Rowery z Bydgoszczy są produkowane zawsze pod indywidualne zamówienie odbiorcy / Fot. MS Rowery Trójkołowe Polska / FB
Kartingowy mistrz z Bydgoszczy rzucił pracę menedżera dużej sieci sklepów sportowych, by zająć się produkcją specjalistycznych rowerów. Jako jedyny w Polsce dostarcza pojazdy tym, którzy wcześniej o jeździe rowerem nawet nie mogli marzyć.
S.B.: Konstruowaniem rowerów nie zajął się pan przypadkowo, można powiedzieć, że rowery towarzyszyły panu od dziecka…
M.S.: Ukończyłem technikum rowerowe w „Romecie”, tamtejsze warsztaty zajmowały się produkcją rowerów trójkołowych. Byłem też kartingowcem ze sporymi sukcesami. Miałem ksywkę „mały”, jak już nie dało się nic zrobić z kartami, zawodnicy przychodzili do mnie – miałem trzy skrzynki „złomu”, wysypywałem cały sprzęt i jak taki pomysłowy Dobromir zawsze coś skleciłem i naprawiłem. I tak mi zostało.
Jednak od ukończenia „rowerowej” szkoły do samodzielnej produkcji indywidualnych, bardzo specjalnych pojazdów droga daleka. Jak pan ją pokonał?
Bydgoszcz jest rowerową kolebką naszego kraju, mój ojciec był konstruktorem motorowerów, miał wielu znajomych w tej branży. Jeden z jego kolegów zajmował się produkcją rowerów trójkołowych i zwykłych duetów. Kiedyś zachorował i zadzwonił, czy nie mógłbym do niego wpaść i trochę pomóc. Zapytałem go wtedy, dlaczego właściwie nie robi trójkołowców dla dwóch osób, powiedział, że się nie da. To było dla mnie jak wyzwanie. Jak usłyszałem, że się nie da, usiadłem w swojej piwnicy – był to rok 2014 – i kombinowałem jak je zrobić i pokazać, że się da. Założenia miałem takie – mój rower będzie inny niż wszystkie rowery, druga rzecz – miał być ładny i trzecia sprawa – stop „koszom na pranie”. Wiele z rowerów trójkołowych ma jakieś druciane kosze wrzucone z tyłu, wygląda to paskudnie. Umówmy się, najczęściej jeździ się rowerem trójkołowym nie dlatego, że to jakaś fanaberia, tylko konieczność. Stąd pomysł, żeby nawet chłopacy, którzy mają po 18 lat i coś się wydarzyło w ich życiu, co uniemożliwia im jazdę zwykłym rowerem, nie wstydzili się wyjechać takim trójkołowcem w trasę.
Udowodnił pan, że jednak można zrobić trójkołowca dla dwóch osób i to takiego, jakiego nie trzeba się na trasie wstydzić?
W 2014 roku zrobiłem pierwsze dwa rowery. Z naklejkami, polakierowane, wszystko wykonane od A do Z. Pojechałem z nimi do tego znajomego i mu pokazałem, że jednak można. Przejechał się nimi i potwierdził. Jednak od razu gasił mój entuzjazm twierdząc że i tak się ich nie sprzeda.
Czyli kolejne wyzwanie?
Nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić z tymi rowerami, jeden był jednoosobowy, drugi dwuosobowy. Wystawiłem je na Allegro na aukcji. Dosłownie po 5 minutach ktoś kliknął „kup teraz”. Pomyślałem, że coś w tym chyba jest. Jeszcze wtedy byłem menedżerem sieci sklepów sportowych, co było dla mnie bardzo męczące. Pomyślałem, że czas iść swoją drogą, którą wyznacza moja pasja. W 2015 roku sprzedałem już 20 rowerów, co było wielkim sukcesem. Miałem, niestety złe, doświadczenia ze spółką, którą założyłem z inwestorem. W 2016 roku wstrzymałem produkcję starego modelu roweru i przy pomocy ojca zrobiliśmy wiele prototypów z których „urodził się” model, który produkuję do teraz. Zajęło nam to prawie rok, ale konsekwentnie projekty rozwijaliśmy.
