Ania Karcz i Mayday/ Fot. B.Witkowski/UMB
– Daję swoim psom dużą swobodę. Szanuję ich decyzje. Jeśli nie chcą pójść na spacer, zostają w domu. Są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić – jak kąpiel czy wizyta u weterynarza. To są wyjątki – mówi Ania Karcz, zoopsycholożka, opiekunka kotów i psów, z którymi biega w canicrossie, uprawia dogtrekking i jeździ psim zaprzęgiem.
W domowym stadzie Ani każdy pies jest inny. Nic dziwnego – są w nim labrador, louisiana catahoula, mix wyżła weimarskiego z amstaffem i wyżeł niemiecki. W przerwach od słodkich drzemek na kanapie, chodzą ze swoją opiekunką po górskich szczytach, biegają lub ciągną zaprzęg. Poza tym znajdują jeszcze czas na treningi tropienia użytkowego.
W domu zawsze były psy
W domu rodzinnym Ani zawsze były psy. Jako młoda dziewczyna trenowała biegi z dobermanem rodziców. Kiedy została samodzielną opiekunką labradora o imieniu Louis, chciała kontynuować tradycję. – Niestety on nie podzielał moich chęci. Nie chciałam go zmuszać. Zdecydowałam się wtedy na adopcję drugiego psa – opowiada właścicielka biegających psów. Borja to mix wyżła weimarskiego z amstaffem. Opiekunka przyznaje, że to dość specyficzna mieszanka, która sprawia, że pies ma świetny charakter i jest nadzwyczaj silny i wytrzymały. Psiak miał za sobą ciężkie przeżycia. Został zabrany interwencyjnie z miejsca, gdzie żył w fatalnych warunkach. – Kiedy do mnie trafił, miał rok. Był zniszczony psychicznie i strasznie niedożywiony. Bronił wszystkiego, co mu się spodobało. Potrafił schować przysmak w salonie pod poduszką i nie dopuszczać do niego nikogo, na początku nie ufał nikomu z domowników. Od Borji zaczęła się moja przygoda z zoopsychologią. W okolicy nie było żadnego behawiorysty, któremu byłam w stanie zaufać, więc stwierdziłam, że sama muszę się wykształcić, żeby móc pomoc swojemu psu – opowiada Ania Karcz.
Krótko potem jej brat zdecydował się na adopcję psa. Tym razem padło na wyżła niemieckiego, który również został żył w ciężkich warunkach. Miał na tyle silną psychikę, że złe doświadczenia nie odbiły się znacznie na jego charakterze. Niestety przez niewłaściwe odżywianie w przeszłości jest w tej chwili praktycznie niewidomy.
– Tym sposobem miałam dwa psy do biegania i labradora do spacerów.
Kiedyś żył na ulicy, teraz jest członkiem naszego stada
Następny w psim stadzie był wyżeł niemiecki o czekoladowym umaszczeniu. Ania zobaczyła go na stronie fundacji SOS dla Wyżłów. – Od razu chciałam go przygarnąć. Przez kilka miesięcy żył na ulicy, nie dawał się odłowić. Był praktycznie zdziczały. W czasie pierwszych spacerów ze mną wędrował od śmietnika do śmietnika, gdzie szukał czegoś do jedzenia. Tego był nauczony. Przeszłam z nim prawdziwą szkołę życia. Przepracowaliśmy bardzo wiele jego problemów. Ja nauczyłam się żyć z nim, a on genialnie wpasował się w naszą rodzinę – opowiada opiekunka. Przez trzy lata Ania żyła i trenowała ze swoimi psimi przyjaciółmi, jednak z tyłu głowy gdzieś tliła się myśl o kupnie psa wymarzonej rasy.
Pod koniec 2022 roku klamka zapadła – do domu Ani trafił szczeniak rasy louisiana catahoula leopard dog. Ten rzadko spotykany w Polsce pies był jej prezentem na 30-te urodziny. Ania przyznaje, że to nie jest czworonóg dla każdego. Ma silny charakter i doskonale wie, czego chce. Z jego temperamentem i potrzebą pracy niedoświadczony przewodnik mógłby sobie nie poradzić.
Mayday towarzyszy Ani w czasie naszej rozmowy. Z początku nie chciał się spoufalać, jednak na zakończenie spaceru obdarował nas buziakiem. Być może była to zasługa jego ulubionej przekąski – pasty orzechowej w tubce.
Przygoda z zaprzęgami zaczęła się od Borji
Przygoda Ani z psimi zaprzęgami zaczęła się krótko po adopcji Borji. W rozmowie z osobą z fundacji SOS dla wyżłów usłyszała: Spróbuj, zakochasz się w tym. Najpierw były wątpliwości – tylu rzeczy trzeba się nauczyć, tyle sprzętu kupić. Jednak na początek wystarczyły zwykłe szelki do biegania i rower. – Po czasie kupiłam hulajnogę zaprzęgową. Najpierw biegałam tylko z Borją, potem dołączył pies mojego brata, Gac – wspomina właścicielka psów. Współpraca z Gackiem nie przebiegała wzorowo. Był wcześniej trzymany na łańcuchu i zatrzymywał się, gdy tylko czuł opór. Ania cierpliwie trenowała z nim pół roku. Pies nie biegał szybko, lecz był bardzo wytrzymały. Ania zaczęła trenować z nim dłuższe dystanse. Jak mówi, to był strzał w 10. – Jest w stanie przebiec ze mną 50 km w uprzęży cały czas równomiernie pracując. Gac to urodzony ultramaratończyk.
Kolejny pies, Rio, długo nie biegał ze względu na stan zdrowia po adopcji. – Jeździł z nami na treningi i obserwował pozostałe psy. Kiedy nadeszła jego kolej po prostu go przypięłam i on wiedział co robić – opowiada trenerka. Najmłodszy członek stada jeszcze nie startował w zawodach. Jest na to za młody.
Poznaj ciekawe opowieści z miasta – zapisz się do naszego newslettera!
Canicross dla psów, biegi ultra dla mnie
Wielu ludzi w Polsce kojarzy psie zaprzęgi z gęstym śniegiem i psami rasy husky. O tym, jak mało popularna jest to dyscyplina, Ania nie raz przekonała się podczas zwykłych rozmów z przypadkowymi osobami. – Trenuję w zaprzęgu z użyciem hulajnogi lub roweru i w canicrossie, gdzie polegam na sile własnych nóg. W Polsce używamy głównie pojazdów na kołach – rowerów, hulajnów, lub wózków 2-, 3- lub 4-kołowych. Ścigamy się w warunkach bezśnieżnych. Trenuję w lesie, wybieramy miękkie ścieżki. Twarda, asfaltowa powierzchnia to zbyt duże obciążenie dla psich łapek. Długi czas trenowałam tutaj, w Myślęcinku. Wybieram miejsca, w których nie przeszkadzam ludziom – mówi Ania Karcz.
Nie potrafi wybrać ulubionej dyscypliny. Bardzo lubi długie biegi górskie, które pokonuje bez swoich psów. Jednak tęsknota za stadem jest silniejsza. Psy są na tyle ważne w jej życiu, że odczuwa straszną tęsknotę po kilkudniowych zawodach bez nich. – Są dwie rzeczy w życiu, z których na pewno nie zrezygnuję: zaprzęgi i canicross, które trenuję z psami, i które sprawiają im radochę, oraz biegi ultra, które sama uprawiam – dodaje.
Zawody zaprzęgowe odbywają się w weekendy. Trwają dwa dni. Ich wynikiem jest suma czasów z obu dni. Canicross to jedna z klas zawodów zaprzęgowych. Zwykle pierwszego dnia uczestnicy jadą/biegną krótszy dystans, drugiego pokonują dłuższą trasę. W canicrossie Ania biegnie z jednym psem (zazwyczaj to Borja), hulajnogę mogą ciągnąć dwa psy. Biegaczka zawsze stawia dobro swoich psów na pierwszym miejscu. I nie jest wyjątkiem, bo jak mówi, większość polskich zawodników traktuje swoje zwierzęta z szacunkiem i miłością – To, co cenię sobie w zawodach to fakt, że tam dobro psa jest zawsze na pierwszym miejscu. Na mecie pomocnicy zawsze najpierw przejmują psa i zapewniają mu najlepsze warunki, by doszedł do siebie, a zawodnik… cóż, często leży w strefie mety i próbuje złapać oddech. Kocham moje psy, żyję z nimi, śpię, trenuję. Gdy przychodzi dzień zawodów najtrudniejsze dla mnie jest to, że muszę im pozwolić pobiec na 200 proc. Na co dzień ostrożnie podchodzę do kwestii treningów. Długo musiałam się tego uczyć i tłumaczyć sobie, że moim psom sprawia to frajdę. Są przygotowane i dobrze odżywione – kończy swoją opowieść.
Przygody Ani i jej psiego stada możecie obserwować na profilu piestobiegal