Ewa Margańska kwestuje na WOŚP od 1993 roku / Fot. B.Witkowski/UMB
Ewa Margańska to prawdopodobnie jedyna wolontariuszka WOŚP w Bydgoszczy, która z Orkiestrą i dla Orkiestry kwestuje od jej pierwszej edycji – stycznia 1993 roku.
Harcmistrzyni Ewa Margańska – była pierwszą kobietą-komendantem Hufca ZHP Bydgoszcz-Miasto. Jest polonistką, pedagogiem i… mistrzynią Polski mów humorystycznych i improwizacji. W 2016 roku została Bydgoskim Wolontariuszem Roku. Z WOŚP gra od pierwszego finału w roku 1993. W niedzielę, 28 stycznia, zagra po raz 32.
Sławomir Bobbe: Dlaczego zdecydowała się Pani grać w orkiestrze Jerzego Owsiaka?
Ewa Margańska – Jestem, można tak to ująć, dzieckiem PRL. Wiedziałam jaka jest sytuacja w szpitalach w latach 90-tych. Wiedziałam, czego w nich brakuje. Więc jeśli znalazł się ktoś, kto zapalał w sercach zapał do działania, a ludzie chcieli pomagać – moje zuchy chciały – uznałam, że trzeba w to wejść. No to zrobiliśmy to w służbie ludziom.
W pierwsze finały WOŚP angażowała się pani razem z grupą zuchów, którą pani prowadziła. Harcerze „od zawsze” wspierali WOŚP, tak było i tak jest obecnie…
– Naturalnie harcerzy pomagających w WOŚP jest wielu. To przecież związane jest z rotą naszego przyrzeczenia, nastawieniem na drugiego człowieka, na pomoc bliźnim. Dekalog harcerski zobowiązuje i w harcerzach i zuchach jest ta wrażliwość. Harcerskie zasady są nośnikiem wartości, jako pedagog zawsze na nie stawiałam. Cieszę się, że część dzieciaków, które wtedy zbierały ze mną dla WOŚP, teraz robi to już samodzielnie. Jeśli dorosły człowiek w otoczeniu dziecka – tata, mama, wujek, dziadek, ciocia, druhna w szkole, nauczyciel, ktoś ważny – powie tak, ależ to piękne działanie, a dziecko uzyskuje piękny uśmiech po wpłacie i wręczy darczyńcy serduszko, które samo wcześniej przygotowało. wtedy pozostaje coś, co jest warte kolejnego wysiłku.
Jak pani pamięta pierwszy finał WOŚP. Akcja była spontaniczna, nie towarzyszyło jej jak obecnie, wielkie wsparcie medialne. Co najwyżej Jerzy Owsiak promował ją na antenie radiowej „Trójki”.
– Pracowałam wówczas, zresztą tak było do emerytury, w Zespole Szkół nr 29 przy ulicy Słonecznej. W 1993 prowadziłam trzecią klasę i gromadę zuchową, jako drużynowa. Podeszłam do akcji z takim samym entuzjazmem jak dzieci. Przygotowywaliśmy plakaty o akcji, zuchy robiły je własnoręcznie. Nie było w ogóle serduszek takich jak obecnie. Dzieci chciały jednak serduszkiem podziękować za wrzucenie czegoś do puszki. Proszę sobie wyobrazić, że z czegoś co można nazwać naklejkami na auto, z silnym klejem, wycinaliśmy serduszka. Tata uczennicy był związany z motoryzacją i takie usztywnione płachty z klejem nam załatwił. Malutkimi nożyczkami, takimi które nie zrobią krzywdy dziecku, są bezpieczne ale tępe, dziecięce ręce wycinały serduszka. Ile wtedy było frajdy, gdy w tramwajach dzieciaki je wręczały i dziękowały za wsparcie.
Na początku akcji ludzie nie znali WOŚP, pewnie było to dla nich zaskoczenie. Dzieci informowały, na co zbierają, po co i dlaczego. Nie mieliśmy nawet puszek. Do czego zatem zbierać? Mieliśmy skarbonkę, wielką, ceramiczną świnkę, którą można było otworzyć tylko w jeden sposób – rozbijając ją całkowicie młotkiem. Razem z dziećmi zrobiliśmy to w tracie odwiedzin w bydgoskiej telewizji.
Czy były finały, które szczególnie zapadły pani w pamięć?
– Nie da się zapomnieć finału, w czasie którego zabito prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. To we mnie pozostało. Nie można wszystkiego przewidzieć, a tu za tragedię odpowiadał człowiek zaburzony. Niestety, polityka od ośmiu lat wchodziła do WOŚP. Na szczęście złych incydentów w tym czasie nie przybyło. Nawet, gdy ktoś nie wspiera WOŚP, ma przecież do tego prawo, dobrze żeby szanował ten entuzjazm ogromnej rzeszy ludzi, w tym dzieci i młodzieży. Cieszę się, że w tym roku ponownie zagra dla WOŚP i policja, i Straż Graniczna. Będą też strażacy z PSP. No i wojsko, a przecież harcerze zawsze „trzymali sztamę” z wojskiem, które organizowało dla nas na przykład grochówki wojskowe, spotkania. Wiele rzeczy robiliśmy razem.
