Dudek pojawił się u nich jako ostatni. Wcześniej w domu były Mała Mi i Panna J. A na samym początku urodził się Teosomek – pierwszy synek Celiny i Łukasza Antczaków. Poznajcie tę niezwykłą rodzinę.
Celina jest żywiołowa i marzycielska. Na wielkim, wymalowanym na ścianie dużego pokoju bydgoskiego mieszkania drzewie genealogicznym, mama Celina ma długie włosy, piękny uśmiech i korale na szyi.
Łukasz mówi o sobie, że jest przeciwieństwem żony: rozsądny, twardo stąpający po ziemi. Na drzewie jest narysowany z wielkimi okularami. Ich wizerunki namalowały dzieci. Teosomek to ich rodzony synek. Dla Panny J, Małej Mi i Dudka są zastępczą rodziną. Na drzewie są także rysunki z twarzami innych dorosłych ludzi – to biologiczni rodzice trojga dzieci, które wychowują Celina i Łukasz. Pierwsze, Panna J, jest z nimi od sześciu lat.
Teofil stał się Teosomkiem
Zapisz się na nasz newsletter!
– Już jako nastolatka chciałam mieć wiele dzieci. Wtedy myślałam o rodzinie zastępczej, ale nie zdradzałam tego na uczelni mojemu przyszłemu mężowi – wyjawia Celina Kamecka-Antczak.
Z Łukaszem spotkali się na studiach filozoficznych. Ona podziwiała Platona, on wczytywał się w Arystotelesa. Po studiach na świat przyszło ich pierwsze dziecko. Teofil urodził się z zespołem Downa.
– Gdy jechałem do szpitala pierwszy raz po narodzinach syna, już sprawdzałem, jakie są fundacje wspierające rodziny z dziećmi z zespołem Downa – przyznaje Łukasz Antczak. – Nasze życie diametralnie się zmieniło. Zrezygnowałam z pracy. Zaczęliśmy jeździć po różnych specjalistach. To jeszcze bardziej nas połączyło – dodaje żona. Teoś stał się Teosomkiem i tytułowym bohaterem bloga, w którym Celina z Łukaszem opisywali wychowywanie dziecka z niepełnosprawnością.
Poszli na kurs dla kandydatów do tworzenia rodzin zastępczych. – Nie chciałam za bardzo wystraszyć Łukasza, więc zapisaliśmy się na kurs rodzin niezawodowych. On do niczego nie zobowiązuje – opowiada Celina. – Było dużo niewiadomych, nie wiedziałem, czy przejdę testy psychologiczne – wspomina Łukasz. Zdali egzamin, ale według opinii psychologa mogli zająć się tylko jednym dodatkowym dzieckiem. – Byliśmy zbyt delikatni i nie mieliśmy kompetencji, żeby poradzić sobie z większą liczbą dzieci – wyjaśnia Celina.
Po ukończeniu kursu MOPS przez pół roku milczał. Celina podjęła praktyki w domu dziecka. Tam spotkała pierwszy raz Pannę J. Dziewczynka miała wtedy dwa lata. – Poczułam, że to ona powinna z nami zamieszkać – opowiada. – Pamiętam, gdy u nas się pojawiła, mnóstwo rzeczy, w jakiś sposób, mnie w niej irytowało. Czułam, że zapach jej ciała jest zupełnie inny, niż przy narodzinach syna biologicznego. Miałam wyrzuty sumienia, ale koleżanka psycholożka wytłumaczyła mi, że to całkiem normalne. Dopiero po roku potrafiłam swobodnie ją przytulić i poczuć, że to moja córka, a po trzech latach poznaliśmy ją na tyle, aby być pewnym jak jej pomóc oraz jak się nią zaopiekować. Wtedy mogliśmy zacząć myśleć o kolejnym dziecku zastępczym – mówi Celina.
Małą Mi odebrali prosto z porodówki. – Miała bardzo złe rokowania. Matka piła alkohol w ciąży. Gdy przyjechaliśmy po dziewczynkę do szpitala, wszyscy się dziwili, straszyli, że nic z niej nie będzie. Jednak nasza nadzieja się ziściła. Córka od trzech lat rozwija się bez większych problemów i dobrze wpasowała się w rodzinę. Lekarze mówią, że jest cudem medycznym – z entuzjazmem opowiada Łukasz.
– Od maluszków czuje się taką bezbronność. Nie jest on przesiąknięty innymi zapachami, co pozwala wyostrzyć instynkt macierzyński – tłumaczy Celina. Rok temu do rodziny dołączyło czwarte dziecko. Dudek ma też dwa lata. Bardzo lubi bawić się z Małą Mi. – Mówiliśmy wprost, że chcielibyśmy takie dzieci, których sytuacja wskazuje na to, że pozostaną z nami na zawsze. Rozstanie z dzieckiem byłoby dla nas i dla nich dużą traumą.
Są ciocią i wujkiem
Dzieci, dla których są rodziną zastępczą, spotykają się ze swoimi biologicznymi rodzicami – w domu, parku albo siedzibie MOPS-u. – Każda rodzina to inny przypadek. Są rodzice, którzy chcą spotykać się ze swoim dziećmi, inne unikają kontaktu. Staramy się wpajać dzieciom, że mają rodziców biologicznych. Zgodnie z zaleceniami pracowników MOPS-u, chcemy się, aby dzieci z pieczy mówiły do nas ciocia czy wujek. W przypadku najmłodszych, rzadko to się udaje. Dopiero z czasem, jako nastolatkowie, gdy będą poszukiwać swojej tożsamości, pewnie będą inaczej nas nazywać – zaznacza Celina.
Rodzice zastępczy muszą się wykazywać dobrymi umiejętnościami menedżerskimi. W naszym regionie zawodowe rodziny zastępcze otrzymują około 1000 zł za dziecko. To nie wystarcza na wakacyjny wyjazd czy droższą, niezbędną, wizytę u lekarza. Na dłuższe wczasy mogą wyjechać, gdy uzyskają wsparcie od firm, które sami poszukają.
Zdarza się, że rodziny zastępcze też się rozpadają. Nie każdy się nadaje. Antczakowie znaleźli własny sposób na rodzicielskie wypalenie. Celina pracuje nad doktoratem i wykłada na uczelni. Łukasz ostatnio zdobył dyplom z psychotraumatologii. – Dużo czasu spędzamy z przyjaciółmi. Oni przyjeżdżają ze swoimi dziećmi. Mamy wtedy trochę czasu dla siebie. Kiedy staraliśmy się cały czas poświęcać go tylko dzieciom, to nie wychodziło to najlepiej. Otrzymujemy również nieocenioną pomoc ze strony naszych rodziców. Dziadkowie uwielbiają spędzać czas ze swoimi wnuczętami – opowiada Łukasz.