Komiksowy święty Graal, czyli „Skarb korsarza” i „Tarzan” z bydgoskiego Dziennika Wieczornego

Maciej Cuske prezentuje kolejny tom historyjek obrazkowych drukowanych przed laty w „Dzienniku Wieczornym” / Fot. R.Laudański/UMB

– Przed laty w bydgoskiej popołudniówce „Dziennik Wieczorny” ukazywały się historie obrazkowe. Kiedyś znalazłem w domu dwie zebrane przez tatę opowieści autorstwa Jerzego Wróblewskiego. Czytałem je dziesiątki razy. To był „Syn korsarza” i „Tarzan” – mówi Maciej Cuske, filmowiec, reżyser, scenarzysta, operator filmów dokumentalnych, autor filmu „Wieloryb z Lorino”.

Roman Laudański: Skąd u pana – filmowca słabość do komiksów?

Maciej Cuske – Zajmuję się filmem, ponieważ w dzieciństwie odkryłem komiksy. One były moim pierwszym doznaniem estetyczno – kulturalnym, choć pewnie szło to równolegle z filmowymi bajkami dla dzieci. Treść komiksu była prosta, podobnie jak „Dobranocki” trwającej dziesięć minut z historią zrozumiałą dla dziecka. Jeśli chodzi o komiks, to nawet jeśli jeszcze nie potrafiło się samodzielnie czytać, to obrazki coś opowiadały.

– Które komiksy pan preferował?

– Miałem starszego brata, najczęściej wykradałem mu kolejne księgi „Tytusa, Romka i A’Tomka”. Oczywiście „Żbiki” , czyli przygody kapitana Żbika, „Relaxy”. Nauczyłem się czytać stosunkowo wcześnie, to były lektury czytane wielokrotnie.

Historyjka obrazkowa drukowana przed laty w „Dzienniku Wieczornym” Fot. R.Laudański/UMB

– Coś połączyło komiksy z filmem?

– Przed laty w bydgoskiej popołudniówce „Dziennik Wieczorny” ukazywały się historie obrazkowe. Kiedyś znalazłem w domu dwie zebrane przez tatę opowieści z „Dziennika” autorstwa Jerzego Wróblewskiego. Czytałem je dziesiątki razy. To był „Syn korsarza” i „Tarzan”. Przepięknie narysowane, zaczytywałem się nimi na okrągło. Komiksy nadal czytam. Na szczęście nie są moją pracą, może dlatego nadal mnie fascynują. Podobnie jak film, który wciąż traktuję bardziej jako pasję. Dziś przy lekturze komiksów rzadko miewam takie dreszcze jak kiedyś, choć wciąż się zdarzają. Na przykład ostatnie odkrycie, twórca Manu Larcenet, który narysował komiks „Droga” na podstawie książki Cormaca McCarth’ego, albo „Raport Brodecka”, czy „Blast”. Jego komiksy ogromnie mnie poruszają.

Wracając do pytania, komiks to przedstawienie skróconej, syntetycznej opowieści za pomocą kilku rysunków. Podobnie jak w filmie są to kadry z własną narracją i dramaturgią. W filmie też mamy kadry, choć z ruchomymi obrazami. To bardzo podobna forma syntetycznej narracji. Dlatego światy filmu i komiksu docierały do mnie równolegle. Oczywiście czytam książki, ale komiks jest ciągle w moim sercu na wysokim miejscu.

– Pamiętam do dziś, jak świeżo zapisany do biblioteki osiedlowej usiadłem nad historyjką obrazkową „Czterej pancerni i pies”. Można ją było czytać tylko na miejscu.

– Bo komiksów nie można było wówczas wypożyczać. W bibliotece przy placu Piastowskim czytałem wszystkie komiksy na miejscu. Także tamto wydanie „Czterech pancernych”.

– Były też komiksy o przygodach Kajka i Kokosza.

