Lech Olszewski, prezes Klubu Miłośników Australii i Oceanii / Fot. Nadesłane
Klub Miłośników Australii i Oceanii powstał w Bydgoszczy, w 1984 roku. W tym roku obchodzi swoje 40-lecie.
Ciekawostki australijskie? Na pustyni Nullarbor znajduje się najdłuższy w Australii prosty odcinek drogi (146,6 km), który czyni, że przy przejeździe przez niego i obowiązującym ograniczeniu prędkości do 100 km/godzinę (ograniczenie to dotyczy całej Australii) i przy bardzo małym ruchu jazda nieco się nuży. Na tej samej pustyni jest również najdłuższy, prosty odcinek kolejowy 478 km.
Z Bydgoszczy do krainy kangurów
– Jesteśmy jednym najstarszych towarzystw międzynarodowych działających w naszym mieście – opowiada Lech Olszewski, prezes Klubu Miłośników Australii i Oceanii w Bydgoszczy. – Pomysłodawcą klubu był Roman Malinowski, wtedy (lata 80.) specjalista od spraw kulturalno-oświatowych w Zakładowym Domu Kultury „Belma”. Rodzina z Australii wysyłała mu kolorowe widokówki. W czasach PRL-u nic tak nie działało na wyobraźnię jak takie widoki. Założył koło miłośników Australii i trafił w dziesiątkę.
– Dziś pewnie niewielu już pamięta, ale w tamtych czasach Australia była jednym z kierunków emigracji Polaków, także bydgoszczan – przypomina Lech Olszewski. – Informacji na temat tego kontynentu było wtedy niewiele. Ja również dowiedziałem się o klubowym spotkaniu z notatki w gazecie.
Lech Olszewski przypomina, że w tamtych czasach wydarzeniem była projekcja filmu wypożyczonego z australijskiej ambasady. Kilkadziesiąt osób wpatrywało się w kolorowe kadry np. z kangurami! Dziś każdy może wszystko znaleźć w internecie lub oglądać na telewizyjnych kanałach podróżniczych. – Kiedyś łaknęliśmy wiedzy o Australii, dziś zachęca do spotkań żywe słowo tych, którzy właśnie wrócili i coś przeżyli w Australii – uśmiecha się Lech Olszewski. Dodaje ciekawostkę: – W tamtych czasach Roman Malinowski chciał nas zarejestrować (KMAiO) jako stowarzyszenie działające przy klubie „Belmy”, ale władze „nie widziały zapotrzebowania społecznego na rejestrację klubu miłośników kapitalistycznego kraju”. Pewnie byśmy zostali zarejestrowani, gdyby był to klub miłośników ZSRR lub innego socjalistycznego kraju…
Lech Olszewski Fot. Nadesłane
Lech Olszewski sporo podróżuje, szczególnie upodobał sobie australijskie antypody. Pierwszy raz poleciał do Australii w 1987 r. Później podróżował po tej części świata jeszcze cztery razy. Objechał wszystkie stany Australii a także Nową Zelandię.
– Klub Miłośników Australii i Oceanii nie jest biurem podróży i oprócz klubowych wyjazdów nie organizujemy wyjazdów do tej części świata, ale sporo osób tam wyjeżdżających zgłasza się do nas o różnego rodzaju wskazówki i porady. Czym mnie urzekła Australia? Głównie przyrodą, przyrodą i jeszcze raz przyrodą! – opowiada.
– Wielkość kontynentu, pustka, busz. Różnorodność doznań. Człowiek zawsze chce odwiedzić miejsca, w których nie był, ale nasz czas na zwiedzanie wszystkiego jest zbyt krótki. Ja chciałem poznać dokładniej australijski kawałek ziemi. Kolega śmiał się kiedyś, że jeżdżę po świecie, a Polskę i Europę zostawię sobie na koniec. Odpowiedziałem, że na to będzie czas na emeryturze – mówi Olszewski.
Kosztowny wyjazd
Bilet do Australii kosztował 1 tys.-1,5 tys. dolarów i pewnie dziś jeszcze za taką cenę można by znaleźć bilet. Współcześnie to raczej kwota możliwa do odłożenia. Natomiast w latach 80., kiedy zarabiało się 20 – 40 dolarów miesięcznie, było to marzenie ściętej głowy. Dziś Australia jest jednak podobnie droga do zwiedzania. – Podczas naszych podroży wypożyczaliśmy samochód od przyjaciół, czasem wykupowaliśmy wycieczki trampingowe, gdzie spaliśmy w swagach (rodzaj śpiwora z grubego brezentu do spania na ziemi w buszu. Wchodzi się do niego z własnym śpiworem). Na pustyni w nocy może być nawet zero stopni. Można w tym spać również w deszczu, okrywając się dodatkową pałatką. Dzięki takiemu podróżowaniu trafia się w miejsca, w które nie dojedzie żaden autobus.
Lech Olszewski: – Działalność KMAiO to comiesięczne spotkania klubowe (przeważnie ostatnia środa miesiąca), pikniki klubowe, propagowanie tego zakątka świata podczas spotkań i prezentacji m.in. w uniwersytetach trzeciego wieku, szkołach i organizacji turystycznych, organizowanie wystaw fotograficznych itp. Nasze spotkania mają charakter otwarty, a informacje na ten temat znajdują się na klubowej stronie „Australia Poland” w mediach społecznościowych – mówi Lech Olszewski. – Nie ma legitymacji klubowych. Są comiesięczne spotkania głównie o tematyce australijskiej, ale nie tylko. Jeśli ktoś z członków i sympatyków klubu był w ciekawym miejscu i chce o tym opowiedzieć, to dlaczego nie?
– Zdarza się, że ludzie proszą nas o radę. Pytają, co warto zwiedzać. Dziś dostępność Australii jest o wiele większa. Można obejrzeć przyrodnicze cuda Australii, która jest 25 razy większa od Polski – dodaje Lech Olszewski.
Co mnie urzekło?
– Mam kilka nietypowych wspomnień, jak wejście na szczyt most Harbour Bridge w Sydney (potocznie przez mieszkańców nazywany „wieszakiem”), który służy mieszkańcom od 1932 roku. Ze szczytu mostu roztacza się niesamowity widok. Szkoda tylko, że nie można zabrać ze sobą niczego, co mogłoby spaść komuś na głowę, nawet aparatu fotograficznego. Firma ma monopol na zdjęcia.
Inne wspomnienie dotyczy koncertu w bydgoskiej Filharmonii Pomorskiej. Dyrygentem był Włodzimierz Kamirski, mieszkający w Sydney będący wówczas jednym z dyrygentów Opery w Sydney. Lech Olszewski: – Zaprosiliśmy go po koncercie na kolację, a kiedy w 1997 roku byliśmy w Sydney, maestro zaprosił nas do opery. Oprócz możliwości uczestnictwa w przedstawieniu operowym mieliśmy okazję zwiedzić pomieszczenia na co dzień niedostępne dla odwiedzających operę zwykłych miłośników.
Ciekawe wspomnienia? W południowo-zachodniej części Australii Zachodniej rosną olbrzymie eukaliptusy, których wysokość dochodzi do 70 metrów. Na szczytach dwóch z nich znajdowały się platformy obserwacyjne, służące kiedyś do wypatrywania pożarów. Były udostępnione dla turystów (od listopada 2023 r. niestety już nie). Na platformę wchodziło się po 153 prętach zbrojeniowych powtykanych w drzewo. Taki śrubociąg ciągnie się aż na szczyt drzewa.
Lech Olszewski: – Jak tu nie skorzystać z takiej okazji? Wspinam się i ja. Przede mną wspina się kilka dziewczyn, co dodaje mi odwagi – jak one dają radę to i ja dam. Na mniej więcej dwóch trzecich wysokości maleńki podest i napis, że do tej pory było łatwo, a teraz zacznie bujać, jeśli nie czujesz się pewnie, to zejdź. Ale dziewczyny poszły wyżej, no to ja za nimi. A na czubku eukaliptusa czuło się wahanie całej platformy!
W czasie przejazdu przez Równinę Nullabor (również w Australii Zachodniej) największego na świecie wapiennego podłoża skalnego 200 tys. km kw, mieliśmy możliwość zejścia do Jaskini Cuclebiddy. Schodziło się do niej jak do leja po bombie. Eksplorowali je francuscy płetwonurkowie, to mieliśmy trochę światła na dole, gdzie znajdowało się podziemne jezioro, w którym – mimo zimnej wody – można było zażyć kąpieli. Dziwne uczucie tym bardziej jak się miało świadomość, że to podziemne jeziorko jest początkiem znajdującego się pod wodą korytarza o długości ponad sześciu kilometrów, w którym bito światowe rekordy podwodnego jaskiniowego nurkowania.
– Sporo członków Klubu Miłośników Australii i Oceanii było w Australii, część nie, ale są zafascynowani tym kontynentem – opowiada Lech Olszewski. – Wśród naszych członków mamy nawet obywateli australijskich, z podwójnym obywatelstwem, którzy przylecieli z powrotem do Bydgoszczy.
Bydgoszcz z wody
Lech Olszewski to nie tylko prezes tego stowarzyszenia, ale i trener wioślarstwa związany przez lata z Regionalnym Towarzystwem Wioślarskim Bydgostia (dawniej Kolejowy Klub Wioślarski) obecnie z Uniwersytetem Kazimierza Wielkiego. Jak ktoś, kto ogląda miasto z wody, ocenia związki Bydgoszczy z Brdą, Wisłą i Kanałem Bydgoskim?
– Mój brat Ryszard, kiedy przyjeżdża do Bydgoszczy z Australii, pyta: Gdzie ja jestem? – mówi Lech Olszewski. – Jeśli zapamiętał miasto sprzed trzydziestu, dwudziestu, czy nawet kilkunastu lat, widzi zmiany. Polska się zmienia, Bydgoszcz także. Trzeba jeszcze popracować nad rozwiązaniami komunikacyjnymi, żeby przejechać przez miasto ze wschodu na zachód. Nakielska jest w planach, ale… Trochę wstyd, że tak ta ulica wygląda.
Olszewski: – Potencjał związku miasta z rzekami jest olbrzymi. Wyspa Młyńska, rozbudowywana Opera Nova. Nie wstyd zaprosić gości na spacer po centrum miasta! Ruszyło się w Starym Fordonie, brakuje mi jeszcze bulwaru spacerowego wzdłuż całej Brdy, przynajmniej do wysokości kartodromu. Mało tego, dzisiejsza rzeka jest czysta. Pamiętam Brdę przypominającą śmierdzący ściek. Kiedy latem wychodziło się na wodę na trening, to na wysokości byłych zakładów mięsnych jucha spływała wprost do wody! Smród nie do opisania. W ogóle nie można było się tam kąpać, a dziś odbywają się tam zawody pływackie. Każdy może wypożyczyć kajak, rower wodny. Trzeba w jeszcze większym stopniu wykorzystać Wyspę Młyńską do imprez wodniackich, także sportowych. Gościom z zagranicy bardzo podoba się to miejsce.
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!