Damian Amon Rączka przed willą Aronshona, dzisiejszą siedzibą ADM Fot. B. Witkowski/UMB
– Podchodzę do historii żydowskiej w naszym mieście poważnie. Opowiadam o ludziach, którzy robili Bydgoszcz piękną – mówi Damian Amon Rączka, przewodnik, regionalista, aktywista sieci Forum Dialogu Polsko – Żydowskiego, Fundacja Synagoga – Dom Kultury w Fordonie. Nominowany do nagrody Polin’25
Roman Laudański – Znalazł się pan w gronie siedmiu osób i instytucji nominowanych do nagrody Polin’25. „Damian Rączka z pasją oprowadza mieszkańców i turystów po Bydgoszczy, opowiadając o losach Żydów, którzy współtworzyli to miasto” czytamy w uzasadnieniu nominacji.
Damian Amon Rączka – Jestem koordynatorem Sieci Dialogu Polsko-Żydowskiego, tak zwanej grupy „Na wschód od Warszawy”. Koleżanki zgłosiły mnie do nagrody. Nie robię nic wielkiego. U nas rzadko pojawiają się potomkowie, nie ma wielkiego ruchu jak na południu lub wschodzie, gdzie Żydzi szukają swoich przodków. Poszedł wniosek. Poznałem go dopiero po otrzymaniu nominacji. No i odbieram telefon z Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. „Dzień dobry, jest pan w finale”.
Nigdy nie odbierałem tego co robię w kategoriach potrzeby uznania, docenienia. Tak po ludzku się ucieszyłem, ale nie traktuję tego w kategoriach sukcesu. Ważne, że została zauważona Bydgoszcz i historia żydowskich mieszkańców Bydgoszczy, naszego miasta.
– Diaspora żydowska liczyła w Bydgoszczy maksymalnie 7 proc. ludności.
– Nie więcej niż dwa tysiące osób. Gmina żydowska rozrastała się powoli, ale ludzie tworzący tę gminę mają niemałe zasługi dla Bydgoszczy. To była historia Żydów niemieckich oraz tych, którzy przeprowadzili się później. Siedemdziesiąt procent Żydów pochodziło z centralnej i wschodniej Polski, co budziło pewne napięcia, szczególnie w „Dzienniku Bydgoskim”. Były zarzuty, że pojawili się zwolennicy chasydów, dochodziło do rozruchów i tumultów.
– Jakoś umknęło mojej uwadze, że w Bydgoszczy były cmentarze żydowskie.
– Człowiek nie ma wyobrażenia, bo w Bydgoszczy nie ma synagogi, mykwy, a cmentarze zostały zniszczone. Synagoga przetrwała w Fordonie, ale to była odrębna gmina.
– Za to w Bydgoszczy był antysemityzm. Tu mieściła się redakcja m.in. „Szabeskuriera”.
– I to był bardzo wyrazisty antysemityzm. Gdybym otrzymał wyróżnienie, to chciałbym powiedzieć, że symbolem Bydgoszczy jest Łuczniczka. Rzeźbę kupił Louis Lewin Aronshon na sześćdziesiąte urodziny, ale nie dla siebie – dla miasta. Kosztowała ponad 5,6 tysiąca marek. Jak się zarabiało około stu marek miesięcznie, to była kolosalna kwota. Postawiono ją w centralnej części miasta, przy placu Teatralnym, dziś stoi przed Teatrem Polskim. Żyd kupił Łuczniczkę, z której Bydgoszcz jest dumna! W okresie międzywojennym budziła protesty, bo goła. Ubierano ją, a emocje doprowadziły do tego, że Poznań chętnie by ją przejął. Aronshon był członkiem Rady Miasta, bankierem, założycielem Lloyda. Kochał Bydgoszcz. W 1918 roku został honorowym obywatelem miasta Bydgoszczy. Dwa lata później wyjechał do Berlina jako Niemiec. A czy w Bydgoszczy jest ulica jego imienia? Nie ma. Niemcy w 1847 roku zrównali Żydów w prawach z innymi obywatelami. Tego wcześniej nie było. Żydzi stali się obywatelami reformowanymi i przyjęli niemieckie zwyczaje. Haskala, ruch asymilacji na terenie Królestwa Polskiego był taki, że Żydzi – ludzie sukcesu, mówili po polsku.
– Mariusz Rettig, autor książki „Bromberg czyli Bydgoszcz, co Żydów nie chciała” uświadomił mi, jak dużo kamienic w Bydgoszczy, także na Starym Rynku miało żydowskich właścicieli.
– Rozmawiamy w sąsiedztwie willi Blumwego, a willa Aronshona, to dzisiejsza siedziba Administracji Domów Miejskich. Co prawda nie on ją zbudował, ale Niemiec, ale on ją sprzedał. Przy Śniadeckich stoi kamienica Efraima Moritza. Zawsze wspominam Juliusa Bergera, w jego budynku obecnie mieści się Kujawsko – Pomorskie Centrum Kultury przy placu Kościeleckich. Berger był inwestorem, budowniczym linii kolejowych, który później przeniósł swoją firmę do Berlina. Zresztą firma istnieje do dziś. Wybudował dom – ochronkę dla niemowlaków, bezdomnych i przekazał tę nieruchomość miastu. Jest tablica, ale czy nie należałby się mu patronat tego budynku?
– Mamy problem z pamięcią?
– Bardzo duży, a szczególnie w czasach wojny izraelsko – palestyńskiej. Ten konflikt podbija antysemicki kurs w różnych ugrupowaniach politycznych, u części społeczeństwa. Nie stawia się granicy między historią, która była, a historią dziejącą się tam. Uprzedzenia kierują ludzkimi działaniami. To, co robię, powoduje ataki na mnie, hejt. Wystarczy poczytać komentarze w mediach społecznościowych. Po informacji o mojej nominacji do nagrody Polin pojawił się m.in. komentarz, że „na pewno wygram skrzynkę czosnku do obrania”. Pozdrawiam autora tego wpisu. Gdyby wpis nie był tak bardzo głupi, to może nawet zabawny. Z tym trzeba się mierzyć. Każdy, kto zajmuje się historią żydowską, a w większości są to nauczyciele, mówi o historii Zagłady. A mnie interesuje życie. Nie pomijam milczeniem tego, co się tutaj wydarzyło, akcentuję takie miejsca jak Dolina Śmierci, gdzie zostali zamordowani również Żydzi, a nie ma tam gwiazdy Dawida. To jest zawłaszczenie miejsca, przemilczenie. Podkreślam, że opowiadam o bydgoszczanach. Sam nim jestem od pokoleń. Jestem z tego powodu niezmiernie dumny. Bydgoskość mam we krwi, jak i moje dzieci, które są dumne z Bydgoszczy. Dumne z rapera Bedoesa, który zawsze Bydgoszcz ma na sercu. Pokazuje skąd jest. Przecież tu są nasze domy, tu żyli nasi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie.
– Jak pan, chłopak z Wilczaka, związał się z tym tematem?
– Przeprowadzkę do Fordonu odebrałem jak przesadzenie mnie do innego miasta. Jestem regionalistą, Bydgoszczą interesuję się od dziecka. Kupowałem niemieckie publikacje, plany miasta, mapy, przepisywałem przedwojenne i powojenne nazwy ulic. Moi pradziadkowie także mieszkali w Bydgoszczy. Pojawiały się przedwojenne nazwy sklepów, domów. Kiedy mówiło się o Blumwem, to było wiadomo, że to przedwojenna fabryka obrabiarek do drewna. Było wiadomo, że Blumwe, to przemysłowiec, dobry człowiek, że w dzisiejszym ośrodku zdrowia był kinderheim, rodzaj przedszkola. Na ścianach u wujostwa, u babci były przedwojenne zdjęcia, pocztówki. Od dziecka przesiąknięty byłem bydgoskością. Zawsze byłem dumny z Bydgoszczy. Dosłownie raz w tygodniu odwiedzałem muzeum Wyczółkowskiego. Tam były stare zdjęcia, ja tym żyłem. Właściwie żyję tym do dziś. Fundamentalną pracę z wiedzy o Bydgoszczy wykonałem w podstawówce. Codziennie uczę się czegoś nowego. W mojej rodzinie zawsze pamiętało się, że w Bydgoszczy także mieszkali Żydzi, których ocena najczęściej jest krzywdząca i niesprawiedliwa. Bo byli hojni, choć pożyczali również na procent. Często ich status niewiele różnił się od statusu Polaków. Widzimy tylko bogatych Żydów. A czy to bogaty Polak, Żyd czy Niemiec? Najważniejsze, czy był dobrym czy złym człowiekiem. Patrzymy na Blumwego, Petersona, którzy zostawili w Bydgoszczy nie tylko swoje fabryki, ale i serca. Zawsze brakowało mi opowieści o wielokulturowej Bydgoszczy. To nie tylko miasto – dom trzech nacji. W Fordonie nie można pomijać np. olędrów.
– Czy ciągiem dalszym tej pasji było gromadzenie fragmentów cmentarnych macew, oprowadzanie wycieczek?
