Ulica Gdańska była bydgoską promenadą, nazywaną wówczas „Gdynią” / Fot. „Pozdrowienia z bydgoskiego Śródmieścia – plac Teatralny, Gdańska Plac Wolności”
Spacerujący wymieniali ukłony i pozdrawiali się: „Uszanowanie pani, uszanowanie panu”. Na sześć kroków przed wyminięciem należało zdjąć kapelusz, a panie się odkłaniały – tak było na Gdańskiej, bydgoskiej promenadzie – o życiu towarzyskim w dawnej Bydgoszczy pisze w swym albumie Anna Perlik-Piątkowska.
Ulica Gdańska była przed wojną mieszanką życia towarzyskiego, gwarnych restauracji, zachwycających kawiarń, eleganckich sklepów. Była prawdziwym salonem miasta. Na dawnych pocztówkach i zdjęciach ma czar Pól Elizejskich.
Do połowy XIX wieku pełniła głównie rolę komunikacyjną. Po wybudowaniu dworca kolejowego w 1851 roku i włączeniu nowych terenów do miasta, stała się osią rozrastającego się Śródmieścia (nazywanego wtedy Nowym Miastem). W reprezentacyjnych kamienicach mieszkali zamożni urzędnicy, fabrykanci i handlowcy. W skromniejszych mistrzowie różnych profesji. Lokale w oficynach i mniejszych domach zasiedlali drobni rzemieślnicy oraz robotnicy.
Partery kamienic były zazwyczaj przystosowane do prowadzenia działalności handlowej, gastronomicznej lub usługowej. Były tu restauracje i kawiarnie, od najbardziej wytwornych po te dostępne na każdą kieszeń. Gdańska była też ulicą mody. Pod koniec XIX wieku pracowało tu ok. 20 krawców i ok. 25 szewców. W międzywojniu działali tu tacy potentaci, jak Bydgoski Dom Towarowy (dzisiejszy Jedynak) czy ekskluzywny salon mody Bonifacego Cyrusa (skrzyżowanie z ulicą Krasińskiego).
Towarzyski salon miasta
Książka Anny Perlik-Piątkowskiej została niedawno wznowiona przez wydawnictwo „Pejzaż”
Zbigniew Raszewski w „Pamiętniku gapia” pisze, że odcinek ulicy Gdańskiej od kościoła Klarysek do ulicy Śniadeckich nazywano „Gdynią” (w znaczeniu promenada). Gdańska stawała się „Gdynią” wieczorami oraz w niedzielę w południe. Spacery te były dawną tradycją, pielęgnowaną już przed I wojną światową. Kto nie pokazywał się tu od czasu do czasu, ten nie należał do „towarzystwa”.
Czesław Kubicki, rodowity bydgoszczanin, we wspomnieniach nagranych dla Archiwum „Pamięć Bydgoszczan” opisuje cały ceremoniał obowiązujący podczas przechadzania się po Gdańskiej. Spacerujący wymieniali ukłony i pozdrawiali się: „uszanowanie pani, uszanowanie panu”. Na sześć kroków przed wyminięciem należało zdjąć kapelusz, a panie się odkłaniały. Ulicą do koszar chodziło też wielu wojskowych. Oni z kolei salutowali wyższemu stopniem. Czesław Kubicki wspomina także eleganckie stroje spacerujących oraz fakt, że na ulicy było bardzo czysto i rosły drzewa.
Spacerująca para na ul. Gdańskiej, z tyłu widać Savoy – lipiec 1939 roku / Fot. Zbiory Anny Perlik-Piątkowskiej i Pawła Piątkowskiego
Zakupy na dawnej Gdańskiej
Gdańska była też reprezentacyjną ulicą handlową. U zbiegu ulic Gdańskiej, Dworcowej i Pomorskiej siedziby mieli najwięksi handlowi potentaci: Be-De-Te (dzisiejszy Jedynak), Pilaczyński (salon wypraw ślubnych i sklep z tkaninami, który jako pierwszy zamontował gustowny neon), Wedel, nieco dalej Bata.
Sklepy były przed wojną nazywane składami, np. skład kolonialny to odpowiednik dzisiejszego sklepu spożywczego. Przy zakupach obowiązywały też konkretne zasady. Do kobiet zwracano się „pani łaskawa”, a do chłopców „kawalerze”. Obowiązkowe było przywitanie i pożegnanie, a mężczyźni zdejmowali czapki i kapelusze. Bydgoscy sprzedawcy słynęli z uprzejmości i fachowości. W sklepie obuwniczym bydgoskiej fabryki Leo (ul. Gdańska 21) sami wkładali klientom buty.
Jerzy Sawicki, rodowity bydgoszczanin i emerytowany profesor Politechniki Gdańskiej, kilka lat temu w lokalnej gazecie opisał zakup mundurka szkolnego w Be-De-Te w 1937 roku. Najpierw ekspedientka wypisywała w firmowym bloczku paragon. Później goniec zanosił koszyczek z zakupem i kopią paragonu na parter do pakowni. Po opłaceniu zakupu w kasie odbierało się stamtąd paczkę. Była ona owinięta w papier z nadrukiem Bydgoskiego Domu Towarowego i przewiązana wąską materiałową tasiemką oznaczoną nazwą sklepu. Do tasiemki przymocowany był patyczek ułatwiający niesienie paczki.
Jerzy Sawicki wspomina także zakupy w sklepie Wedla, który w latach 30. zajmował lokal w hotelu Pod Orłem, dokąd przeprowadził się z kamienicy plac Wolności 1. Jerzy Sawicki co sobotę chodził z ojcem na tzw. wedlowanie, czyli zakupy słodyczy. Mógł sam wybrać co chce kupić – do wyboru były tabliczka czekolady Jedyna lub Manilla, cienkie wafelki Wachlarzyki w kształcie ćwiartki koła lub cukierki Toffi. Zakupy były chowane do spiżarni i musiały wystarczyć na cały kolejny tydzień. Zbigniew Raszewski w „Pamiętniku gapia” ocenia, że Wedel miał przed wojną jeden z najbardziej eleganckich sklepów w mieście, który znakomicie prosperował.
Tekst i zdjęcia pochodzą z albumu „Pozdrowienia z bydgoskiego Śródmieścia – plac Teatralny, Gdańska Plac Wolności”, który został wznowiony i jest dostępny w bydgoskich księgarniach.