Bydgoszcz składa się z efektu zaskoczenia i pozytywnego uśmiechu

Mateusz Zmyślony Fot. B. Witkowski / UMB

Gdybym dziś miał decydować, gdzie chciałbym zamieszkać, to wybrałbym Bydgoszcz, a nie Toruń – mówi Mateusz Zmyślony, pisarz, dziennikarz, współtwórca i dyrektor kreatywny w Open Eyes Economy, wcześniej w firmie „Eskadra”

Mateusz Zmyślony: – Mam najlepszą pracę świata, bo jak ktoś kocha miasta i może z nimi pracować, to jest na wiecznych wakacjach. Takie miasto jak Bydgoszcz składa się z efektu zaskoczenia, pozytywnego uśmiechu na jego widok. W ciągu 20 minut wiedziałem, że trafiłem na złoty samorodek.

Roman Laudański: – To teraz jak na spowiedzi: ostatni raz w Bydgoszczy byłeś…?

Mateusz Zmyślony: – Chciałbym propagandowo powiedzieć: dwadzieścia lat temu, ale byłaby to nieprawda, ponieważ w tym czasie kilkakrotnie odwiedziłem Bydgoszcz. Pięć lat temu byłem tu na szkoleniu. Wyjazd biznesowy: parking, sala konferencyjna, parking. Samochód. Powrót. Nawet nie pokosztowałem miasta. Przed pandemią byłem tu z prof. Jerzym Hausnerem. Hotel w centrum z widokiem na wodę. Wtedy poczułem, że to chyba fajne miasto, ale zabrakło czasu na weryfikację przeczucia. No to jestem teraz. Do poznawania miasta najlepszy jest rower. Przemieszczam się i mieszkam w kamperze. W mieście korzystam z elektrycznego roweru, który jest dwa razy wydajniejszy od normalnego. Z roweru widzisz, słyszysz i czujesz miasto.

– Bo z roweru widać lepiej niż z auta lub tramwaju.

– Z auta w ogóle nie widać. Moje podstawowe spostrzeżenie dotyczące Bydgoszczy związane jest z Brdą – z architekturą świadomie budowaną twarzą do rzeki. To zjawisko nie występuje powszechnie w innych miastach. Waterfront jest w Gdańsku nad Motławą, ale nie w Krakowie, który oddzielony jest od rzeki wałami przeciwpowodziowymi. Toruń odcięty jest od Wisły murami obronnymi, a ostatnio remontem Bulwaru Filadelfijskiego. Wrocław, jeśli chodzi o wodę też jest bliski Bydgoszczy, ale także jest za wałami przeciwpowodziowymi. Wrocław jako miasto portowe odkryłem dopiero jeżdżąc ścieżkami rowerowymi prowadzącymi po wałach właśnie.

– Kilkanaście lat temu przyjechałeś do Bydgoszczy w sprawie strategii dla miasta. Widzisz, żeby coś z niej zostało zrealizowane?

– Z różnych powodów ta współpraca wtedy nie wyszła. Nawet nie zdążyłem poznać Bydgoszczy. Bardzo podobał mi się Myślęcinek, trochę wożono mnie po centrum autem, ale to nie oddawało to istoty rzeczy. Miasto tak naprawdę okazuje się świetne wtedy, kiedy poznajesz jego część wspólną, tą po której lubimy chodzić, spędzać w niej wolny czas. Sycimy się nią, jest nam w niej dobrze.

– Niewątpliwie taką przestrzenią jest Wyspa Młyńska.

– Od niej zacząłem. Współcześnie rzuca się w oczy, ale pamiętam ją sprzed kilkunastu lat, kiedy była straszna. Gdybym miał szukać analogii, to powiedziałbym, że ona jest odpowiednikiem mojego ukochanego Kazimierza w Krakowie.

– Kiedyś był straszną ruiną.

– To była najbardziej żulerska część Krakowa. Oczywiście urocza przez zaklętą w ruinach historię. Kazimierz był praprzyczyną mojej przeprowadzki z Elbląga do Krakowa. Urodziłem się w Elblągu, ale od czasu wycieczki szkolnej marzyłem, żeby na studia trafić do Krakowa, który był najbardziej magicznym miastem w Polsce.

– Pomimo smogu.

– A kto wtedy wiedział w Polsce o smogu? Kraków był jedynym miastem w Polsce, w którym toczyło się nocne życie. Przed przeprowadzką mieszkałem przez rok w Gdańsku, który był wtedy sztywnym trupem w porównaniu do Krakowa.