– Mam je chyba wszystkie, a o komiksach moglibyśmy rozmawiać godzinami. Twórcę Tadeusza Baranowskiego podziwiam chyba najbardziej za to, że stworzył tak oryginalne historie, jak „Antresolka profesora Nerwosolka” czy „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa”. Wspaniała wyobraźnia, abstrakcyjny humor, to do mnie docierało, kiedy jeszcze uczyłem się w podstawówce. Oczywiście nie rozumiałem wszystkiego, ale było to fascynujące. Uwielbiam Tadeusza Baranowskiego. Podziwiam też Papcia Chmiela za to, że do końca życia rysował fascynujące postaci Tytusa, Romka i A’Tomka, a w ostatnim albumie, wydanym już po jego śmierci, uczłowieczył swoją ukochaną małpę!

– No tak, bo cały czas nie było wiadomo, czy Tytus jest małpą czy już człowiekiem.

– Miało mu w tym pomóc harcerstwo, ale czasy komunizmu minęły, harcerstwo zdewaluowało się, a Tytus ciągle nie był człowiekiem. I w końcu w ostatnim komiksie to nastąpiło.

Historyjka obrazkowa drukowana przed laty w „Dzienniku Wieczornym” Fot. R.Laudański/UMB

– Przygody Tytusa na początku były nieco dydaktyczne…

– …co w niczym to nie przeszkadzało, bo to było o zabawie, o przygodach, wzorcach na przekór, bo Tytus robił sobie z nich żarty. Powiedzonka z „Tytusa” każdy potrafił cytować. PRL był czasem siermiężnym, ale okazał się dobrym budulcem. Przerzucaliśmy się tekstami z kapitana Żbika czy z młodzieżowych seriali. Nie śledzę dzisiejszej oferty dla młodzieży, ale wydaje mi się, że kiedyś było to na wyższym poziomie. A może nie, nie chciałbym wystąpić w roli kombatanta. Mimo całego ówczesnego dydaktyzmu nie wiem, czy dziś powstał taki serial jak „Wojna domowa” czy „Czterdziestolatek”. Wydawało się, że to serial dla dorosłych, ale przecież tam byli wpleceni bohaterowie dziecięcy. Genialnie wymyślone seriale łączące pokolenia. Często odwiedzając mamę, oglądamy razem współczesne seriale, ale mnie one nie wciągają. Może i czasem są sprawnie zrobione…

-… dla chleba, dla chleba.

– No tak, ale widzę w nich sztancę. Trudno odróżnić jeden od drugiego. Nijak mają się do seriali, które obejrzałem jeszcze raz z moim synem, gdy był kilkunastolatkiem, takich jak „Stawiam na Tolka Banana”, „Podróż za jeden uśmiech”, „Wakacje z duchami”. Wyraziste postaci, ciekawa opowieść, w każdym odcinku, świetna dramaturgia. Nie do powtórzenia. Mimo wszystko coś zawdzięczamy tamtym czasom. Komiks był wtedy towarem deficytowym i poszukiwanym. Pamiętam, jak pewnego razu w zamkniętym już kiosku zobaczyłem nowy komiks. Mówię do kolegi z piętra: słuchaj, znalazłem, ale widziałem tylko jeden. Może pójdziemy razem o piątej, ale jeśli będzie jeden, to dla mnie. Jakie to było wsparcie, że nie szło się samemu o świcie po upragniony zeszyt z historyjką!

– Hasło: Bydgoszcz, stolicą komiksu jest nadużyciem?

– Jesteśmy bardzo ważnym ośrodkiem. Jerzy Wróblewski to sztandarowy twórca, który w PRL-u narysował kultowe komiksy. Andrzej Nowakowski znalazł się w trudnym momencie polskiego rynku, ale potrafił się odnaleźć, zaistnieć na przełomie lat 80/90, niestety szybko przestał rysować. Pojawili się wkrótce młodzi twórcy w regionie: nieżyjący już Andrzej Janicki, Roman Maciejewski, Jacek Michalski, scenarzysta Maciej Jasiński, Michał „Śledziu” Śledziński, twórca m.in. z „Osiedla Swoboda”, którzy stworzyli czasopismo „Awantura”, czy kultowy już „Produkt”. Jest tych regionalnych twórców dzisiaj o wiele więcej.

– Szacunek, że udało się panu zebrać i wydawać historyjki obrazkowe z „Dziennika Wieczornego”.

