Marta Sobiecka ze swoją najnowszą książką / Fot. B. Witkowski/UMB
– Bydgoszczanie, jak i Japończycy, są miłośnikami jazzu. I tę miłość do muzyki widać było rok temu na Drums Fusion, gdzie wystąpiła Senri Kawaguchi, japońska perkusistka. Zagrała razem z bydgoską Felix Jazz Orchestra – mówi pisarka Marta Sobiecka. Jej najnowsza powieść „Kaori” dzieje się w futurystycznej Japonii.
Marta Sobiecka – rocznik 1990. Absolwentka dziennikarstwa oraz filozofii na UKW w Bydgoszczy. Publikowała prozę i publicystykę na łamach m.in. „Nowej Fantastyki”, „Nieznanego Świata”, „Fenixa. Antologii”, antologii „Epidemie”, magazynu “Pulp”. Jej „Kaori” to powieść science fiction utrzymana w klimacie cyberpunka i kryminału, z fabułą umiejscowioną w futurystycznej Japonii.
W książce robot-opiekun korporacji NannyNippon wybucha na oczach podopiecznego. Wszystko wskazuje na to, że zrobił to celowo. Tylko czy robot może mieć motyw? Śledztwa w tej sprawie podejmuje się oficer Kaori Nakamura, policjantka z wydziału do spraw cyberprzestępczości. Rozwiązania zagadki pomoże zaś szukać Yutarō – hologram jej nieżyjącego brata.
Daria Bołka: Tytuł pani najnowszej książki to zarazem imię głównej bohaterki.
Marta Sobiecka: Tak, pomysł, by na tytuł książki dać imię bohaterki wypłynął od mojej redaktorki prowadzącej Agnieszki Włoki. Oddałam wydawcy książkę z adnotacją, że nie mam tytułu, że cały czas nad nim myślę, a Agnieszka zareagowała natychmiast: to niech będzie Kaori. I to był strzał w dziesiątkę. Co do samego imienia, Kaori oznacza „zapach”. Co ciekawe, nie sugerowałam się tym, szukając imienia, dopiero później to odkryłam. Ale, jakby się nad tym zastanowić, pasuje do zawodu głównej bohaterki – to policjantka, a to kojarzy się z tropieniem, węszeniem… Jednak najważniejsze było, że Kaori Nakamura po prostu fajnie brzmi.
Kaori to postać z pani wcześniejszych publikacji. Od krótkich form zdecydowała się pani przejść do powieści. Zastanawiam się do jakiego gatunku ją przypisać? Ona nie jest jednoznaczna…
– Zanim powstała Kaori, napisałam dwa zbiory opowiadań Algorytm życia i Chindōgu. Narracja w przygodach policjantki zawsze skupia się na jakimś śledztwie, więc z jednej strony można by oznaczyć je etykietą „kryminał”. Z drugiej strony pojawiają się również elementy charakterystyczne dla nurtu science fiction, czyli człowiek kontra technologia. Elementy takie jak roboty-opiekunowie, modyfikacje genetyczne, hologramy…
Co do opowiadań, które przekształciły się w powieść, jestem uczniem starej szkoły, w której wyznaje się zasadę: najpierw naucz się pisać krótkie formy, dopiero później siłuj się z powieścią. W ubiegłym roku minęło dziesięć lat od mojego debiutu w miesięczniku „Nowa Fantastyka”. To mnie bardzo ukierunkowało, wcześniej pisywałam pod pseudonimem na portalu fantastyka.pl. Działało tam grono osób, które bardzo się wspierało. Redagowaliśmy sobie nawzajem teksty, wymienialiśmy myśli. Bardzo fajny czas, z niektórymi osobami mam kontakt do dzisiaj. Takie forum skupiające miłośników danej dziedziny, to coś zupełnie innego niż np. Facebook. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że o wiele wartościowsze. Na studiach z kolei zetknęłam się z Bydgoskim Klubem Fantastyki Maskon, który prowadził Tadeusz Krajewski. Zbierały się tam osoby w różnym wieku, a łączyło je zainteresowanie związane z szeroko pojętą fantastyką. Tam szlifowałam warsztat pod okiem pisarza i dziennikarza Marka Żelkowskiego. Można powiedzieć, że Marek był osobą, która od początku dmuchała w moje literackie żagle.
