Bydgoszcz w kryminale Ryszarda Ćwirleja: Zbrodnia jest z nami od czasów Kaina i Abla

Ryszard Ćwirlej Fot. B.Witkowski/UMB

– Z kryminałem zawsze byliśmy i będziemy, ponieważ lubimy z bezpiecznej odległości oglądać najróżniejsze niegodziwości – mówi Ryszard Ćwirlej, autor kryminałów, były dziennikarz, wykładowca Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Roman Laudański: – Napisał pan 26 kryminałów i ani jednego o Bydgoszczy!

Ryszard Ćwirlej: – No jak to nie?! A powieść „Ofiara twoim przeznaczeniem”, z którą przyjechałem na spotkanie w Muzeum Kanału Bydgoskiego?! Jest o międzywojennej Bydgoszczy.

– Jest jednak m.in. o Bydgoszczy, ponieważ jak zwykle akcja rozgrywa się w Poznaniu, Pile i Trzciance.

– Niech bydgoscy autorzy piszą o waszym mieście. Ja poznałem i poznaję ciągle rzeczywistość poznańską, wielkopolską, w której umieszczam akcję powieści. Bydgoszcz była i jest bliskim sąsiedztwem Poznania. Jednak żeby napisać o Bydgoszczy, musiałbym tu mieszkać, chodzić po ulicach, zaułkach i podwórkach. Poznawać ludzi i miejsca.

– Czyli poznański świat przedstawiony, wykorzystany w kryminałach, poznawał pan jeszcze w reporterskich czasach?

– Jako dziennikarz, reporter, poznawałem każdy zakamarek Poznania, a wcześniej, jako student socjologii i ankieter, miałem kontakt z ludźmi. Musiałem sprawić, żeby chcieli ze mną rozmawiać i wpuścić mnie do domu w celu przeprowadzenia ankiety. Chyba dzisiejsi mieszkańcy Poznania tak bardzo nie różnią się od tych, którzy mieszkali w naszym mieście w XIX czy XX wieku. Mentalnie jesteśmy do siebie podobni, tylko teraz mamy więcej zabawek. Tak samo kochamy, nienawidzimy, boimy się. Tak zdobywałem doświadczenia wykorzystywane przy pisaniu książek.

– No to jak wpadł pan na Bydgoszcz wykorzystaną w powieści „Ofiara twoim przeznaczeniem”?

– Na jednym ze spotkań autorskich poznałem bydgoszczanina, który czytał moje książki. Zapytał, czy nie napisałbym książki, której akcja działaby się w Bydgoszczy. Odmówiłem, ponieważ nie wiedziałem, jak wygląda miasto. Znam trochę Bydgoszcz, mama studiowała w Bydgoszczy. Nie zgubię się tu. Nie wiedziałem, jak ugryźć temat, a dodam, że często dostaję takie propozycje. Podczas spotkań autorskich ludzie pytają: Dlaczego akcja nie dzieje się tu czy tam? Nie mógłbym jednak nic innego robić, tylko jeździć po miejscowościach i zastanawiać się, gdzie umieścić akcję kolejnego kryminału. Najważniejsze, to zasiać niepokój w sercu pisarza lub dać mu argument, który sprawi, że umieszczenie akcji w danym miejscu będzie atrakcyjne.

– Czyżby udało się to temu bydgoszczaninowi?

– Nawiązaliśmy sympatyczny kontakt. Wysłał mi trochę książek o Bydgoszczy, opowiadał o mieście. Podczas jednego z finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy wystawiłem nazwisko bohatera nowej książki na sprzedaż i okazało się, że wylicytował je Marcin Rybacki, bydgoszczanin, którego wcześniej poznałem! I musiałem umieścić go w książce. A on ciągle namawiał mnie na wizytę w Bydgoszczy. Opierałem się długo, aż doszedłem do przekonania, że moja opowieść o rozgrywkach wywiadów w dwudziestoleciu międzywojennym ma mocny punkt styczny z Bydgoszczą.

Ryszard Ćwirlej i Marcin Rybacki, „sprawcy” umieszczenia Bydgoszczy w powieści podczas spotkania w Muzeum Kanału Bydgoskiego. Fot. Bydgoskie Czwartki Kryminalne i Muzeum Kanału Bydgoskiego

– Za sprawą?