W ostatnim czasie starano się obrzydzić Orkiestrę na różne sposoby. Nie miała pani żadnych wątpliwości związanych z działaniem fundacji Jerzego Owsiaka?
– Nie żyjemy na Marsie. Różne głosy wątpiące w uczciwość WOŚP i do mnie docierały. Ale dziś mamy Internet. Źródeł, w których można sprawdzić informacje, jest pod dostatkiem. Trzeba tylko chcieć je znaleźć, by odróżnić prawdę od fałszu. Tego uczę w szkole – mówię uczniom, szukaj w różnych źródłach i dochodź do tego, by informacja nie była fake newsem, jakimś memem, tylko rzetelną wiedzą. Jeśli informacja jest podana ze źródłem, zbadaj również to źródło – i już wiesz. Niestety, jak grzyby po deszczu powyrastały różne fundacje, ich działanie musi być przejrzyste, raporty publikowane. Nie zawsze tak jest. Ale w tym wypadku wszystkie możliwe urzędy mogły sprawdzać działania Jerzego Owsiaka i jego organizacji i przez ostatnie lata to robiły. Fundacja publikuje raporty, są dostępne w sieci – to mnie przekonuje.
Czy zmieniło się w ostatnim czasie nastawienie do wolontariuszy?
– Bywa, że zbieramy także przed bydgoską bazyliką. Nie każdy, kto wychodzi z mszy jest księdzem Sławomirem Barem. Ludzie trafiają się różni. Gdybym miała coś doradzić opiekunom, to w grupie siła. Łatwiej wtedy wytłumaczyć różne sprawy osobom, które mają jakieś uwagi. Warto mówić o tym, że nie ma szpitala, w którym nie ma sprzętu od fundacji WOŚP. Miałam ucznia. Już teraz zdał maturę, który chodził z własną pompą insulinową otrzymaną właśnie dzięki Owsiakowi. Takich przykładów jest bez liku.
Pani zawsze kwestuje w harcerskim mundurze…
– Tak, dlatego nigdy nie spotkałam się osobiście z przykrymi sytuacjami. Zdarzały się takie wobec dzieci, ale od tego jestem, żebym czuwała. Nie było takich sytuacji wiele. Przytrafiła mi się kiedyś w trakcie zbiórka na ulicy Mostowej, na której akurat rozstawili się ludzie z jakiegoś neofaszystowskiego ruchu. Oni wykrzykiwali, brzydko się odzywali. Ale szczególną gorycz wzbudziło to, że oni mieli obstawę policji, a młodzi wolontariusze na taką liczyć nie mogli, bo politycy zakazali. To się zapamiętuje, ale jest to wyjątek. Miłych momentów jest więcej – od propozycji podwiezienia, pomocy w przejściu na drugą stronę ulicy. W czasie rozliczania w BCOPiW była ogromna kolejka wolontariuszy. Może wiek, może harcerski kapelusz, a może i „znajoma gęba” sprawiały, że wpuszczano mnie bez kolejki – proszę, druhna podejdzie pierwsza, żeby się rozliczyć i odpocząć po godzinach kwestowania. Ta akcja robi wiele dobrego z ludźmi. Mieszkam niedaleko Kanału Bydgoskiego, to piękna okolica, ale ciężko mi się zmusić do nawet półgodzinnego spaceru nad kanał. Ale dla Orkiestry jestem w stanie zbierać 7 godzin, chodząc po ulicach i kwestując.
Jaka była najwyższa kwota, jaka udało się Pani wyjąć z puszki?
– 1211 złotych – to mój rekordowy wynik, gdy zbierałam sama. Ten wynik raczej nie będzie pobity – obecnie mamy naprawdę wiele różnych możliwości przekazania datków – są e-skarbonki, można zrobić przelew, posłużyć się kartą, są aukcje. Jednak bezpośrednia zbiórka jest najfajniejsza, niesie ze sobą wiele radości, dzieci lubią dostać serduszko, gdy wrzucą coś do puszki. Są miłe rozmowy, wspólne zdjęcia. Z dzieciakami, kiedy zbieraliśmy razem, co roku padał jakiś rekord.
Ewa Margańska zaprasza na niedzielę 28 stycznia, 32. Finał WOŚP / Fot. B.Witkowski/UMB
Jak zachęcić ludzi do większego zaangażowania się w społeczne projekty?
– Po prostu działać, bez zbędnych rozmów, bez polityki. Nie ma takiej potrzeby – jest sprawa, trzeba działać. Dla mnie to oczywiste, jestem pedagogiem. Wspieram od pierwszej edycji także akcję Ciepło Serca w Słoiku. Wiem, że mój bigos cieszył się uznaniem. Ale czy akcja nazywa się WOŚP, czy organizuje ją Caritas, Szlachetna Paczka czy po prostu działasz i zaopiekujesz się starym człowiekiem albo pójdziesz posprzątać las w swoim sąsiedztwie, nieważne. Pamiętaj, że jesteś i żyjesz wśród ludzi. To jak wśród nich żyjesz do ciebie wróci.
Zapisz się do newslettera Bydgoszcz Informuje!