Bydgoska pisarka Aleksandra Śmigielska: w dzień leczy zwierzęta, nocą planuje zbrodnie

Aleksandra Śmigielska pozuje w parku, który w jej książce jest miejscem zbrodni/Fot. B. Witkowski/UMB

Uśmiechnięta pani weterynarz w wolnych chwilach oddaje się pasji, jaką jest pisanie. Zaczynała od obyczajowych opowiadań, by z czasem dołączyć do twórców spod znaku crime. Nakładem wydawnictwa „Znak” ukazała się jej najnowsza powieść „Wiem o wszystkim”. Aleksandra Śmigielska opowiada, gdzie znajdziemy książkową kawiarnię na cmentarzu i dlaczego klienci pytają, czy ma w gabinecie zamrażarkę…

Aleksandra Śmigielska wydała do tej pory dwie kryminalne powieści. Pierwsza to „Oszustka” z 2023 roku, a kolejna „Wiem o wszystkim”.

Daria Bołka: Lekarka weterynarii kojarzy się z miłą, ciepłą, spokojną osobą. Co się dzieje, że potem morduje Pani bohaterów na kartach książek?

Aleksandra Śmigielska: Zawód weterynarza nie jest wcale taki lekki, łatwy i przyjemny. Mamy do czynienia z trudnymi emocjami właścicieli i chorymi zwierzakami. Często to pacjenci, których prowadzimy kilkanaście lat,  którzy są dla nas ważni i którym później musimy pomóc w przejściu „na drugą stronę”. To wszystko stanowi duże obciążenie psychiczne. Tym bardziej, że czasem właściciele nie dbają należycie o swoje zwierzęta, a mimo to obwiniają o ich śmierć właśnie lekarza weterynarii. Zdarzają się skrajne sytuacje.

Tym bardziej można by się spodziewać lekkiej komedii obyczajowej napisanej dla relaksu „po godzinach”. Tymczasem pani książki są mocne, ciężkie i pełne krwi…

– Dla mnie kryminał jest trochę jak zagadka matematyczna. Na etapie konstrukcji fabuły odrywam się od emocji i myślę matematycznie. Później to się zmienia, bo w trakcie pisania wchodzę głęboko w uczucia bohaterów. Ale co jakiś czas wynurzam się, żeby sprawdzić, czy wszystkie wątki i szczegóły do siebie pasują. Zależy mi na tym, żeby czytelnik miał szansę na rozwiązanie zagadki. I żeby było to dla niego trudne. I właśnie planowanie tej zagadki bardzo pomaga mi się relaksować.

Ujawniła nam się kolejna pasja. To  łamigłówki, zwierzęta i oczywiście pisanie. Doskonaliła pani warsztat u znanych twórców. Ta myśl o własnej książce kiełkowała gdzieś tam wcześniej? Na Instagramie dodała pani zdjęcie ze starą maszyną do pisania. To jakaś pamiątka z przeszłości?

– Już jako dziecko (czyli na przełomie lat 80. i 90.) chciałam być pisarką. W 7. klasie podstawówki pod choinkę zażyczyłam sobie maszynę do pisania. Kupiłam samouczek i w czasie ferii zimowych  opanowałam pisanie na niej 10 palcami (bardzo mi się teraz ta umiejętność przydaje, chociaż w tej chwili korzystam oczywiście z komputera).  To właśnie na tej maszynie w liceum napisałam pierwsze opowiadania, które były publikowane w czasopismach ogólnopolskich.

To nie były opowiadania kryminalne?

– Nie, to były groteski zahaczające o ekologię. Byłam wtedy strasznie dumna z siebie, bo płacono mi za nie jak prawdziwej pisarce.  A później zadziało się życie – pochłonęły mnie studia i nauka zawodu, a pisanie  zeszło na dalszy plan. Aż do czasu, gdy około 3 lata przed pandemią zaliczyłam swój prywatny „lockdown”. Utknęłam wówczas w gabinecie i pracowałam na dwa etaty. Bardzo potrzebowałam jakiejś odskoczni. Nie mogłam sobie pozwolić już na wyjazdy na lekcje tanga argentyńskiego, które trenowałam. To była frustrujące – patrzyłam na zdjęcia  znajomych z podróży i wyjazdów, a ja wciąż siedziałam w jednym miejscu. Wtedy wymyśliłam zajęcie, dzięki któremu mogłam znaleźć się gdzie indziej, nie opuszczając gabinetu. W ten sposób wróciłam do pisania. Kiedy tworzysz, wchodzisz w inny świat. A mój świat był kryminalny. Zaczęłam od opowiadań wysyłanych na konkursy, w których można było wygrać warsztaty pisarskie prowadzone przez autorów, w których książkach się zaczytywałam. Czułam, że muszę się tego rzemiosła najpierw nauczyć. Tak trafiłam na zajęcia z Wojciechem Chmielarzem czy Łukaszem Orbitowskim. Podglądałam ich warsztat pisarski i gromadziłam własne narzędzia. A gdy miałam ich już wystarczającą ilość, uznałam, że mogę spróbować napisać książkę.

Stresowała się pani tym debiutem? A może napięcie rośnie wraz z oczekiwaniami czytelników?

– Zdecydowanie bardziej stresowałam się przed debiutem.  Wszystko działo się bardzo szybko. Zwykle autorzy rozsyłają swoją pierwszą książkę do wydawnictw, miesiącami czekają na odpowiedź. Nie dostają żadnej, piszą kolejną książkę, znów rozsyłają, czekają… A do mnie wydawca odezwał się już następnego dnia po wysłaniu tekstu. A później dostałam odpowiedzi również z innych wydawnictw. I chociaż od momentu podpisania umowy wydawniczej do premiery „Oszustki” minął prawie rok,  czułam, że wchodzę do nowego świata i nie wiedziałam, czy się w nim odnajdę. Bardzo mnie to stresowało.  Tak było aż  do chwili, gdy założyłam profil autorski na Facebooku. W krótkim okresie pojawiło się tam wielu obserwujących, czytelników i kolegów po fachu. Zaczęli mi pomagać zarówno znajomi, jak i zupełnie obcy ludzie. Organizowali spotkania autorskie, zapraszali na transmisje online, pokazywali „Oszustkę” w swoich social mediach. Zadziały się rzeczy, których się zupełnie nie spodziewałam. Ludzie, którzy się wtedy pojawili, byli dla mnie chyba ważniejsi niż samo wydanie książki. Oczywiście, możliwość wzięcia do ręki własnej powieści to niesamowite przeżycie, ale jednak radość z powodu wsparcia ze strony otoczenia była nieporównywalnie większa. Tym bardziej, że  bałam się wystąpień publicznych, a co za tym idzie spotkań autorskich.

O nieśmiałości wspomina pani w jednym z internetowych wpisów. Historia o kolejce po proszek do prania, o który pani jako mała dziewczynka nie poprosiła…

– Miałam tylko powiedzieć „Poproszę  jedno pudełko proszku” . Krótkie, proste zdanie. A bałam się odezwać. Wtedy takie spotkania mnie paraliżowały.

Mimo tego pojawiła się debiutancka „Oszustka”. Mam wrażenie, że to historia w pewnym sensie inspirowana pani życiem. Główna bohaterka jest lekarką weterynarii.

– Weterynaria stwarza różne możliwości zabijania ludzi i ukrywania zwłok. Bohaterka jest jednak zupełnie inna niż ja i ma inną przeszłość. Łączy nas tylko zawód.

Wiedza o truciznach i znajomość anatomii przydaje się zbrodniarzom?

– W tej książce akurat nikogo nie otrułam. Mordowałam na inne sposoby. A weterynaria pozwoliła mi na wygodne przechowywanie zwłok. Wiem też, jak przebiegają procesy rozkładu, znam szczegóły anatomii.  To było bardzo przydatne podczas konsultacji z anatomopatologiem czy lekarzami z OIOM-u.

I ten research docenili czytelnicy. Zwrócili uwagę na szczegóły fabuły.

– Spokojnie, tak jak wspominałam, bohaterka jest zupełnie inną osobą niż ja. Wymyśliłam „Oszustkę”, ponieważ pewnej mroźnej zimy ludzie podrzucali pod mój gabinet martwe ptaki. Zostawiali je  na skrzynce na listy. Listonosz zawsze mówił mi o tych znaleziskach. Pewnego dnia zagadał: Pani Olu, znów ktoś pani trupa podrzucił! Wtedy narodził się pomysł na „Oszustkę”.

W zapowiedzi najnowszej książki można przeczytać o kawiarni na cmentarzu. I tu właśnie przechodzimy do parku Witosa. Pewnie nie każdy czytelnik od razu skojarzy, że tym „cmentarzem” jest miejski park. Kawiarnia z książki – miejsce zbrodni-  również nie istnieje.

-Tak, ja ją sobie wybudowałam w głowie, w okolicach automobilklubu. Stwierdziłam, że nie będę nikomu podrzucać trupa. W książce występuje też kamienica przy ul. Piotrowskiego. Zmieniłam jednak układ pomieszczeń i wygląd balkonów. Wykorzystałam także Pałac Młodzieży, również nieco odmieniony. Ta książka to fikcja literacka i zależało mi, żeby przedstawiony w niej świat jednak troszeczkę się różnił od rzeczywistości – tak, żeby nie zaszkodzić ludziom związanym z danym miejscem.

Gdyby fani z różnych zakątków Polski zechcieli wyruszyć śladem pani kryminałów, odnajdą te miejsca na mapie Bydgoszczy.

– To nie będzie konkretne mieszkanie, lecz kamienica czy ulica już tak…

To może być nowy rodzaj lokalnej turystyki… wycieczki śladami zbrodni. Wielu pisarzy ma swoje ulubione miasta w  których toczą się ich kolejne książki. Czy możemy liczyć, że na kartach pani kolejnej powieści będzie Bydgoszcz?

– W pierwszej mojej książce pojawiły się Bydgoszcz i Wrocław, w drugiej jest prawie wyłącznie Bydgoszcz. W trzeciej wyrwałam się w trochę inne rejony.

Udało się, mamy potwierdzoną zapowiedź kolejnej książki.

– Jest w trakcie przygotowania. Zależy mi na dopracowanych historiach, dlatego pisanie jeszcze chwilę potrwa. Nie jestem też pewna, które wątki pozostawię, a z których zrezygnuję, , więc nie mogę potwierdzić lokalizacji na sto procent.

Jest szansa na kryminalną komedię? W swoich profilach na social mediach wiele historii (nie zawsze szczęśliwych) opisuje pani z dystansem i poczuciem humoru.

– Nie mam pojęcia (długi śmiech). W pierwszej książce wplotłam drobne wątki humorystyczne, niektórzy czytelnicy momentami porównywali mnie do Chmielewskiej. Główna bohaterka „Oszustki” i zarazem narratorka to lekarka weterynarii.  W tym zawodzie niektórzy z nas obśmiewają trudne emocje i tematy, żeby nabrać do nich dystansu i móc normalnie pracować. Jeżeli podchodzimy do swojej pracy zbyt emocjonalnie, nie jesteśmy w stanie np. przeprowadzić skutecznie zabiegu. Trzeba wytworzyć sobie jakiś filtr, jakąś tarczę ochronną. Nie każdego pacjenta da się uratować. Zdarzają się eutanazje – wtedy  musimy zaopiekować się zwierzęciem, ale i jego właścicielem, a nie myśleć o sobie i swoich uczuciach.

Jak kariera pisarki wpłynęła na pani karierę lekarza weterynarii?

– Wydaje mi się, że nie wpłynęła. Kiedyś też wyjeżdżałam – wtedy do rodziców czy odpocząć w lesie, a teraz częściej na targi i spotkania autorskie. Czasami jakiś właściciel zwierzaka wpada z książką po autograf. Czasami klienci pytają, czy mam w gabinecie zamrażarkę, która odgrywa pewną rolę w „Oszustce”. Szukają elementów tego świata.

Zapisz się do naszego newslettera!

Udostępnij: Facebook Twitter