– W 1931 roku Ekspozytura Wywiadu „Zachód” została przeniesiona z Poznania do Bydgoszczy. Mój bohater, komisarz Antoni Fischer, dawny żołnierz Wojska Polskiego i powstaniec wielkopolski, współpracował z „dwójką”, z wywiadem. Poznań i Bydgoszcz były miastami prawie granicznymi, tylko Bydgoszcz bardziej centralnie. Jeśli przeniesiono centralę wywiadu, to bohater współpracujący z „dwójką” musiał się odnieść do tej rzeczywistości.

– Jednak przyjechał pan do Bydgoszczy?

– Kiedy już wiedziałem, że akcja będzie się rozgrywać również w Bydgoszczy, umówiliśmy się z Marcinem Rybackim na moją obserwację uczestniczącą oraz eksplorację Bydgoszczy. On został moim przewodnikiem, dzięki jego uprzejmości poznałem miejsca, w których umiejscowiłem mojego bohatera.

– Bydgoszcz okazała się interesująca? Możemy liczyć na więcej?

– Opowieść zaczyna się w końcu lat 30., książka „Ofiara twoim przeznaczeniem” rozgrywa się w 1931 roku. Mam jeszcze kilka lat, by wrócić z moim bohaterem do Bydgoszczy.

– Gdzie był początek pańskiej fascynacji kryminałem? W dzieciństwie czytał pan komiksy z przygodami kapitana Żbika?

– No to niech pan popatrzy (autor rozpina kurtkę, pod która ma koszulkę z rysunkami z komiksu ze Żbikiem – przyp. Lau.). Jestem przygotowany na spotkanie autorskie!

Ryszard Ćwirlej: – No to niech pan popatrzy (autor rozpina kurtkę, pod która ma koszulkę z rysunkami z komiksu ze Żbikiem – przyp. Lau.). Jestem przygotowany na spotkanie autorskie! Fot. Roman Laudański

– Oprócz komiksów były też serie „z kluczykiem”, także „z jamnikiem”.

– Wiem, o czym rozmawiamy, bo idąc na spotkanie słuchałem audiobooka powieści autora kryminałów z czasów PRL Zygmunta Zeydlera – Zborowskiego.

– Akcja pana książek rozgrywa się w trzech cyklach czasowych: w dwudziestoleciu międzywojennym, w PRL-u oraz współcześnie. Było oczywiste, że będzie pan pisał kryminały? Nie ciągnęło do innych gatunków?

– Zawsze byłem przekonany, że jeśli cokolwiek będę pisał, to kryminały. Lubiłem je, wychowałem się na nich. Nie tylko na Żbiku, ale i „Ewa wzywa 07”. W latach 70., 80. pojawiała się także zachodnia klasyka kryminałów.

– Np. powieści Raymonda Chandlera.

– To było moje odkrycie z czasów ogólniaka! Philip Marlowe, bohater Chandlera, został ze mną do dzisiaj. Czasem do tego wracam.

– Jesteśmy z jednego rocznika, pamiętamy zomowców, demonstracje, pałowanie, esbeków, a pan osadza część swoich powieści właśnie w PRL-u. To się źle kojarzy.

– Mam przekorny charakter. Nie mam dobrych wspomnień z milicją. Podczas studenckiej manifestacji byłem zatrzymany na 48 godzin, dostałem pałką po tyłku. Nie mam specjalnej sympatii dla milicjantów. Kiedy zacząłem zastanawiać się nad kryminałem, napisałem pierwsze sceny rozgrywające się w centrum Poznania, kiedy wędkarze wyławiają z Warty bezgłowe zwłoki kobiety, a na miejsce przyjeżdżają policjanci. Zacząłem się wtedy zastanawiać, gdzie też oni mogli po służbie pogadać o życiu? Uświadomiłem sobie, że nie wiem, w jakich knajpach się spotykali.

– W Bydgoszczy był Klub Milicji Obywatelskiej, zwany potocznie „pod pałą”.

– To było w PRL-u, a ja chciałem wiedzieć, gdzie biesiadują we współczesnych czasach. Uświadomiłem sobie, że nie znam współczesnego Poznania, nie bywam w knajpach, ale znam tamten z lat 80., kiedy jako student w PRL-u miałem miasto poznane wzdłuż i wszerz.

– Jak tam pańscy bohaterowie? Czy na wzór kryminałów zachodnich mają swoje problemy? Piją, łajdaczą się? Czy przez to są bliżsi czytelnikowi? A może są nieskazitelni?