– Dyrektor Technikum Ceramicznego, Henryk Wilk powiedział mi kiedyś, że „ja buduję już nową opowieść”. On osiedlił się w Fordonie w czasie okupacji, widział wszystko, był niesamowitym kronikarzem, dokumentalistą, dbał o fordońską pamięć. Mój ojciec lubił jesień, deszcz i cmentarze. Ja może nie jestem tak melancholijny i romantyczny, ale mam w sobie uwrażliwienie na przemijającą Bydgoszcz. Ojciec prowadził mnie np. na rozbierany kamienny most nad zasypanym kanałem i mówił: zapamiętaj, jak to wyglądało. Ten obraz mostu pamiętam do dziś. Ojciec chyba zauważył moją wrażliwość. Mama zawsze podkreślała bydgoskość, pochodzenie, że jest córką Edwarda, ślusarza maszynowego, fachowca. A to nie byle co. A taka bydgoska megalomania we mnie rosła. I żeby była jasność – nigdy nie byłem negatywnie nastawiony do Torunia.
Od dziecka interesowałem się językiem hebrajskim, judaizmem. Poznałem alfabet hebrajski, sam się go nauczyłem. Moi rodzice byli pewni, że zostanę historykiem, ale w tamtych czasach musiałbym sprzedać sam siebie, bo historia zmieniała się co chwilę. Czy miałbym wtedy do siebie szacunek? Miałbym z tym problem. Zawsze przez około tydzień przygotowuję się do każdej wycieczki. A wycieczki śladami bydgoskich Żydów marzyły mi się od dawna. Z fordońskimi miałem łatwiej. Byłem członkiem Stowarzyszenia Miłośników Starego Fordonu, działałem w Fundacji Synagoga. Byłem gotowym produktem. O judaizmie wiedziałem dużo i ciągle rozbudowywałem tę wiedzę.
– Byli chętni na wycieczki tematyczne?
– Szkoła z Fordonu zrobiła kiedyś projekt Noce Sztuki. Zapytali, czy poprowadziłbym wycieczkę. Przyszło 200 osób. Opowiadali swoje historie, widać było ich umiłowanie Fordonu. Zostałem samozwańczym, społecznym przewodnikiem. Prowadziłem kolejne dla znajomych, uczniów, podopiecznych ośrodka im. Maczka. Widziałem że to, o czym mówię, rezonuje. Na początku było to dziesięć wycieczek tematycznych: Fordon, miasto trzech kultur; Fordoński Wrzesień; Fordon, bydgoski Kazimierz; Z Fordonu na Brdyujście; Zapomnianych restauracji czar; Fordoński przemysł; Wisłą w Fordonie; lądowa wycieczka Ster na Bydgoszcz, a Wisłą do Fordonu.
Od jedenastu lat prowadzę społecznie wycieczki, (społeczne, bo widocznie składam słabe projekty) np. Śladami istniejących i zapomnianych nekropolii Fordonu. Jest ich siedem, a właściwie dziewięć. Mówimy o małej przestrzeni, a tyle w niej historii!
– Od ponad 45 lat jeżdżę do Starego Fordonu, a pan mnie zaskakuje takimi informacjami!
– Bo historia leży pod naszymi nogami! Nie tylko w formie cmentarza. Historia jest na wyciągnięcie ręki. Czasami jest to mała notatka w starej gazecie, czyjeś wspomnienie. Kiedyś jeden z fordoniaków opowiadał mi o wieży obserwacyjnej w Fordonie. A po latach na starym zdjęciu obejrzałem wieżę, a później wybrałem się w to miejsce i znalazłem jej fundamenty. Historia jest rodzajem puzzli nachodzących na siebie. Samo szukanie informacji, a czasami przypadkowe odkrycie sprawia największą frajdę.
– Ile osób uczestniczyło w wycieczkach oprowadzanych przez pana?
– Mam ok. 600 wycieczek po Fordonie. Średnio w roku było ich 30, a czasami w ciągu dwóch dni potrafiłem poprowadzić trzynaście. Szkielet każdej opowieści mam w miarę ten sam, ale często zmienia się w zależności od ciekawości wycieczki. Jej aktywności, uśmiechów lub ich braku. Na pewno wyzwaniem dla przewodnika jest młodzież. A można ich zainteresować, nawet „wywalić z butów”! Niedawno prowadziłem taką wycieczkę, 17-18-latkowie. Ostatni punkt był w synagodze, gdzie podeszła do mnie nauczycielka i powiedziała: ale oni pana naprawdę słuchali! Ja też chcę być zainteresowanym tą historią. Skoro coś mnie pasjonuje, to przenoszę to na uczestników. Mówię dynamicznie, dość wyraźnie. Staram się nie popełniać błędów, chociaż to zdarza się każdemu. To zmusza mnie do stałego poszerzania wiedzy. Bywa, szczególnie w synagodze, że meandruję z tematem, bo zajmuję się także religijnym prawem żydowskim: Tora, Halaha, zakazy i nakazy. Podstawa tej opowieści. Jak to u nas wyglądało, dlaczego nasi Żydzi nie byli ortodoksyjni, żeby później opowiedzieć o ludziach, którzy robili Bydgoszcz piękną. Nie robię tego, żeby ktoś mnie zauważył, jestem od tego daleki. Przy moim wzroście i dynamice trudno mnie nie zauważyć.