Swojej działalności właściwie pan nie reklamuje, jednak informacja o producencie rowerów z Bydgoszczy w pewnych środowiskach rozniosła się błyskawicznie…
Zauważyłem, że w moim przypadku nie ma sensu marketing na stronach internetowych czy pozycjonowanie, postawiłem na bezpośrednie kontakty. Każdy rower zawożę sam do odbiorcy, rocznie robię autem 60-70 tysięcy kilometrów. Większość moich rowerów to sprzęt, który trafia do dzieci i młodzieży, po tylu latach nie raz mi się już nie chce, ale uśmiech dzieciaków, które są zadowolone z tego co dostają, dodaje mi sił. Dostaję podziękowania na „fejsie”, wracam do domu i wiem, że to ma sens. Widzę, jak ktoś porusza się na wózku inwalidzkim, a później dostaję zdjęcia, jak taki dzieciak jeździ moim rowerem. To znaczy, że to co robię, robię dobrze. To naprawdę napędza, gdy widzisz, jak osoba o której pomyślisz, że nie jest w stanie w ogóle jeździć rowerem przysyła ci zdjęcia ze swoich tras. Teraz rowery sprzedaję z polecenia. Zwykle jak przyjeżdżam do jednej miejscowości z rowerem, za chwilę zbieram kolejne zamówienia. Ludzie, którzy korzystają z takich rowerów tworzą społeczność, spotykają się na turnusach, rehabilitacjach, dobrze się znają. I informacja przechodzi z ust do ust. Tak jest chociażby w Ostrowie Wielkopolskim. Przecież to miejscowość porównywalna z naszym Inowrocławiem, a jeździ tam już 20 moich pojazdów. Ostrów znam prawie jak Bydgoszcz.
Proszę opowiedzieć o swoich rowerach, czym różnią się od sprzętu konkurencji?
Rower w pełni wyposażony, ze wszystkim, waży 37 kilogramów. Udało się zejść z masy dzięki zastosowaniu aluminium. To nie jest wielka waga, zagraniczna konkurencja – bo w Polsce jej nie mam – ma sprzęt, który z auta trzeba wyjmować we dwóch. Z moim rowerem poradzi sobie dorosły mężczyzna. Rower jest przetestowany, nie psuje się. Nie mam nawet w gwarancji wpisanych przeglądów, bo nie ma co przy nich robić. Każdy serwisant przeczyści łańcuch, ewentualnie po jakimś czasie wymieni opony i więcej nic nie trzeba robić. Baza każdego roweru jest ta sama, rury, stal. Modyfikuję go pod kątem wagi i wzrostu, wiadomo że jak waga rowerzysty przekracza 120 kilogramów to trzeba ramę wzmocnić, ale to nie stanowi problemu. Gdy dziecko jest małe obniżam ramę. Jeżeli dogadujemy już zakup pojazdu, to ważna jest kolorystyka. To niezwykle istotne np. dla dzieci z autyzmem. Zawożę sprzęt do lakiernika, do wyboru jest wiele kolorów.W 2017 roku niemiecka firma chciała mnie wykupić, wysłali mi nawet umowę, bym produkował wyłącznie dla nich. W tamtym czasie rower elektryczny dwuosobowy kosztował 8 900 zł, a oni w umowie zapisali, że będą sprzedawać go – bez elektryki – za 12 tysięcy. Stwierdziłem, że wolę mniejszą miskę, ale własną.
To spora kwota, którą muszą wysupłać opiekunowie osób z niepełnosprawnościami. Jak sobie z tym radzą?
To nie są tanie rowery, każdy element musi być dorobiony, a indywidualne rozwiązania muszą kosztować. Mam podwykonawców – część ramy robię u producenta, podobnie zlecam cięcie laserem i toczenie, mam też zaprzyjaźnionych spawaczy, którzy wiedzą o co mi chodzi i współpracę mamy dograną. Resztę robię sam. Jestem w stanie wykonać średnio 2-2,5 roweru tygodniowo. Co ciekawe, u mnie nie ma zimy. W grudniu zamówień wpływa najwięcej, nie tylko dlatego, że są święta, ale również dlatego, że fundacje zamykają okresy rozliczeniowe. Zamówień jest sporo, na dostawę trzeba czekać około 3 miesięcy. Cieszy mnie też zachowanie fundacji. Wcześniej do moich rowerów podchodziły z pewną rezerwą, w tej chwili nie ma problemu – fundacja WOŚP, TVN, Radia Zet, fundacja Anny Dymnej – już się nie zastanawiają czy wspomóc podopiecznego, który chce kupić mój rower, tylko od razu proszą o fakturę i koniec. Praktycznie 80 procent rowerów sprzedawanych jest z dofinansowaniem. Procedury trochę trwają, ale na przykład olsztyński PFRON dofinansowuje zakup roweru nawet do 95 procent, co sprawia że staje się on dostępny dla każdego.
