitką srebrną i srebrną pozłacaną. Na pewno nie była więc biedną mieszkanką okolicy, na przykład zielarką.
– Coś ciekawego archeolodzy odnaleźli jeszcze w tych grobach?
– Nie odnaleziono niczego co mogłoby sugerować polskość lub katolickość cmentarza. Po nagłośnieniu informacji o wampirce zainteresowali się nimi nie tylko zagraniczni dziennikarze, ale również naukowcy. W Harvardzie przeprowadzono badania genetyczne i udało się ustalić prawie ze stuprocentową pewnością, że wampirka z Pnia była Szwedką.
– A skoro cmentarz pochodzi z XVII wieku…
– To mogła tu się pojawić z wojskiem szwedzkim. Może była żoną lub córką kogoś znaczącego? Jedna z teorii zakłada, że mogła cierpieć na silne bóle głowy i tracić przytomność, co było niezrozumiałe dla otoczenia. I to mogło spowodować jej antywampiryczny pochówek.
– Połączyłaś wampirkę z Pnia z Ostromeckiem, o którym jest najnowsza książka.
– Skoro chciałam, by nowe wydanie było aktualne po prostu musiałam o niej wspomnieć, tak jak wspomniałam o Fordonie. W ostatnich latach zachwycająco zmienia się Stary Fordon, warto więc tam zajrzeć w drodze do Ostromecka. A jeśli tam, to dlaczego nie przejechać jeszcze kolejnych czterech kilometrów, do Pnia?
– Ostromecko, to ulubione miejsce spacerowe wielu bydgoszczan. Jakie historie przygotowałaś dla nich w książce?
– Ciekawa jest historia pochodzenia nazwy tej miejscowości i losy kolejnych jej właścicieli. Ciekawe są historie powstania obu pałaców i parków. W obecnym wydaniu jest też dużo o koniach…
– …o koniach?!
– W opracowaniach dotyczących Ostromecka zawsze pojawia się informacja o hodowli koni. Jest także legenda o złotej szczęce konia pochowanego gdzieś na terenie ostromeckiego parku. Podobno jest na tyle żywa, że ludzie z całej Polski dzwonią do Ostromecka i podpytują, gdzie też ten koń mógł być zakopany, bo oni chętnie by go razem ze złotą szczęką odkopali… Wiadomo więc było przez lata, że konie tam hodowano, ale niewiele ponadto. Irytowało mnie to, skoro konie były tak ważne dla ostatnich przedwojennych właścicieli Ostromecka. Uparłam się więc, żeby znaleźć jakieś informacje na ich temat. Udało się. Znalazłam między innymi zdjęcie hrabiego Joachima Alvenslebenena z koniem, na tle pałacu.
– Zastanawiam się, gdzie były stajnie w Ostromecku?
– Stojąc przed wejściem głównym do Pałacu Nowego po lewej stronie, ale pamiętajmy, że ten majątek był o wiele większy niż dziś. Obejmował szereg pobliskich miejscowości. W jego ramach było ujęcie wody ze źródła Maria i Mała Kępa, która leży po drugiej stronie drogi prowadzącej z Bydgoszczy do Torunia. Do majątku należały także Smolniki, miejsce, w którym przeładowywano smołę transportowaną koleją i gdzie było boisko piłkarskie. Sport był bardzo ważny w życiu Alvenslebenów. Ostromecko miało swoją drużynę piłkarską, jeden z synów hrabiego, ten zły, brał też udział w wyścigach motocyklowych.
– Jeden syn hrabiego był zły, a drugi dobry. Przypomnij, proszę, ich historię.
– Ta historia jest znana, pisały o niej bydgoskie gazety. Ostatni hrabia, Joachim von Alvensleben miał oficjalnie dwóch synów z hrabianką Katarzyną Bnińską. Mówię oficjalnie, ponieważ starszy syn Albrecht był owocem romansu hrabianki z Hiszpanem, był więc pół-Polakiem, pół-Hiszpanem. W czasie wojny został esesmanem, a przed nią próbował odebrać ojcu majątek, zarzucając mu, że źle nim zarządza. Odpowiadał za wywiezienie Joachima do obozu koncentracyjnego. Wtedy matka, Katarzyna Bnińska, choć będąca już po rozwodzie z mężem, poinformowała SS, że Albrecht nie jest Niemcem, co spowodowało wyrzucenie go z tej formacji.