– To rodzaj powinności?
– Chyba traktuję to w kategoriach obowiązku. Biorę odpowiedzialność za ludzi, o których opowiadam. Chcę opowiedzieć o nich dobrze. O ich wkładzie w rozwój Bydgoszczy, nawet jeśli był to doktor Fellgood (pseudonim), czyli fordoński chłopak, który został lekarzem w USA, zrobił karierę i tak „leczył” narkotykami, że prezydent Kennedy latał goły po Białym Domu. Nazywał się Max Jacobson.
Kiedyś pytano, kto był znany z Fordonu? Teraz mam znajomych Polaków – głównie księży, Żydów, Niemców. Nie zawężam się do historii żydowskiej, chociaż prowadzę wycieczki poświęcone Żydom.
Kiedyś ktoś zaczepił mnie niemiło na ulicy i powiedział: a ty tylko o tych Żydach i Żydach. Pomyślałem, w porządku, to będę prowadził wycieczki i opowiadał tylko o Żydach. Stąd pomysł na „Fordon – bydgoski Kazimierz”, który zawsze robię przed świętem Pesach (tydzień po Wielkanocy). Opowiadam o rytuałach, przygotowuję potrawy. Pokazuję żydowskie życie.
– Czego panu brakuje, jeśli brakuje w mieście?
– Powoli historia Fordonu staje się również historią Bydgoszczy. Nie jesteśmy poza miastem. Skoro mówimy o nominacji do nagrody Polin i moich zainteresowaniach historią żydowską w Bydgoszczy i Fordonie, to brakuje mi upamiętnień na trzech cmentarzach. Na cmentarz przy ul. Samotnej w Fordonie znajduje się kamień z nieprawdziwym tekstem, że cmentarz zniszczyli Niemcy podczas II wojny światowej, co nie odpowiada prawdzie. Chcemy zbudować tam ścianę pamięci, był już pan z Komisji Rabinicznej. Możemy też liczyć na wsparcie wojewody.
Upamiętnienia powinny pojawić się w miejscu cmentarza na Wzgórzu Dąbrowskiego oraz na miejscu cmentarza przy ulicach Ikara – Szubińska. Obok była nekropolia ewangelicka, na której też stoją bloki. Na nowym cmentarzy żydowskim przy ul. Szubińskiej po wojnie ekshumowano 174 Polaków zamordowanych przez Niemców. Czy wszystkich? Tego nie wiemy. A czy tablica upamiętniająca ekshumowanych nie powinna stanąć? Oczywiście, że powinna.
Teoretycznie bardzo zwracamy uwagę na historię, a praktycznie leży ona odłogiem. To nie są wielkie pieniądze, a wielu turystów zwiedzających miasto, poznałoby naszych bohaterów, bydgoszczan: Polaków, Żydów. Płacili tu podatki, walczyli w polskiej armii, ponieśli męczeńską śmierć. Czy my mamy prawo ich oceniać lub pomijać milczeniem? Wydaje mi się, że nikt do tego nie ma prawa.
– Czasem przyjeżdżają potomkowie?
– Niedawno miałem przyjemność oprowadzania rodziny bydgoskiego adwokata dr Adolf Felberbauma, zamordowanym w getcie lwowskim. Jego rodzina mieszka w Nowym Jorku. Jedna z fundacji zapytała, czy nie oprowadziłbym ich śladami ich dziadka. Przez dwa miesiące przetrząsnąłem archiwa, żeby znaleźć informacje na jego temat. Z Amerykanami przeszliśmy całą Bydgoszcz. Na koniec jego wnuk mi powiedział: powiedziałeś mi o moim dziadku więcej niż wiem o swoim ojcu. To czy może mnie spotkać coś lepszego? Pokazuję im kościół farny z XIV wieku, a on się dziwi, że mamy tu takie zabytki. Przecież u nich bar KFC jest najstarszy.
– To na koniec poproszę o historię z hebrajskim napisem.
– Przy ulicy Długiej na ścianie Muzeum Mydła i Brudu znajduje się tetragram z literami: „jod, he, waw, he”, czyli Bóg. Kiedyś przypadkowo go wypatrzyłem. Prowadziłem wycieczkę, zapytałem: kto wiedział, że taki napis jest w tym miejscu? A przecież przechodzimy Długą setki razy i nic. A w hebrajskim napisie Bóg czuwa nad Długą. Czy to nie jest znak, żeby coś robić?
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!


