Geodeta, który nauczył się latać na Górze Szybowników. „Latanie zmienia ludzi. Na lepsze”
Bogusław Węgierski i spojrzenie na Górę Szybowników / Fot. Nadesłane
Przez okno klatki schodowej bloku w Fordonie, w którym mieszka Bogusław Węgierski, widać Górę Szybowników, a na jej stoku – trzy mewy, znak szybowników. – Na terenie osiedla było wcześniej lotnisko szkoły szybowcowej, która została zamknięta w 1963 roku. Kiedy do bydgoskiego pułku wojskowego trafiły bojowe Su-7, piloci wykonywali północny krąg właśnie nad tym miejscem.
– Ci, których nauczyłem latać na szybowcach i samolotach, latają u pograniczników, w wojsku, w liniach pasażerskich, w pogotowiu ratunkowym – wylicza Bogusław Węgierski. wieloletni szef szkolenia Aeroklubu Bydgoskiego. Nauczył latać pokolenia pilotów wojskowych i cywilnych. – Mnóstwo Polaków lata na całym świecie. Mój były uczeń, Rafał Pogorzała, jest jedynym Polakiem latającym na największym samolocie pasażerskim Airbus A380. To samolot o masie startowej ok. 600 ton!
– Kiedy pracowałem w Aeroklubie Bydgoskim byliśmy w pierwszej piątce na 50-51 aeroklubów w całym kraju – wspomina „Szef”, czyli Bogusław Węgierski. Byli uczniowie dzwonią przed świętami z życzeniami dla „Szefa”. – Tak mnie zawsze nazywali – uśmiecha się.
Góra Szybowników
Przez okno klatki schodowej bloku, w którym mieszka Bogusław Węgierski, widać Górę Szybowników, a na jej stoku – trzy mewy, znak szybowników. – Na terenie osiedla było wcześniej lotnisko szkoły szybowcowej, która została zamknięta w 1963 roku. Kiedy do bydgoskiego pułku wojskowego trafiły samoloty myśliwsko-bombowe Su-7, piloci wykonywali północny okrąg właśnie nad tym miejscem, co bardzo im przeszkadzało.
Bogusław Węgierski opowiada, że na dole, pod Górą Szybowcową, dwumiejscowe szybowce startowały za wyciągarką. A na górnym lotnisku bardziej doświadczeni piloci startowali szybowcami za samolotem. A skąd się wzięły te trzy mewy na stoku? Podobno w latach 1946 – 1947 odbywały się tu obozy aktywistów. Ci, którzy w sobotę uciekali na zabawy do starego Fordonu i zostali na tym przyłapani, za karę wykonywali ten znak. Z dołu w wiaderkach nosili beton, żeby wylewać okrąg i trzy mewki, odznakę pilota szybowca
– Wielu ludzi nie wie, że tu kiedyś było lotnisko z taką historią – uśmiecha się Bogusław Węgierski. – Dlatego to osiedle w Fordonie nazywa się Szybowników.
Bogusław Węgierski to już legenda latania, szkolenia i egzaminowania pilotów. Z wykształcenia geodeta. Pracował w Bydgoskim Okręgowym Przedsiębiorstwie Mierniczym. W tamtych czasach, jak mówi – geodeci na nowo mierzyli Polskę. Inwentaryzowali geodezyjnie pola i wioski.
W młodości Bogusław Węgierski, wtedy jeszcze Boguś, trafił do Modelarni Ligi Obrony Kraju przy ulicy Toruńskiej w 1958 roku. Robili modele szybowców i samolotów napędzanych gumą modelarską.
Mieszkał wtedy przy ulicy Zamojskiego, miał serdecznego kolegę Grzesia. Opowiada, że w tamtych czasach dostanie się do Aeroklubu Bydgoskiego nie było takie łatwe. Wtedy była to instytucja paramilitarna. Pracownicy aeroklubu zimą wybierali się na spotkania do szkół, gdzie agitowali wśród uczniów klas maturalnych i przedmaturalnych. Warunkiem uczestnictwa w kursie szybowcowym była nauka w szkole średniej, bo ci z zawodówek mogli tylko skakać na spadochronie. W szkole pilotów w Dęblinie odbywały się wstępne badania przydatności do ewentualnego późniejszego latania samolotami bojowymi.
– Okłamywałem mamę, że chodzę do modelarni, a biegłem na lotnisko – wspomina. – Sławek, kolega ze starszej klasy, pobrał dla nas wnioski. Ojcowie podpisali, a aeroklub wysłał nas na badania do Dęblina, które przeszliśmy. Dopiero później wydało się, że byliśmy za młodzi na latanie. Uczniowie klas maturalnych i przedmaturalnych w lipcu byli skoszarowani w ramach tzw. Lotniczego Przysposobienia Wojskowego („LPW 2 szkolili się na szybowcach, LPW 1 – na samolotach”). Z Grzesiem przez cały lipiec przychodziliśmy na lotnisko, gdzie starsi koledzy robili po 5 – 7 lotów, a my pierwszy i ostatni. Dla nas była to próba wytrzymałościowa, ale daliśmy radę.
Pierwsze loty? Bogusław Węgierski uśmiecha się i mówi, że dla niego to nie była nowość. No jak to?
Opowiada: – Jako 12- 13-letni modelarze jeździliśmy rowerami na lotnisko. Ja pod ramą, bo byłem za niski. Pomagaliśmy. Jeden z mechaników, niemowa, na migi wytłumaczył Marysiowi Torzowi, który później uczył mnie latać, że ten mały chłopak cały dzień pomaga przy szybowcach i może w nagrodę można byłoby zabrać go do szybowca? Maryś posadził mnie z tyłu i lekko sepleniąc pyta: – Synuś, a ile masz lat? A nie będziesz się bał? Start za wyciągarką był dynamiczny. Można było się zrazić do latania. „Jak będziesz widział horyzont, to nabierz powietrza i nie oddychaj” – poradził mu instruktor.
W powietrzu bałem się oddychać
– A ja przez te kilkanaście sekund lotu bałem się oddychać. Mogliśmy lecieć kilka minut. Szybowce startowały w kierunku Jarużyna, zakręcały w prawo nad miejscem dzisiejszego osiedla i tu lądowały. Pierwszego kwietnia 1965 roku wykonał pierwszy lot.
Do dziś śni mu się latanie.
Bardzo dobrze wspomina Mariana Torza, który jako instruktor powtarzał: „Bodziu, w powietrzu i na ziemi bez nerwów, bez agresji do ludzi. To ważne w nauce i szkoleniu”. – Marian Torz był bardzo cierpliwy. Zmuszał do rozmowy o popełnianych błędach. W procesie nauczania latania trzeba jeszcze uczyć analizowania sytuacji. A część dzisiejszych instruktorów żyje za szybko. Chcą się realizować, zapominają, że jako instruktor muszą być cierpliwi. Instruktor jest dla ucznia. Chce go zmienić, nauczyć, bo latanie jest niezwykle odpowiedzialnym zajęciem. Kiedy pilot popełnia błąd, sytuacja kończy się w taki lub inny sposób.
Góra Szybowników Fot. Roman Laudański
– Błąd jest czynnikiem ludzkim, dlatego uczymy pilotów, że przychodząc na lotnisko mają przebierać się w inną osobowość. Co z tego, że wpadnie na lotnisko spocony gość, bo gdzieś tam bardzo się spieszył, głowę ma zajętą czymś innym, a tu ma zdawać egzamin lub zaraz polecieć. Mówię mu: Idź pod prysznic, przebierz się, wycisz się i dopiero wtedy siądź za sterami samolotu czy szybowca.
Kiedy ktoś pyta Bogusława Węgierskiego, dlaczego ludzie latają, cierpliwie tłumaczy, że gdy się złapie bakcyla latania, to już ma taką potrzebę.
– Trudno to zdefiniować – mówi – Latanie jest dużą radością. Im więcej człowiek lata, tym bardziej wewnętrznie się dyscyplinuje. Uczy się pokory, szacunku, cierpliwości.
Welon nad morzem
Piętnaście lat w sezonie wakacyjnym organizował loty turystyczne nad morzem. Tysiące ludzi przewiozłem „Wilgą” na lądowisku w okolicy Międzyzdrojów. Antonowem i dwoma „Wilgami” latali od rana do wieczora. – Przyjeżdżały całe autobusy chętnych – dodaje Bogusław Węgierski – Pamiętam przypadek, że w okolicy odbywało się wesele na 300 osób i wszyscy goście wraz z młodą parą chcieli latać.
Od pięciu lat już nie uczy latać. Po siedemdziesiątce skończył z pracą instruktora. Ale dalej egzaminuje.
– Przez 48 lat byłem instruktorem szybowcowym, przez 45 lat samolotowym. Teraz przyjmuję tylko egzaminy państwowe od kandydatów do licencji
Na szybowcach wylatał 12 tysięcy godzin, a na samolotach 6,8 tys. godzin. W sumie to około 19 tysięcy godzin w powietrzu. Zdarza się, że byli uczniowie pytają: – A ile „Szef” ma wylatane? Tylko 6,8 tys. godzin? Ja już dziewięć tysięcy – przechwalają się. Wtedy Bogusław Węgierski pyta: – A ile masz startów i lądowań? Półtora tysiąca? A ja mam tylko na szybowcach 28 tysięcy, a na samolotach 17 tysięcy – uśmiecha się. Wtedy od razu zapada cisza. – Bo na szybowcach robi się też krótkie, kilkuminutowe loty. I robi się ich tysiące, kiedy uczysz innych latać.
Zmotywowani kandydaci
– Kiedy odrywasz się od ziemi, jesteś sam z sobą. Latanie na szybowcach jest niezwykle wymagające – tłumaczy – To stan nie tylko ducha, ale i ciała. Poza tym nikt za karę nie przychodzi na lotnisko. Rzadko kiedy to rodzicom zależy, by dziecko latało. Natomiast każdy, kto tu przychodzi, jest tak zmotywowany, że instruktor, który dostaje do „obróbki” takiego ucznia, nie musi już go motywować. Oni chcą nauczyć się latać. To jest zupełnie inne podejście niż np. nauka w szkole. To przyjemność, kiedy instruktor czuje, że uczeń ma wiedzę, chęć do nauki i kocha latanie. Podobnie kiedy egzaminuję instruktorów. Nie tylko z latania, bo długo rozmawiamy. Pytam: Czym było i jest dla ciebie latanie? Jak „sprzedasz” swoją wiedzę uczniom?
Bogusław Węgierski Fot. Nadesłane
Lotnicza Bydgoszcz
– W lipcu 1945 roku, po wojnie, rozpoczęło się pierwsze szkolenie na lotnisku szkoły szybowcowej – wspomina Bogusław Węgierski. – W aeroklubie znalazłem pierwszą książkę lotów, które początkowo trwały po kilkanaście sekund.
Kiedy w 1962 roku na bydgoskie lotnisko sprowadzono samoloty myśliwsko-bombowe Su – 7 wojsko zaczęło ograniczać loty aeroklubowi. Bydgoską Szkołę Szybowcową rozwiązano, Aeroklub Bydgoski przeprowadził się na ulicę Biedaszkowo.
– Przepracowałem tam 31 lat – dodaje Bogusław Węgierski.
– Egzaminując pilotów spełniam się w pasji, którą kocham, mam z tego dużo przyjemności. Dlatego ciągle jeżdżę po lotniskach północnej Polski i egzaminuję. Czuję taką potrzebę.
Czy Bydgoszcz wykorzystała szansę lotniczego miasta?
– Pamiętam lata 70. i 80., kiedy urządzaliśmy dużo pokazów, na które przychodziły tysiące bydgoszczan – wspomina Bogusław Węgierski. – To zainteresowanie nadal jest, ale dziś wszystko jest komercyjne. Do 1993 roku szkolenie lotnicze było finansowane z budżetu państwa. Dziś kandydaci płacą za kurs i chcą latać. Z wielką radością egzaminuję osiemnastolatków. Zdolnych, inteligentnych, wiedzących, co chcą w życiu robić. Podziwiam ich. Słucham ich. Chwalę.
Spokój ducha
Pytanie o wypadki lotnicze irytuje pilotów. Pytają wtedy, gdzie zdarza się więcej wypadków – na drogach czy w powietrzu?
Na lotnisku z synem Krzysztofem Fot. Nadesłane
– Miałem dwa niebezpieczne przypadki – mówi Bogusław Węgierski. – Za pierwszym razem wylądowałem szybowcem w zagajniku. A w 1978 roku podczas startu zamknęło mi się podwozie. Śmigło poszło w drzazgi. – W obu przypadkach nie poczułem przyspieszonego bicia serca – podkreśla – Podczas szkolenia uczono mnie i ja tak uczę innych, że w sytuacji zagrożenia najważniejszy jest spokój ducha. Są procedury, które jasno mówią, co należy robić: wyłączam iskrowniki i zakręcam kran paliwa. To miałem w pamięci, tak byłem nauczony. Procedury przeciwdziałają niebezpiecznym sytuacjom. Nie zawsze się udają. Czasem sytuacja jest tak skomplikowana, że wymagałaby dłuższej analizy, a na to nie ma czasu, bo za pół sekundy będzie już za późno. Najwięcej wypadków powoduje tzw. czynnik ludzki. Odruchy pilota nie są automatyczne. W procesie szkolenia, mówiąc o bezpiecznym lataniu, uczymy procedur. Do znudzenia ćwiczymy niebezpieczne sytuacje.
Bogusław Węgierski: – Latanie było, jest i będzie niebezpieczne dla tych ludzi, którzy podczas szkolenia nie nauczyli się dyscypliny i poczucia samokontroli nad ambicjami wprost proporcjonalnymi do nabytych umiejętności. W naszym regionie mieliśmy wielu wspaniałych pilotów, którzy w różnych sytuacjach zachowywali spokój ducha i latali bezpiecznie. A przede wszystkim zawsze byli wiarygodni dla środowiska pilotów. Nauczyłem latać wielu ludzi, zdarzały się różne sytuacje, ale do dziś wszyscy moi uczniowie latają. Dla mnie to duża satysfakcja. W lotnictwie wszystko zbudowane jest na autorytecie instruktora.
Zostaną tylko tradycje lotniczej Bydgoszczy czy dalej będą chętni do latania?
– Jest mnóstwo chętnych – mówi Bogusław Węgierski. – Od czerwca 1989 roku jestem egzaminatorem. Na północy kraju jestem jedynym egzaminatorem, który wsiada w samochód, pociąg, autobus i jedzie do zainteresowanego. Podczas egzaminu buduję atmosferę. Mówię, co trzeba poprawić. Powtarzam, że w lataniu jest dużo przymiotników: bezpiecznie lataj, myśl rozsądnie, nie spiesz się z decyzjami, których nie musisz podejmować od razu, analizuj sytuację.
Szanujemy się w środowisku lotniczym, opowiada Bogusław Węgierski. – Młodym powtarzamy, że nawet jeśli zauważą błędy starszych kolegów, powinni podejść i powiedzieć. Natomiast starszy musi wysłuchać uwag w spokoju, bo zawinił. Przez to się emocjonalnie dorasta. Latanie zmienia ludzi. Na lepsze.