Czy Kaori pojawia się w tym pierwszym opublikowanym przez panią opowiadaniu? Skąd w ogóle ta fascynacja Japonią?
– Kaori pojawiła się dużo później, choć pierwszy tekst również osadzony jest w Japonii. Ale od początku… Cała ta fascynacja Japonią zaczęła się w… bydgoskich bibliotekach. Gdy byłam dzieckiem, tata zabierał mnie do bibliotek – nasza rodzina zawsze czytała, jesteśmy molami książkowymi, i pozwalał mi wypożyczać na swoją kartę książki w sekcji dla dorosłych. Pamiętam, że zaczytywałam się w horrorach, co z perspektywy czasu oceniam jako niezbyt rozsądne, bo po nocach nie mogłam spać… Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej wpadła mi w ręce w bibliotece na Szwederowie, w blaszaku. To zbiór opowiadań – od podań ludowych po współczesne urban story – zebranych na przestrzeni kilku dekad. Kiedy go przeczytałam, to z miejsca się zakochałam. Mimo że w większości były to historie grozy, często bazowały na niedopowiedzeniach albo na dusznym, intymnym nastroju… To mnie urzekło i podziałało na wyobraźnię tak, że pierwszy „poważny” tekst (nota bene opublikowany właśnie w NF), zatytułowany O-bon matsuri (dziś można wysłuchać go w aplikacji PulpUp) rozgrywał się właśnie w Japonii, podczas Święta Zmarłych.
Czyli można powiedzieć, że to dzięki tacie mamy dziś Kaori?
– W jakimś sensie na pewno, bo tournée po bibliotekach to nie wszystko… W młodości był taki okres, że tata przywoływał mnie przez okno z podwórka, siadaliśmy razem do komputera i przepisywałam notatki taty na komputer. Przez kilka miesięcy spisywaliśmy wspomnienia z czasów, kiedy tata pływał barkami w latach 80. Niedawno ukazało się drugie, poprawione wydanie Barkami po Polsce i Europie. Wspomnienia bydgoskiego barkarza. Książkę można znaleźć w bydgoskich księgarniach.
Czy w tamtym czasie dużo było na naszym rynku książek o tematyce japońskiej?
– Prawie w ogóle . Te 15–20 lat temu trzeba było mocno się nakombinować, by coś znaleźć… Szczególnie jeśli chodzi o literaturę science fiction. Swego czasu była wydawana antologia Kroki w nieznane i np. w tomie trzecim pojawiły się bodajże dwa czy trzy teksty japońskich autorów. To było coś niesamowitego, móc przeczytać, jak Japończycy wyobrażali sobie przyszłość… Teraz jest zupełnie inaczej, w międzyczasie powstało wiele wydawnictw: Tajfuny, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego (Seria z Żurawiem), bydgoskie wydawnictwo Kirin… To było dla mnie ogromne odkrycie, że istnieje w Bydgoszczy wydawnictwo, które wydaje magazyn „Torii” (swoją drogą, bardzo merytoryczny) w całości poświęcony Krajowi Kwitnącej Wiśni.
Jaka więc powstała policjantka Kaori?
– Koncept narodził się podczas seansu Wyznań Gejszy. Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Śledząc fabułę zastanowiłam się, co by było, gdyby historię o gejszach przenieść do przyszłości. Człowieka, istotę, która aby dojść do perfekcji, musi trenować latami, zderzyć ze sztucznym tworem, zaprogramowanym na doskonałość… Kto z tej konfrontacji wróci na tarczy a kto z tarczą? I tak to się zaczęło… Kaori polubiłam na tyle, że opowiadania rozwinęły się w powieść…
Wracając do kultury Wschodu, była Pani kiedyś w Japonii?