– A dobry syn?
– To też dziwna historia. W odróżnieniu od brata był nieśmiały i delikatny. Wojna zastała go u matki w Niemczech. Nie wrócił do Polski. Pojechał do Włoch. Nie bardzo wiadomo, co tam robił poza tym, że szukał pomocy, by wyciągnąć ojca z obozu. Chciał też wstąpić do polskiej armii. Ale nie dość, że nazywał się Alvensleben, to jeszcze na imię miał Ludolf. To imię było popularne w tej rodzinie. Jeden z Ludolfów, jego krewny, był odpowiedzialny za zbrodnię fordońską. Nie rozróżniano ich jednak, więc Ludolf, syn Joachima, pojawiając się w Polsce narażałby się na proces za zbrodnie wojenne. Dlatego przyjechał od Ostromecka dopiero jako stary człowiek, po zmianach ustrojowych. Pisano o nim wtedy, ale z obawą, że będzie chciał odebrać swój majątek, a przecież Andrzej Szwalbe miał wtedy pomysł, by w Ostromecku umieścić kolekcję pianin i fortepianów. Mieszkańcy Ostromecka wspominali go jednak i dalej wspominają bardzo dobrze.
– Druga z książek, którą przyniosłaś poświęcona jest…
– W ubiegłym roku nasze województwo postanowiło uczcić kobiety odważne. A mnie od dawna chodził po głowie pomysł, by napisać o bydgoszczankach biorących udział w powstaniu wielkopolskim, w nawiązaniu do książki „Bydgoszcz jest kobietą”. Przystąpiłam więc do konkursu i otrzymałam stypendium artystyczne marszałka województwa. Napisałam o Wincentynie Teskowej, Stefanii Tuchołkowej oraz mniej znanej Apolonii Sikorskiej.
– Zacznijmy od Apolonii Sikorskiej. Kim była?
– Była żoną zarządcy cmentarza Nowofarnego, tak zaczyna się każda opowieść o niej, choć ważne jest to, że organizowała przerzut bydgoszczan do powstania wielkopolskiego. Wszystkie te kobiety zachęcały do udziału w powstaniu i ułatwiały przedostanie się przez linię frontu. Oczywiście, nie działały same, ale odegrały ważną rolę w powstaniu. Książka o tym opowiada, ale nie jest do końca prawdziwa, ponieważ wmieszałam do niej wątek kryminalny. Napisałam też o jeszcze jednej kobiecie, autentycznej postaci. Choć nie występuje z nazwiska, to zamieściłam fragment jej pisma, które w latach 70. wysłała do ZBOWiD-u (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację – przyp. red.).
– Była to osoba bliska autorce?
– Jak najbardziej, a wplotłam ją do opowieści, ponieważ ona także brała udział w powstaniu wielkopolskim. Mieszkała w Łabiszynie, pracowała jako księgowa w młynie, a równocześnie dla powstańców. Współpracowała między innymi z hrabią Ignacym Mielżyńskim, gdy był szefem sztabu i dowództwa odcinka łabiszyńskiego frontu w powstaniu wielkopolskim. To wszystko zostało opisane w piśmie do ZBOWiD-u, który odrzucił jej wniosek o przyznanie statusu powstańca wielkopolskiego, ponieważ – w jego opinii – w powstaniu nie było kobiet. Rok Kobiet Odważnych był idealnym momentem, by o tym napisać.
W najbliższy piątek o godz 18.00 w Salonie Hoffman odbędzie się spotkanie z Małgorzatą Grosman i jej najnowszą książką „Odważne i romantyczne. A gdyby Bydgoszcz nie była kobietą… „. Wstęp wolny.
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!