– Wpadnij latem do Bydgoszczy, to również znajdziesz tu nocne życie.

– Jednym z podstawowych parametrów oceny tego, czy miasto jest w dobrej kondycji są knajpy. W Bydgoszczy jest ich – jak przeczytałem – ponad 200. Nie trzeba siedzieć w domu. Od rana do wieczora można spędzać wolny czas na zewnątrz. Dowodem jest knajpka, w której siedzimy. Niczego jej nie brakuje. Równie dobrze mogłaby być w Nowym Jorku czy Paryżu. Tu nie chodzi o szpan, blichtr, ale nowoczesne, proste menu w miejscu, w którym czujesz się światowo. A jeśli chodzi o krakowski Kazimierz, to poświęciłem pół życia na jego reanimację. Dziś jest to jedna z najmodniejszych dzielnic świata. Koledzy zakładali tam pierwsze kultowe knajpy. Oddolnym wysiłkiem wypchnęliśmy żulerski świat z Kazimierza. Oczywiście był to zbiorowy wysiłek, ale wtedy pomyślałem sobie, że chciałbym pisać strategie rozwoju miast, marek miejskich.

– Może siła miasta polega nie na murach, ale na aktywnych ludziach?

– Siła miasta polega i na murach, i na ludziach. Możemy tego używać zamiennie. Tacy ludzie są też w Bydgoszczy. Macie bulwar Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy, o czym informuje tabliczka przy Magicznych Schodkach na bydgoskiej Wenecji. Chodzi o grupę ludzi kochających i rozumiejących miasto. Położyłbym nacisk na równowagę między murami a ludźmi. Analizuję tę relację od 30 lat pracując dla kolejnych miast, ostatnie 2 lata poświęciłem właściwie nieustającej podróży w celu ponownego odkrycia zwłaszcza tych polskich metropolii, o których miałem dotąd mniejszą wiedzę. Od czasu odkrycia Lublina – Bydgoszcz jest dla mnie największym zaskoczeniem.

– Pamiętam Lublin z czasów PRL-u. Strach było chodzić po zmierzchu po Starówce

– Był wtedy tak samo straszny jak Kazimierz. Dziś Lublin jest wspaniały. Zakochałem się w nim. Tak samo jak w Bydgoszczy. Lubię moją pracę, dzięki której odkrywam miasta w taki sposób, o którym często nie mają pojęcia miejscowi. We Wrocławiu wpadłem na byłego prezydenta Rafała Dutkiewicza i zapytałem go o zaginioną flotę odrzańską. Nie wiedział o niej. A ja jeżdżąc po Wrocławiu patrzyłem na szerokość śluz. Podobnie w Bydgoszczy, która była podpięta do Berlina jak przedwojenny Wrocław – drogą wodną właśnie. Rozmiar śluzy mówi o rozmiarze barki. W Breslau, przedwojennym Wrocławiu, było zarejestrowanych 3,5 tys. barek po 300 ton nośności. Drogą wodną szła cała produkcja Górnego Śląska. W tamtych czasach Odra była autostradą zakorkowaną w obie strony. Po wojnie Wrocław został zredukowany z roli najważniejszego miasta w Niemczech do funkcji zwykłego polskiego miasta wojewódzkiego, jednego z kilkudziesięciu.

– Najważniejszego w Niemczech?

– Tak, ponieważ to Breslau był zapleczem intelektualnym dla Berlina, to on miał 16 noblistów.

– Przyznam, że nie wiem, ile barek pływało przed wojną w Bydgoszczy.

– Kilkanaście lat temu Żegluga Bydgoska jako armator miała ponad 600 jednostek, tylko pływały one m.in. w Niemczech. O zaginionej flocie odrzańskiej nie wiemy, ponieważ ukradli ją Rosjanie jeszcze w 1945. Spławili do Szczecina, stamtąd do Leningradu i przez jezioro Ładoga rozpłynęły się po rosyjskich rzekach. Wracając do Bydgoszczy. Pewnie Brda hydrologicznie jest rzeką bardziej przewidywalną niż Odra czy Wisła. Ma bardzo fajny nurt. Kilkanaście lat temu Bydgoszcz była brzydka. Nie wzbudzała we mnie żadnych przeczuć, że tak się zmieni. Zastanawiałem się wtedy, czy naprawdę miasto ma potencjał do zmian.  Wtedy czułem smutek po „Mózgu”, który najlepsze czasy miał już za sobą. Dwadzieścia lat temu w Polsce cała para rozwojowa szła w największe metropolie, dlatego byłem (jestem?) zaskoczony tym, że tak mocno rozwijały się również te nieco mniejsze miasta, nazwijmy to – z pierwszej piętnastki.