– Nie, dlatego że to jest moja fascynacja stricte literacka. Niedawno pomyślałam sobie, że chyba zapomniałam o tym marzyć. Kiedy byłam dzieckiem, taka podróż w ogóle nie wchodziła w grę. A teraz, kiedy jest to możliwe, nie potrafię się zorganizować ani czasowo, ani finansowo, by ją odbyć. Jasne, fajnie byłoby tam polecieć, z tym że moja literatura to literatura przyszłości. Nie ma odbicia 1:1 w realnym świecie. Taka podróż nie była mi więc potrzebna do stworzenia historii. Jeśli podczas pisania potrzebowałam zobaczyć, jak wygląda dane miejsce, korzystałam z rozszerzonej rzeczywistości, gogli VR, dzięki którym mogłam odbyć wirtualny spacer po interesujących mnie lokalizacjach. Uważam jednak, że głównym zadaniem pisarza jest stworzyć fikcję i nieco oszukać czytelnika, tak by uwierzył w świat z książki. Gdybym pisała reportaż, nie powieść science fiction, to oczywiście zaczęłabym od kupienia biletu lotniczego…
O społeczeństwie Japonii powstaje wiele reportaży…
O tak, i ja je bardzo chętnie czytam. Bo odzierają kraj z pulpowej otoczki, odsłaniają to, co pod powierzchnią. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie Podziemie. Największy zamach w Tokio Murakamiego czy Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet Karoliny Bednarz. Ale i w prozie widać echa tych społecznych problemów np. w Układ(a)nych Aoko Matsudy. Jadąc do danego kraju na wycieczkę dwutygodniową, tak naprawdę nie dowiem się, co kipi pod powierzchnią…
A o tych problemach wiele się mówi. To nie jest miły i bajkowy świat…
– Wiele osób swoje zainteresowanie Japonią kończy na czytaniu mang, oglądaniu anime i filmów Kurosawy. Czasem na konwentach spotykam młodych ludzi, którzy deklarują się jako miłośnicy Japonii i znają tylko to. Nie czytają książek, nie znają żadnych japońskich pisarzy, choćby Kōbō Abe czy Ranpo Edogawy. Swego czasu jeździłam po konwentach i bibliotekach z wykładem o literaturze azjatyckiej, aby pokazać na konkretnych przykładach, że kultura Japonii to coś znacznie więcej. Kwiat wiśni i czerwona fasola Duriana Sukegawy czy Go! Kazuki Kaneshiro pokazują, jak bardzo niemiły i niebajkowy jest to świat…
Współczesna Japonia nie jest bajkowa. A ta z niedalekiej przyszłości wydaje się jeszcze straszniejsza; to świat sterowany przez sztuczną inteligencję. Ale czy to już nie dzieje się tu i teraz? Chat GPT jest w każdym smartfonie… Kaori to przestroga czy na nią już za późno?
– Wydaje się, że na przestrogę jest już za późno, to trochę jak z tą gotującą się powoli żabą… Musimy podążać za technologiami, czy nam się to podoba czy nie, bo inaczej bylibyśmy analfabetami. Bez internetu, smartfona czy karty do bankomatu życie stałoby się bardzo uciążliwe. Ale w tym świecie nowych technologii polaryzujemy się, zamykamy w bańkach i ulegamy coraz sprytniejszym manipulacjom, gdzie coraz trudniej odróżnić prawdę od fałszu. Oddalamy się od siebie… Jesteśmy samotni pośród tłumu, co szczególnie dotyczy młodego pokolenia, które od najmłodszych lat wychowuje się w towarzystwie smartfonów… Niby kontakty z innymi są ułatwione, możliwe przez całą dobę, a mimo to nie potrafimy tworzyć głębokich relacji. W Kaori czytelnik znajdzie te problemy: idoli i zapatrzoną w nich młodzież, brak sensownych autorytetów, samotność pośród tłumu…
Więc jest pani zafascynowana Japonią, ale wydaje mi się, że nie chciałaby pani w niej mieszkać. Lepiej się żyje w Bydgoszczy niż w Tokio?
– Nie wiem, jak żyje się w Tokio, ale wiem, że dobrze mi tu, gdzie jestem. Nie chciałabym żyć w wielkiej metropolii, gdzie dominuje betonoza, bo bardzo sobie cenię obcowanie z naturą. Dlatego w każdej wolnej chwili uciekam za miasto. Bydgoszcz jest świetnie usytuowana, z każdej strony otoczona lasem (póki co)… Po dniu pracy, gdzie cały czas siedzę przed komputerem, ta odskocznia jest mi bardzo potrzebna, by się zregenerować.