– Takich ludzi nie ma. Staram się wiernie odzwierciedlać rzeczywistość. Milicjanci, policjanci nie byli specjalistami przygotowanymi do służby. W milicji byli ludzie inteligentni, ale także debile z kawałów o milicjantach.

– Ilu milicjantów potrzebnych jest do wkręcenia żarówki?

– Czterech do trzymania stołu, a piąty stoi na nim z żarówką. Albo najkrótszy dowcip o milicjantach: idzie milicjant i myśli. Albo: piszę do ciebie powoli, bo wiem, że ty czytasz powoli. Wszyscy śmialiśmy się z tej milicji. W niej, jak w każdej dużej grupie zawodowej, pracowali kretyni, ale również ludzie inteligentni, którzy zajmowali się np. sprawą kradzieży relikwii świętego Wojciecha. Przecież pracowali nad tym najlepsi milicjanci w Polsce. Akurat poznaniacy. Udało im się.

– To nie było po 1989 roku?

–  W 1986 roku. Milicjanci z Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu, moi bohaterowie.

– Może się mylę, ale wtedy dzielnicowy szybciej znalazł sprawców włamania do piwnicy, bo znał osiedle, dzielnicę.

– Dziś na temat swoich podopiecznych wiedzą dużo z mediów społecznościowych.

– Zastanawiałem się, skąd ma pan wiedzę na temat pracy milicji czy policji, aż znalazłem w mediach społecznościowych solidną grupę wsparcia…

– Kiedyś założyłem grupę ludzi zainteresowanych kryminałem milicyjnym. Myślałem, że zbierze się tam góra sto osób, a teraz grupa liczy prawie 18 tysięcy użytkowników! Rozmawiamy o kryminałach, opowieściach i filmach. Milicyjnych. Internet jest bezcenną pomocą. Dziś, kiedy potrzebuję do książki informacji, to piszę do konkretnych osób. Wielu byłych milicjantów szybko rozwiewa moje wątpliwości. Niekiedy pytam o banalne rzeczy, jak rejestracja samochodu milicyjnego w Warszawie, Poznaniu czy gdzie indziej w czasach PRL- u. Rodzaj używanej radiostacji, krótkofalówek. Takie drobiazgi sprawiają, że książka staje się wiarygodna. Dzięki temu moi bohaterowie – milicjanci posługują się właściwym sprzętem i zarabiają tyle, ile milicjant zarabiał w tamtym czasie. To również kwestie nazewnictwa. Wszystko jest w pamięci tych ludzi i chętnie się tą wiedzą dzielą .

– Wykorzystuje pan w książkach konkretne sprawy, zbrodnie, które miały miejsce, czy też przetwarza je pan?

– Przetwarzam, wiele z nich gdzieś miało miejsce, ale zmieniam okoliczności, bo to nie są powieści historyczne. Piszę powieści rozrywkowe. To ma być lekka, łatwa i przyjemna zabawa z kryminałem, okraszona dreszczykiem emocji.

Marcin Rybacki i Ryszard Ćwirlej podczas spotkania w Muzeum kanału Bydgoskiego. Fot. Bydgoskie Czwartki kryminalne i Muzeum kanału Bydgoskiego

To byłaby także odpowiedź na pytanie, dlaczego tak lubimy kryminały?

– Lubimy się bać, ale w bezpieczny sposób. Czymś strasznym i przerażającym byłby nasz bezpośredni udział w ulicznej strzelaninie, ale jeśli czytamy o tym w łóżku, przykryci ciepłym kocykiem, popijając herbatą z cytryną, to jest nam przyjemnie. Możemy reagować na to, co dzieje się w kryminale, ale w każdej chwili możemy się wyłączyć, zamknąć książkę i wrócić do bezpiecznej rzeczywistości.

– Pisarze kryminałów tworzą zakon kryminalistów. Kiedyś nieliczny, a dziś?

– Kiedy zaczynałem pisać kryminały było nas dziesięć – dwanaście osób. Spotykaliśmy się na festiwalach, znaliśmy się – i znamy, jak łyse konie. Wszyscy czytaliśmy swoje książki, bo nie było co czytać, a dziś staliśmy się dinozaurami kryminałów. Tacy ludzie jak Marek Krajewski, Marcin Wroński, Mariusz Czubaj, Kaśka Bonda, która dołączyła do nas trochę później, to są ludzie tworzący zręby polskiego kryminału.

– Marek Krajewski był pierwszy?