– Zdumiała mnie twoja wypowiedź, że w Bydgoszczy zmieniło się wszystko, a w Toruniu nic lub niewiele.

– Specjalnie upraszczam dla większego efektu medialnego, bo chcę sprowokować to miasto. Jestem zły na Toruń. To miasto wozi się na gotyckiej Starówce, a powinno być dynamiczne, pełne inicjatywy, młode duchem. Ma uniwersytet, ma studentów, zgoda, ale najzdolniejsi chcą po studiach wyjechać z Torunia. Nie widzą tam dla siebie miejsca. Toruń, który teraz ponownie odkryłem, to oddychanie kurzem. Stare pierniki i „Koperniki” monotonnie powtarzające nudny refren. Celowo prowokuję. Spacerując po Toruniu pamiętam identyczny spacer sprzed dwudziestu lat. Coś o tym mieście wiem, pisałem dla niego strategię. Nie zmieni niczego fakt, że postawiono kilka nowych inwestycji. Turysta nie wyjdzie poza zabytkowe centrum, by je zauważyć.

– Miasto jest dla mieszkańców. Toruń zainwestował kupę kasy w komunikację. To mieszkańcy z niej korzystają, to oni mają dostęp do autostrady, do której bydgoszczanie latami musieli dojeżdżać taką sobie drogą.

– Zgoda, Toruń jest zadbanym miastem, z doinwestowaną infrastrukturą. Z przyjemnością wybrałem się do Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki czasu”. Tylko na pewno Toruń nie jest metropolią.

– Ma aspiracje, u nich wszystko nie jest „toruńskie”, a co najmniej „kujawsko-pomorskie”!

– Niestety Toruń jest środowiskiem wsobnym. W ramach eksperymentu w toruńskiej knajpce zanotowałem pierwszą podsłuchaną rozmowę ze stolika obok. Siedziały tam cztery panie, ewidentnie pracujące w jakiejś instytucji miejskiej kultury. Drżącą ręką zapisałem, cytuję: „zajmujemy się sprawianiem wrażenia, że wszystko jest OK”. To jest jakaś część prawdy o dzisiejszym Toruniu. Tam na kluczowych stanowiskach okopali się starzy ludzie broniący swej władzy. A ona potrafi dogadywać się z każdym – i z ojcem nadawcą, i z aktualnym ministrem kultury.

– Akurat ta umiejętność bardzo przekłada się na nowe inwestycje…

– …ale nie przekłada się na duszę miasta. Gdybym dziś miał decydować, gdzie chciałbym zamieszkać w waszym regionie, to zamieszkałbym w Bydgoszczy, a nie w Toruniu. Nie besztam Torunia, tylko mobilizuję. Najbardziej zadowoleni z życia w Toruniu byli ci, którzy nie wypadli z rozdzielnika. Z excela zniknęły mniejsze inicjatywy, ponieważ trzeba sfinansować te sztandarowe. A solą ziemi i najważniejszą tkanką miasta są ludzie od nowych przedsięwzięć.

– W projekcie przyszłej książki masz jeszcze wizytę w Grudziądzu. Jeśli dobrze pamiętam, to w PRL-u Grudziądz był jednym z najszybciej rozwijających się miast.

– Zawsze byłem świadom unikalnego piękna grudziądzkich spichlerzy.

– Najpiękniejsza panorama z drugiego brzegu Wisły.

– Dlatego pierwszy przewodnik o Polsce Lonely Planet miał na okładce Grudziądz, a nie Wawel. Byłem w Grudziądzu pół roku temu. Miasto trochę się zmieniło. Są knajpy, nie tak dużo jak w Bydgoszczy….

-…bo to inna skala miasta.

– Jak w miejscowości jest 20 knajp, to zaczyna być dobrze. Przy 200 jest bardzo dobrze, dalej są już tak zwane metropolie globalne. Jedną z nich jest Kraków, który ma 2,5 tysiąca knajp. Turyści jeszcze nie wrócili do Krakowa, bo była pandemia, a wciąż trwa wojna. Wcześniej przyjeżdżało tam ponad 15 mln turystów rocznie.

– Coraz częściej od turystów odwiedzających Bydgoszcz można usłyszeć zachwyty nad miastem. Dla wielu Bydgoszcz jest ciągle miastem do odkrycia.

– Całkowicie się z tym zgadzam. Przecież także miałem w pamięci obraz brzydkiego miasta. Oczywiście to kwestia dużych pieniędzy wpompowanych w remonty, ale również pewnej witalności. Bydgoszcz jest miastem, które odniosło sukces gospodarczy. Są miejsca pracy, m.in. za sprawą jednostek NATO miasto zrobiło się międzynarodowe. Gdybym do tej beczki miodu miał dołożyć łyżkę dziegciu, to powiem, że tak archaicznego logotypu miasta to dawno nie widziałem. Czas na nowoczesny i minimalistyczny znak. Świadomość marki Bydgoszczy w Polsce rzeczywiście nie jest dobra. Widzę potrzebę nowych zdjęć miasta, nowej metody zaprezentowania go na zewnątrz. Widok „Przechodzącego przez rzekę” lub Łuczniczki mnie osobiście trochę już męczy. Myślę, że jednym z kluczy do współczesnej Bydgoszczy jest też Stary Fordon.

– Chyba nie patrzyłeś na fotografie „Zabujanych w Bydgoszczu (Brombergu)” na fejsie. Tam jest mnóstwo fajnych zdjęć miasta.

– Bydgoszcz jest idealnym miejscem dla tzw. igersów, wielbicieli miast robiących zdjęcia i wrzucających je na Instagrama. Bydgoszcz jest malownicza, zaskakująca, ale ludzie z zewnątrz – przysięgam – nie mają o tym pojęcia! Podobnie jest z Lublinem, który jest poza horyzontem zdarzeń. Większość Polaków nigdy nie miała potrzeby odwiedzenia Lublina, a żeby poznać, poczuć magię miasta – trzeba mieć na to co najmniej weekend. A już Noc Kultury w Lublinie to czysty Isaac Singer. „Sztukmistrz z Lublina” dzieje się wtedy na żywo. Dodam, że moim największym odkryciem w ostatnich lat jest Bielsko – Biała. Jeżeli nie parkuję mojego domu na kółkach w Krakowie, to właśnie w Bielsku – Białej. To jedyna w Polsce metropolia w górach. Bydgoszcz ma szansę być takim miastem, tylko że zamiast gór używa wody. W Polsce, poza Łodzią, wszystkie miasta leżą nad rzeką, ale chyba żadne nie ma takiej lokalizacji jak Bydgoszcz. Moim zdaniem dynamika nurtu Brdy jest kluczem do zrozumienia Bydgoszczy. Rzeka jest na wyciągnięcie ręki. Tam, gdzie woda oddzielona jest od miasta, na przykład wałami – tej magii nie ma.

– Czy aby nie przesadzasz, jeśli chodzi o związki miasta z wodą?

– Popatrz na Toruń, który wynikał z Wisły. W Złotym Wieku, kiedy byliśmy największym imperium Jagiellonów z Węgrami, Czechami, etc. w Europie, w XV i XVI wieku Wisła była najważniejszą ekonomicznie rzeką świata. Dosłownie. Spławialiśmy 20 – 30 procent towarów więcej niż szło chińską rzeką Jangcy. W tamtych czasach Wisła była w naturalny sposób spławna. Było w niej więcej wody. Ponadto Wisła była też wtedy jakoś regulowana. Wisła dzisiejsza w niczym nie przypomina tamtej – piętnastowiecznej. Wyobraź sobie, że wtedy Wisłą co roku spływało 30 tysięcy szkut i innych łodzi o nośności nawet stu ton.

– Jaką Bydgoszcz chciałbyś zobaczyć za lat 20?

– Ambitną, odkrytą przez turystów, bo na to zasługuje. To rasowe miasto, które powinno być obowiązkowym przystankiem w drodze z południa Polski nad morze i w drugą stronę. Powinniście mieć całoroczny camping dla kamperów, bo to trochę wstyd, że go nie ma, a to najtańsza inwestycja jaką miasto może zrobić. Za dwadzieścia lat powinno to być miasto, którego nie opuszczają młodzi ludzie. Czasem słyszę, że ludzie z kraju mówią, że chcą mieszkać w Bydgoszczy. Koleżanka, która biznesowo została tu zesłana, była załamana, że musi jechać do Bydgoszczy, ale teraz nie wyobraża sobie mieszkać gdzie indziej. W tej sytuacji miasto powinno promocyjnie wreszcie wybrzmieć. Bo zasługuje na uwagę całej Polski – nie tylko Polski zresztą – jak żadne inne miasto w tym kraju.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter