Pan Jacek zwyciężył w Metropolii Bydgoszcz podczas czerwcowego wyzwania Rowerowa Stolica Polski / Fot. M. Kalaczyński /
– Jadę rowerem pod Włocławkiem, to był ultramaraton rowerowy, chyba 2 w nocy. Spotykam rowerzystę, który mówi do mnie: słyszałem o tobie, pedałujesz jedną nogą, w czymś ci pomóc? Gość z Górnego Śląska zadzwonił do swojego znajomego, w nocy, żeby powiedzieć, że mnie spotkał – opowiada nam najlepszy uczestnik wyzwania Rowerowa Stolica Polski w Metropolii Bydgoszcz.
Na początku lipca odbyła się konferencja podsumowująca tegoroczną, czerwcową, ogólnopolską zabawę – Rowerowa Stolica Polski, organizowaną przez Bydgoszcz. Wielkiego czynu na swoich jednośladach dokonali Krzysztof Fechner i Jacek Kwiatkowski, którzy przez 30 dni przejechali ponad 10 tys. km, ustawiający tym samym rekord Polski. Obaj otrzymali certyfikaty pobicia rekordu. W sali Teatru Kameralnego był też skromny, siedzący gdzieś z boku, najlepszy rowerzysta w Metropolii Bydgoszcz.
W aplikacji Aktywne Miasta przy najlepszym użytkowniku z metropolitalnej grupy, który legitymuje się jako „Dżeko Rowerowa Brzoza” widnieje liczba 7651,92 km. Dodajmy jeszcze, że zajął on również 3. miejsce wśród mężczyzn w klasyfikacji ogólnopolskiej. Osoby niewtajemniczone mogą pytać – a kto to jest? Wyjaśniamy. To pan Jacek, mieszkaniec gminy Osielsko, w „rowerowym środowisku” znany właśnie jako „Dżeko”. Jeździ rowerem z jedną sprawną nogą.
Rowery pokochał już jako dziecko
Umówiliśmy się z nim na rozmowę. Przy Różopolu w Myślęcinku, z daleka widzimy nadjeżdżającego mężczyznę, ze specyficzną sylwetką, zaciąga korbę jedną nogą. Oczywiście przyjechał na spotkanie rowerem. – W artykule chciałbym występować jako „Dżeko”, tak mnie ludzie znają – zaznacza od razu rowerzysta w czerwonym kasku, na zielonym rowerze. Spełniamy jego prośbę.
Śmieje się, że w życiu spędził więcej czasu na rowerze niż chodząc pieszo. Z jednośladami jest związany od 50 lat, czyli prawie tyle co jego wiek. Zdecydowanie, rower to jego pasja, a nie tylko jednorazowy „wystrzał” podczas czerwcowego wyzwania. Wystarczy spojrzeć na statystki. W zeszłym roku na rowerze przejechał 31 tys. km, w tym ma już na liczniku 21 tys. Posiada liczne grono „rowerowych znajomych” w całej Polsce, poznanych na różnych rajdach. Często spotyka się z nimi gdzieś w połowie drogi lub jedzie do nich, do innych miast. Niektórzy słyszeli o nim i poznają go na trasie, jak wspomniany pan pod Włocławkiem.
– Jeździłem już jako mały chłopak. Miałem różne rowery. Na początku to były „rometowskie” waganty, jaguary. Potem już miałem rowery konstruowane na zamówienie – zaczyna swoją historię „Dżeko”.
W latach 80-tych i 90-tych nie brał udziału w żadnych zawodach amatorskich, bo po prostu ich nie było w tamtych czasach. Wybierał się na dłuższe wycieczki ze swoimi znajomymi. – Dzisiaj tych ultramaratonów jest mnóstwo. Kiedy ja zaczynałem startować na początku XXI wieku, to dopiero były początki takich imprez. Pierwszy raz jechałem z Świnoujścia do Szczecina i potem do Anklam w Niemczech i z powrotem, ponad 250 km – wspomina.
Przez kilkanaście lat zaliczył dziesiątki startów w różnych imprezach rowerowych. Był zaprawionym rowerzystą, pracował, nie miał żadnych problemów zdrowotnych.
Film pomógł wrócić na rower
Po przekroczeniu „czterdziestki” zaczęły się u niego pojawiać problemy z nogami. Doskwierał ból ścięgien Achillesa. Okazało się, że prawdopodobnie przez wadę genetyczną, tkanki w nodze szybko się osłabiają. Lekarz powiedział, że prędzej czy później ścięgna i tak się zerwą. Trzeba było je wzmocnić chirurgicznie.
– Miałem dwie operacje na obie nogi. Lewa nie wróciła do sprawności. Mam problemy z nią do dzisiaj. Noga jest nieruchoma od kolana do palców. Chodzę cały czas na rehabilitacje, chociaż dzisiaj lekarze określili ten stan jako trwałe kalectwo. Pojawiły się też problemy z lewym biodrem od krzywego chodzenia.
Po operacji lewej nogi w 2012 roku przez 1,5 roku nie ruszał się z domu. Miał z tą kończyną problemy. Był tym załamany. Znajomi ze wspólnych wypraw rowerowych chcieli mu jakoś pomóc. – Ktoś mi podesłał film oparty na faktach, o chłopaku z Ameryki, który utracił lewą nogę przez jazdę na motocrossie. Nie wiedział co ze sobą zrobić, bo nie mógł już jeździć na motocyklu. Ten los trochę skojarzył mi się ze mną. Zasmucony chłopak spojrzał kiedyś na stary rower. Postanowił odkręcił jedną stronę korby. Przejeździł tak sporo kilometrów od stanu do stanu, przekazując hasło, że jeżeli coś kochasz i uwielbiasz, to nikt i nic nie jest w stanie ciebie zatrzymać w osiągnięciu celu. Tak sobie pomyślałem skoro on może i jemu się udało, to czemu i nie ja? – opowiada „Dżeko”.
Ludzie w Myślęcinku klaskali
W garażu miał kilka rowerów. Spróbował najpierw na „szosówce”, ale było zbyt trudno. Na „góralu” też za bardzo mu nie szło. W końcu wsiadł na starą „holenderkę”. Jeździł po 100, 500 metrów, tak wokół domu. Na prawy pedał musiał założyć nosek, żeby móc jedną stroną ciągnąć korbę w górę i pchać w dół. Gdy się wprawił, podjął się większego wyzwania. – Pamiętam jak pierwszy raz wjechałem na górę w Myślęcinku na jednej nodze. Byłem wyczerpany. Ludzie mi klaskali, pytali się czy w czymś mi pomóc. Czułem się jakbym dojechał na metę jakiegoś wyścigu kolarskiego, to było niesamowicie miłe i bardzo budujące. Potrzebowałem trzech lat, żeby uznać, że jestem na tyle mocny, że mogę pokonywać dłuższe dystanse z grupą, i nie będę odstawał od reszty – mówi.
Sprawdził się na pielgrzymce rowerowej z Koszalina do Częstochowy. Tempo takiej wyprawy nie jest bardzo wymagające. Podołał.
Jednak okazało się, że pedałowanie po jednej stronie źle wpływa na ramy jednośladów. Pękły mu już w dwóch rowerach. Zamówił u Bogdana Kondeja, który prowadzi produkcję i serwis rowerów w Grzywnie koło Chełmży, specjalnie wykonany pojazd pod niego. „Dżeko” często poruszał się na specjalnym, czerwonym rowerze z hakiem, na którym opiera niesprawną nogę. Przejechał już na nim 100 tys. kilometrów. Na rozmowę przyjechał na innym rowerze w typie gravelowym (lekki rower do jazdy w terenie). Wykonany także przez pasjonata dwóch kółek spod Chełmży, posiada po lewej stronie małe ramię od korby, które lekko unosi niesprawną nogę. – Ten rower jest niesamowity, mogę nim jeździć przez wiele godzin i nic mnie nie boli – zachwala.
W rywalizacji RSP w Metropolii wygrał po raz pierwszy, ale we wcześniejszych edycjach już stawał na podium. W czerwcu to praktycznie mieszkał na rowerze. – Nie chciałem zaistnieć w Rowerowej Stolicy Polski. Jeżdżąc rowerem lubię wyznaczać sobie cele, wtedy jeździ mi się zupełnie inaczej. Już pierwszego dnia z kumplami zrobiliśmy 400 km. Przejechaliśmy trasę dookoła Bydgoszczy, przez Chełmżę, Grudziądz, Warlubie, Osie, Tleń, Tucholę, Sępólno Krajeńskie i Piłę. W następnych dniach starałem się utrzymać dzienną średnią ok. 250 km. Różnie jeździłem. Zabierałem ze sobą trochę jedzenia i picia. Jeździłem sobie w kierunku Grudziądza, Terespola Pomorskiego, dojeżdżałem nawet do Kościerzyny. W takie dalsze trasy wybierałem przez pół miesiąca. Później doszedłem do wniosku, że będę jeździł bliżej domu. Na początku dnia robiłem trochę ponad 100 km, po czym wracałem do domu, zjadłem coś i popołudniu „kręciłem” podobny kilometraż. I to też bywało różnie, bo miałem dni, że mogłem je w całości przeznaczyć na rower, ale jak to bywa u amatora, musiałem też realizować swoje obowiązki, dlatego czasem jeździłem bardzo wcześnie rano i do późnej nocy.
Wszystko siedzi w głowie
Codzienna jazda, powyżej 250 km w czerwcu nie była jego jedynym wyzwaniem w tym roku. W sierpniu wystartuje w ultramaratonie Bałtyk-Bieszczady (ponad 1000 km w 70 godzin).
Marzeniem „Dżeka” jest wzięcie udziału w jakimś bardzo wymagającym ultramaratonie. W planach ma start w Maratonie Dookoła Polski (3300 km w 10 dni) lub w Race Around Poland (3600 km). – Jestem pewny już jazdy na tej nodze. Chciałbym zrobić coś, co będzie trwało kilka dni, a przebieg wyniesie kilka tysięcy kilometrów. Wykręcenie ponad 7 tys. km w wyzwaniu Rowerowej Stolicy Polski było dla mnie dobrym przetarciem – wyjaśnia.
Po tych trudnych doświadczeniach dla aktywnego człowieka, „Dżeko” chce pokazać, że nic nie jest niemożliwe. Jeśli czegoś się naprawdę chce, to można znaleźć wiele możliwości. – Mogłem siedzieć w domu i narzekać albo poszukać jakieś alternatywy, żeby dalej jeździć rowerem. Przyznaję, że mam cały czas problem, ta niesprawna noga puchnie, tak naprawdę przeszkadza mi w jeździe. Ale nie jestem typem narzekacza. Może czasem w głowie pojawiają się jakieś myśli, typu: a na co ci to? Weź to zostaw. Staram się wtedy wejść w pozytywne nastawienie. Przy takich długich dystansach na rowerze, głowa jest najważniejsza. Dzięki temu, że w aplikacji Aktywne Miasta jest dużo rywalizacji, mam motywację, żeby jeździć przez cały rok. Deszcze i śniegi nie są mi straszne.
Przez jazdę na rowerze zwiedza też inne miasta, więc pytamy, jak to jest z tą infrastrukturą rowerową w Bydgoszczy.
– Jest jeszcze dużo do zrobienia, przede wszystkim nie mamy dróg rowerowych, wyjazdowych z miasta. Należałoby zrobić porządne trasy na mostach Warszawskich, w kierunku Torunia oraz na wiadukcie przy ul. Szubińskiej, w kierunku Poznania. Są tam wąskie i nieprzystosowane do jazdy rowerami przejazdy. Nawet nie można spokojnie wyjechać sobie w kierunku Inowrocławia, bo jest tam droga szybkiego ruchu. Trzeba się przebijać przez las, a jak ktoś jest niesprawiony, to musi jechać dookoła przez Trzciniec, Zielonkę i Brzozę, lub Solec Kujawski i Chrośnę.
Na koniec kilka słów od Dżeka: Szanuję i pozdrawiam wszystkich rowerzystów, a w szczególności chłopaków z Rowerowej Brzozy, bydgoskiego Gryfa, MTB Parasoling Hell, Old Man Bike Club. Rowerzystów z Poznania, Koszalina, Górnego i Dolnego Śląska, wschodniej Polski, Krzyśka Fechnera z Zielonej Góry i środowisko rowerowych ultramaratnów, chłopaków z Berlina i z Wielkiej Brytanii.
Zapisz się do newslettera Bydgoszcz Informuje!