Swoje osobiste przemyślenia przekazała pani głównej bohaterce?
– W jakimś stopniu na pewno. Podejrzewam, że główny bohater często ma w sobie cechy autora (albo osoby bardzo mu bliskiej). Wydaje mi się, że to nieuniknione, by zbudować pełnokrwistego bohatera. Musi mieć osadzenie w rzeczywistości. Moja bohaterka jak ja, jest w pułapce. Musi korzystać z technologii, choć wcale ich nie lubi.
Ciekawi mnie, w jaki sposób wyobrażała sobie pani sposób myślenia Japończyka z przyszłości? Utrzymuje pani kontakty z Japończykami?
– Osobiście nie, za to mój partner pracuje w IT i współpracuje z japońskimi firmami. On mi wiele opowiada. Wiele z jego słów ma potwierdzenie w książce Piotra Milewskiego Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji. Na wszystko jest mnóstwo procedur, na każdą odpowiedź bardzo długo się czeka. Niby coś jest już oczywiste i dogadane, ale jednak okazuje się, że nie, trzeba o tym jeszcze przez dwa tygodnie dyskutować… Okazuje się, że Japończycy wcale nie przepadają za zmianami. Jeśli opanują jakaś technologię, nie palą się do tego, by zastępować ją kolejną…
Czy cokolwiek w Bydgoszczy zainspirowało panią przy pisaniu Kaori? Jakakolwiek obserwacja naszej codzienności?
– Zdecydowanie, bydgoszczanie, jak i Japończycy, są miłośnikami jazzu. I tę miłość do muzyki widać było rok temu na Drums Fusion, gdzie wystąpiła Senri Kawaguchi, japońska perkusistka. Zagrała razem z bydgoską Felix Jazz Orchestra. To był wspaniały koncert.
To ciekawe…
Boom na jazz, który wybuchł na początku XX wieku, rozlał się z USA na cały świat. Ale to w Japonii został najdłużej. Stąd wzięły się jazz kissas, czyli kawiarnie z muzyką jazzową. Ściany zastawione półkami, które uginały się od winyli przywiezionych zza oceanu… W niektórych kawiarniach nie wolno było nawet rozmawiać… Dziś tę miłość do jazzu widać choćby u Murakamiego, w jego powieściach prawie zawsze są nawiązania do tego rodzaju muzyki. No i do Beatlesów… Również w anime, np. Cowboy Bebop słychać w tle jazz… Choć oczywiście, tak jak u nas, nie jest to dziś muzyka wiodąca…
Jazz pojawia się też w Kaori?
Tak. Jest taka scena, gdzie bohaterowie spotykają się w kawiarence stylizowanej na dawne lata. Tam właśnie jazz grają hologramy. To zderza nowoczesność z przeszłością. W hologramie zaklęta jest młoda Senri Kawaguchi.
Zdradzę nieco fabuły, w Pani powieści pojawiają się roboty-opiekunowie do dzieci. To już też widzimy w telewizji, takie humanoidalne roboty…
W Japonii rzeczywiście są takie robotyczne nianie, które wspierają osoby starsze. To społeczeństwo, które szybko się starzeje i cierpi na samotność. Roboty mają asekurować osoby starsze przy poruszaniu się lub wezwać pomoc w sytuacji, gdy parametry życiowe podopiecznego będą niepokojąco niskie… Kaori to science fiction socjologiczne, próbuję pokazać, jak człowiek będzie się czuł w zdominowanym technologicznie świecie. Ja sama trochę się tego boję. Sztuczna inteligencja, o której wiele się przecież mówi, prowadzi chociażby do redukcji miejsc pracy. Mocno uderza w zawody kreatywne. Myślę, że ktoś, kto studiował na ASP i przez wiele, wiele lat trenował warsztat, nie jest zachwycony takim obrotem spraw…
Czy poznamy dalsze losy detektyw Kaori Nakamury?
Nie wykluczam tego, choć bardzo nie chciałabym zostać autorką jednego cyklu.
Zapisz się do naszego newslettera!