– Pierwszy kryminał, „Zbrodnię w Breslau” napisał w 1997 roku podczas powodzi stulecia i tego kryminału nikt mu nie chciał wydać. Wydawnictwa zastanawiały się, kto chciałby w Polsce czytać kryminał napisany przez Polaka. Wtedy otworzył się rynek zagranicznych kryminałów, czytelnicy tego gatunku zachłysnęli się Zachodem. Prywatnym wydawcom wydawało się, że tego chcą ludzie. A czytelnicy czekali na coś innego, na Krajewskiego! Na polski kryminał opowiadający o naszej rzeczywistości. Seria Marka Krajewskiego z wrocławskim komisarzem Eberhardem Mockiem okazała się strzałem w dziesiątkę. Przez dwa lata nikt mu nie chciał tego wydać, aż Wydawnictwo Dolnośląskie zaryzykowało, wydało w małym nakładzie i odniosło sukces! Okazało się, że jest rynek na polski kryminał, i to bardzo duży. Wtedy jeszcze nie wszystkie wydawnictwa chciały kryminały, było wydawnictwo WAB, które stworzyło pierwszą stajnię wyścigową kryminalistów, czyli ludzi, którzy zaczęli pisać kryminały.

– Podobno około czterystu nowych kryminałów ukazuje się co roku w Polsce.

– To są tylko kryminały zgłoszone do nagrody Wielkiego Kalibru! Niektóre wydawnictwa nie wysyłają wszystkich książek, bo wstyd im za poziom niektórych autorów. Nie oszukujmy się, wśród tych czterystu nie wszystkie są super książkami. Trochę grafomaństwa się tam pojawia.

– Czy kryminał może rozgrywać się w obecnej rzeczywistości? Czy policjantka Aneta, pańska bohaterka, mogłaby podążać tropem np. przekrętów obecnej władzy? Byłoby to ciekawe, czy też stałoby się nachalną propagandą?

– Śledczy i prokuratorzy, którzy będą mieli możliwość rozliczania tych ludzi dopiero ruszą ich tropem. Poza tym właśnie ukazała się moja kolejna książka pt.: „Ostatnia droga”, której akcja rozgrywa się w 2022 roku. Zaczyna się na przejściu w Hrebennem, trwa wojna w Ukrainie, a moja bohaterka jedzie tam, jak tysiące Polaków, z pomocą.

Ryszard Ćwirlej
Ryszard Ćwirlej / Fot. B.Witkowski / UMB

– Jest pan autorem 26 powieści, ma pan również inne obowiązki. Jak pan to łączy?

– Najpierw mam pomysł. Przy powieściach historycznych przez miesiąc – dwa przygotowuję dokumentację, a następne dwa – trzy miesiące piszę. Codziennie. Po przyjeździe do Bydgoszczy, a przed naszym spotkaniem napisałem już kilka zdań. W pociągu robię korektę. Nie mam pustych przebiegów. Nie ma dnia, w którym przerwałbym pisanie.

– Nigdy pana nie korciło, by napisać powieść historyczną czy obyczajową?

– Przecież piszę książki historyczne, ich akcja jest umiejscowiona w historii. Dzisiejsze kryminały są mocno osadzone w jakiejś rzeczywistości, współczesnej lub historycznej. W kryminale mieszczą się też inne gatunki, jak powieść obyczajowa. Tego nie było w dawnych kryminałach, bo w nich najważniejszy był wątek kryminalny, rozwiązanie zagadki.

– Oraz ideologiczny, jeśli kryminał był z czasów PRL-u.

– I pokazanie milicjantów z jak najlepszej strony. Teraz możemy sobie pozwolić na wszystko, nawet na powieść science – fiction, która będzie kryminałem otwartym na inne gatunki. On je połyka, przerabia, i dzięki akcji kryminalnej możemy zaprosić czytelnika, który nigdy nie lubił historii w podróż do np. XIX wieku.

– Zbrodnia i kara będzie nas kręcić? Kryminały nam się nie znudzą?

– Przenigdy, ludzie lubią dreszczyk emocji! Kryminał jest z nami od czasów biblijnych, od Kaina i Abla, przez mitologię grecką, w której wszyscy się nawzajem kochali, mordowali, uciekali. To kryminały w najczystszej postaci. A Szekspir?! Przecież Hamlet to nic innego, jak opowieść kryminalna, tyle tylko, że napisana w dawnych czasach. Z kryminałem zawsze byliśmy i będziemy, ponieważ lubimy z bezpiecznej odległości oglądać najróżniejsze niegodziwości.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter