– Rzemieślników wypiera masowa produkcja. Jak nie będzie nas, nie będzie komu uczyć przyszłych pokoleń. Nawet jeżeli nie będą nas już nazywać krawcowymi tylko projektantami odzieży – niech i tak będzie. Byleby ten zawód przetrwał – mówi Irena Herman, która od 2006 roku prowadzi pracownię przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy.
Aby dostać się do pracowni krawieckiej Artist, trzeba zboczyć z ul. Gdańskiej i wejść w bramę kamienicy pod numerem 60. Ten adres jest od lat dobrze znany klientom Ireny Herman, która walczy ze stereotypem krawcowej. – Ten zawód wciąż kojarzy się ludziom z panią z małej osiedlowej budki. W Bydgoszczy jest jeszcze wciąż sporo krawcowych. Ich praca jest niedoszacowana. My często jesteśmy zagonione, pracujemy od rana do wieczora. Chciałabym nas zrzeszyć, żeby te biznesy się rozwijały – mówi krawcowa, a raczej projektantka odzieży.
Urodziłam się z igłą w ręku
– Ukończyła Pani szkołę krawiecką? – pytam
– Nie ukończyłam żadnej szkoły krawieckiej! – śmieje się Irena Herman. – Szyłam bez szkoły i przygotowania. Najpierw hobbistycznie. Moja mama mówi, że urodziłam się z igłą w ręku. To mój naturalny talent. Pierwszą pracownię otworzyłam w 2006 roku – wspomina.
Krawcowa z Gdańskiej przygotowywała się do kursu czeladniczego na mistrza krawiectwa. On się jednak nie odbył, z uwagi na zbyt małą liczbę kandydatów. Pomimo tego drobnego niepowodzenia, Irena Herman wciąż się rozwija. Ukończyła studia z zakresu psychologi w biznesie, coachingu i mentoringu.
– Wykształcenie które zdobyłam bardzo wiele mi daje. Uważam, że ludzie zajmujący się krawiectwem, projektowaniem odzieży, powinni znać podstawy psychologii. To ułatwia kontakty z klientami. Pomaga nam lepiej się dogadać, zrozumieć. Sposób komunikowania się też jest szalenie ważny. Ja po studiach spojrzałam na to z zupełnie nowej strony. Studia z projektowania były krokiem w rozwój zawodowy. Kiedy ktoś mówi „krawcowa” to wydaje się mało prestiżowe. Kojarzy się z panią z osiedlowej budki. Jest mi bardzo przykro z tego powodu – mówi bydgoska rzemieślniczka.
W 2021 roku ukończyła podyplomowo projektowanie odzieży. W jej pracowni wciąż można podziwiać kolekcję ubrań, którą zaprojektowała na dyplomowy pokaz.
Moją pracą rządzą żywioły
Na ścianie pracowni przy ul. Gdańskiej 60 można od progu zauważyć cztery duże plakaty. To symbole żywiołów, które są dla krawcowej ważne. – Te wzory zaprojektowałam wspólnie z kolegą grafikiem. Symbolizują ziemię, wodę, ogień i powietrze. Ja się bardzo dobrze w nich czuję. Na strojach z kolekcji dyplomowej jest symbol powietrza, bo teraz mamy erę wodnika, a wodnik jest z żywiołu powietrza. Cała ta kolekcja powstała właśnie, aby nawiązać do zmiany. Ważna jest harmonia. W ten sposób patrzę na swoje ubrania – tłumaczy Irena Herman.
Jeden z manekinów ubrany jest w zwyczajną z pozoru czarną bluzkę. Na niej widać malutkie litery HI i symbol księżyca. Rozmówczyni tłumaczy, że litery każdy ma odczytać na swój sposób – jako inicjały jej imienia i nazwiska, jako angielskie „cześć” lub jako napis „czi” – który oznacza jedność. Na ścianie góruje kolorowy plecak z ogromnymi skrzydłami. To plecak z pokazu własnej kolekcji, powstał jeden egzemplarz. Irena Herman mówi, że to jej „anioł” który ją strzeże. Anielskie skrzydła nie są białe, lecz amarantowe. Projektantka użyła go, bo to kolor ochronny.
Wolę ubierać kobiety
Krawcowa podkreśla, że jest mocno związana ze swoimi klientami. Niektórzy są z nią nieprzerwanie od 18 lat. Niektóre klientki odwiedzały ją jeszcze jako dziewczynki, teraz przychodzą z własnymi dziećmi. Jak mówi, to właśnie wsparcie klientów pozwala jej się wciąż rozwijać.
– Miejsce, w którym dziś jestem, ta pracownia, projektowanie strojów nie byłoby możliwa, gdybym nie podniosła cen swoich usług. Mimo tego klienci mnie nie opuścili – mówi. W pracowni Artist powstają głównie suknie wieczorowe i stroje na specjalne okazje. Nie brakuje też zamówień na szycie lub przeróbkę sukni ślubnych. W sezonie przerabianych jest ich nawet 40. -Sukienkę na ulice można sobie kupić w sieciówce. Ja szyję raczej na specjalne okazje. Lubię szyć długie suknie. Ale dodam taką ciekawostkę. Na początku swojej krawieckiej przygody nie lubiłam ich szyć, sukienki mnie przerażały. Zaczynałam od marynarek. Potem były bluzki, spodnie, spódniczki i wreszcie sukienki. Najpierw zaczęłam je akceptować, potem lubić, na końcu kochać – opowiada.
W pracy inspiracje czerpie z mediów społecznościowych i pokazów mody. Jednak przy szczególnie ważnych projektach woli zaufać swojej intuicji. Suknie stanowią jedynie część jej krawieckiego biznesu.
– Mam również klientów, którzy otwierają własną działalność, którym marzy się własna marka odzieżowa. Wykonuję dla nich np. usługę wzornictwa. Ja szyję pierwszą sztukę, doradzam w zakresie tkaniny i formy. Do mnie można przyjść na kurs krawiectwa – podstawowy i zaawansowany. Obszywam też grupy taneczne. Szykowałam stroje na pokazy fryzur – wylicza krawcowa.
Jaka jest jej recepta na bycie dobrym rzemieślnikiem?
– Żeby być dobrym rzemieślnikiem trzeba mieć dużo wiedzy i nią operować. Do tego przyda się naturalny talent. Bardzo wiele czynników składa się na pracę rzemieślnika. Teraz młodzieży nie chce się aż tak angażować. Moja mama też nie była zachwycona jak jej powiedziałam, że chcę zostać krawcową. Mówiła – I co, całe życie będziesz w szmatach siedzieć? Wydaje mi się, że ten zawód od zawsze był napiętnowany. W ogóle rzemieślnicy stracili na swojej ważności, mam takie wrażenie. Przegrywamy z masową produkcją. Wkrótce nie będzie nas, nie będzie komu uczyć przyszłych pokoleń. Nawet jeżeli nie będzie już krawcowych tylko projektanci odzieży, niech i tak będzie, byleby ten zawód przetrwał – dodaje na koniec.
Zapisz się do naszego newslettera!