Beata Mikołajczyk (po mężu – Rosolska) po 25 latach w kajaku definitywnie kończy i podsumowuje sportową karierę. Trzykrotna medalistka igrzysk olimpijskich jest nie tylko legendą kajakarstwa, ale polskiego sportu.
Zaczęło się przez przypadek. Nigdy się nie dowiemy, jak potoczyłyby się losy Beaty Mikołajczyk, dziewczyny ze Szwederowa, gdyby tego jesiennego poranka nie poszła towarzyszyć koleżance w jej pierwszym kajakarskim treningu. Bliżej jej wtedy było do szachów, które ona, najbardziej ruchliwa dziewczynka w sekcji, ćwiczyła w MDK nr 2.
Był rok 1996, trener Wiesław Rakowski prowadził, jak co roku, nabór do klasy sportowej o profilu kajakarskim. 10-letnia Beata Mikołajczyk zjawiła się na treningu, żeby towarzyszyć swojej koleżance. Po dwóch tygodniach trener już wiedział, że mado czynienia z wyjątkowym talentem.
– Na koniec akcji naborowej zawsze organizowaliśmy zawody. Becia nie tylko zwyciężyła wśród dziewczynek, ale była trzecia w gronie wszystkich niemal 50 dzieci. Przegrała tylko z dwoma chłopcami, choć trudno to trzecie miejsce nazwać porażką – wspomina ze wzruszeniem Rakowski. Szkoleniowiec współpracował z Beatą Rosolską przez całą jej karierę (w 2017 roku Beata Mikołajczyk wyszła za mąż i od tego czasu posługuje się nazwiskiem męża, kajakarza Rafała Rosolskiego).
– Kawał życia, od 35 lat bawię się w kajakarstwo, muszę przyznać bez wątpliwości – przez ten czas trafiła mi się tylko jedna taka zawodniczka, a widziałem ich na torach tysiące. To najlepiej świadczy o wyjątkowości Beaty – dodaje trener.
Waleczna i skuteczna
Samym talentem świata się nie zdobywa. Trzeba mieć jeszcze wiele innych cech, których bydgoskiej kajakarce nie brakowało: determinację, zamiłowanie do ciężkiej pracy, konsekwencję, gen rywalizacji, dążenie do pracy nad sobą, umiejętność wyciągania wniosków z porażek. – Zawsze parłam do przodu i stawiałam sobie kolejne cele – mówi Beata Rosolska. – Najpierw chciałam być najlepsza w klubie, później w Bydgoszczy, a następnie w Polsce. Upór to taka nasza rodzinna przypadłość – uśmiecha się mistrzyni. Kiedy rozmawiamy, słowa „rodzina” używa co kilka chwil. –Bez najbliższych niczego bym nie osiągnęła. Rodzice, siostra, mąż, szwagier – wszyscy zawsze mnie wspierali. Zawsze mogłam i mogę na nich liczyć – mówi.
Właśnie dla rodziny podjęła decyzję o zakończeniu kariery. W 2019 roku, cztery tygodnie po urodzeniu syna siedziała już w kajaku. – Większość kobiet w takiej sytuacji chce pójść na zakupy czy kawę, a ja chciałam znaleźć się na wodzie. Chyba pierwszy raz w życiu przez te 20 minut podziwiałam z rzeki miasto. Wcześniej, przez niemal 25 lat treningów, nie skupiałam się specjalnie na widoczkach, tylko zasuwałam – wspomina. Kiedy Szymek skończył trzy miesiące, pojechał z mamą i babcią na zgrupowanie kadry narodowej. Beata szybko wróciła do trójki najlepszych kajakarek w kraju. Na drodze po czwarty olimpijski krążek stanęła jednak pandemia koronawirusa. – Decyzja o przesunięciu igrzysk na 2021 rok zbiegła się z diagnozą lekarzy.
Uznali, że za rok mogę nie mieć już szans na drugie dziecko. Decyzja mogła być tylko jedna, koniecz karierą, wybieram rodzinę – mówi otwarcie, przyznając, że od dawna czuła się spełniona jako sportowiec. – To uczucie przyszło już w 2008 roku, w Pekinie, po pierwszym medalu olimpijskim. Wszystko, co zrobiłam później, to są przyjemne bonusy – podkreśla.
Po Pekinie były jeszcze medale z Londynu i Rio, czyli z wszystkich igrzysk, na które pojechała. – Zawsze wymagała dużo od siebie, ale także od nas, trenerów. Po każdym treningu musiała wiedzieć, co zrobiła dobrze, a co trzeba poprawić. Podnosiła sobie i wszystkim trenerom poprzeczkę – uśmiecha się Wiesław Rakowski. – Dziś to dojrzała, mądra życiowo kobieta. Byłoby dobrze, gdyby polskie kajaki chciały skorzystać z jej wiedzy i doświadczenia – dodaje trener.
Dziś Rosolska chce pozostać w świecie sportu. Jest otwarta na propozycje. Póki co, przygotowuje się wraz z mężem, kajakarzem Rafałem Rosolskim, do przyjścia na świat drugiego dziecka. Dwukrotna medalistka olimpijska czuje się spełniona. Dużo spaceruje, cieszy się życiem.