Jak się wydaje, szala zainteresowania przechyla się na stronę rowerów elektrycznych. Czy podobnie jest z trójkołowcami?
Trzy lata temu większość rowerów była pozbawiona elektryki, w zeszłym roku te proporcje się wyrównały. W tym roku zamawiane są niemal same rowery elektryczne, niektórzy chcą też dołożyć elektrykę do wcześniej zamówionych pojazdów.
Obecnie w środowisku rowerowym jest pan najbardziej znany ze swoich konstrukcji, jednak wcześniej to kartingi były przygodą pana życia. I to przygodą przynoszącą spore sukcesy.
Już w podstawówce zacząłem jeździć na gokartach, pasję zaszczepił we mnie ojciec. Weszło mi to w krew, bo wtedy Bydgoszcz w młodzikach nie miała sukcesów. Pojechałem na mistrzostwa Polski w Szczecinie, w najmłodszej kategorii. Wszyscy jeździli na silnikach od motorowerów Simson, mnie nie było na niego stać. Ci, co się nie zakwalifikowali jeździli na „rometach”. Mi ojciec załatwił silnik od marki Jawa, pojechaliśmy na zawody – rozpętała się taka ulewa, że nie szło jeździć. Wtedy okazało się, że chyba potrafię to robić. W eliminacjach, gdy było sucho, szło mi słabo. Gdy zaczęło lać, dostałem się do ścisłego finału, gdzie startowałem z przedostatniej pozycji, a dojechałem do mety czwarty. Zaangażowałem się w ten sport mocniej, pomógł mi Romet, w którego szkole się uczyłem. Trzy razy byłem drugim wicemistrzem Polski i to przez pecha, bo zawsze coś mi się przydarzało na prowadzeniu. Mam też sporo pucharów z rozmaitych zawodów. Jestem z rocznika, który jeździł jeszcze na wschód na zawody, często ścigaliśmy się w Mińsku, gdzie miałem dobrych znajomych.
Był pan też tunerem i sędzią sportowym
W pewnym momencie kartingowa Polska się podzieliła, część zaczęła jeździć na zachód, część na wschód, byłem w tej drugiej grupie. Robert Kubica i inni jeździli w przeciwnym kierunku. Świat się podzielił, i choć prowadziłem wtedy zakład tuningowania dwusuwów, to skończyło się tak, że nie stać mnie było na sport kartingowy. Byłem jeszcze sędzią, ale zaczęło brakować czasu, pojawiła się córka i trzeba było zająć się innymi sprawami. Rok temu jednak wróciłem do amatorskiego ścigania, ciągle sprawia mi to radość. Namówili mnie znajomi, teraz „leją mnie” na torze, jednak dla mnie to już tylko zabawa. Gdy widzę, że „idzie na żyletki”, wolę rywala przepuścić i się dobrze bawić. Niczego nie muszę już sobie udowadniać.
Teraz pasję przekuł pan w pracę zarobkową…
Życzę każdemu, aby jego pasja stała się również pracą, a zarazem przynosiła radość tym wszystkim, którzy tego ode mnie oczekują zamawiając mój nietuzinkowy rower stworzony właśnie dla nich uśmiech, radość i wyjątkowość. Ktoś kto ma potrzebę jeździć trójkołowcem musi mieć z tego satysfakcję, zabawę i „się nie wstydzić” jeździć na trzech kołach. To były moje założenia. Według wszystkich opinii moich klientów właśnie to mi się udało. Z tego jestem niezmiernie dumny.
Zapisz się do newslettera Bydgoszcz Informuje!