– Zbierałem je przez wiele lat. Przyniosłem świeże wydanie ósmego już zeszytu. Niedawno wręczyłem je rysownikowi Andrzejowi Nowakowskiemu. Bardzo się ucieszył i powiedział, że nigdy nie był w stanie tego zebrać. Takich miłośników – zbieraczy znam kilkunastu, choć jest ich więcej. Za brakujący pasek z „Dziennika” są w stanie dużo zapłacić. Niektórzy pomagali mi w przygotowaniu tych historii do druku. Wciąż dla nas jest to komiksowy święty Graal. Chyba bardziej cenię sobie zbieranie tych opowieści niż komiksy. Poznałem zbieracza, który jak ja przez lata kolekcjonował komiksy. Miał ich naprawdę dużo, ale pewnego razu zmuszony sytuacją wszystkie sprzedał. Zostawił jednak sobie paski z „Dziennika Wieczornego”. Powiedział: tego nigdy nie sprzedam!

Historyjki obrazkowe drukowane w „Dzienniku” były czymś, co naprawdę przyciągało czytelników. Każdy chciał przeczytać, co dalej. Wielu wycinało, zbierało. Nie każdy wyrzucał gazetę. Dodam, że trzydziestoletnia tradycja drukowania obrazkowych historii w naszym regionie jest wyjątkowa. Jeszcze Janusz Christa drukował swoje komiksy „Kajtek i Koko” oraz „Kajko i Kokosz” w Trójmieście.

– Były inne miasta z komiksami?

– Tak, na przykład Kielce, gdzie w „Słowie Ludu” przez lata drukowane były partyzanckie historie z Kielecczyzny. Bohaterem był sierżant Derenda, pseudonim „Cień”. „Dziennik Łódzki” także drukował, ale w Bydgoszczy obrazkowe historyjki pojawiały się najdłużej, przez trzydzieści lat. Sto historii.

Historyjka obrazkowa drukowana przed laty w „Dzienniku Wieczornym” Fot. R.Laudański/UMB

– Pana twórczość filmowa jest następstwem komiksowej pasji?

– Pamiętam z młodości pierwsze fascynacje filmem połączone z książkami. Fascynowało mnie, w jaki sposób fabuła dla potrzeb filmu została skrócona, także dialogi, opisy. Zastanawiałem się, dlaczego pominięto jakieś sceny. Zapamiętałem także film familijny o dzieciach, które kręciły film na kamerze 8 mm. To były przygody rozgrywające się na zamku w atmosferze horroru. Kiedy zobaczyłem, że dzieci same kręciły film, to pojawiła się refleksja, to można to robić samemu, a nie w gigantycznych studiach filmowych?! Dzieci mogą naprawdę nakręcić film?! Ten film przerodził się w marzenie o własnej twórczości. W liceum plastycznym nakręciliśmy z przyjaciółmi własny film. Niestety, na starej, przeterminowanej taśmie i nic z niego nie wyszło. Bardzo bolesne doświadczenie.

Maciej Cuske prezentuje kolejny tom historyjek obrazkowych drukowana przed laty w „Dzienniku Wieczornym” Fot. R.Laudański/UMB

– To może spróbował pan swoich sił w narysowaniu własnego komiksu?

– Komiksy rysowałem od dzieciństwa, ale tylko dla siebie. Do dziś lubię rysować, sprawia mi to dużą frajdę, ale nie czuję, żebym miał talent do komiksów. Choć Janusz Christa powtarzał, że talent to jest kilka procent, a reszta to bardzo ciężka praca. Znam jego pierwsze komiksy z czasopisma „Przygoda”. Były trochę nieudolnymi podróbkami produkcji Disney’a. Oczywiście w jego własnym stylu. A przerodził się w giganta, geniusza komiksu. Twórcę wręcz niezwykłego. Pewnie gdybym się bardzo uparł, to jakiś komiks bym narysował, ale na szczęście poszedłem za inną pasją.

Zająłem się filmem, który wydaje mi się, że jest przekaźnikiem najsilniejszych emocji. Nie chcę umniejszać innym dziedzinom sztuki, bo duże emocje mogą towarzyszyć lekturze wiersza, muzyce, malarstwu czy rzeźbie. A już najsilniej naszą wyobraźnię pobudza chyba literatura. Jednak film działa na różne zmysły jednocześnie. Oglądanie postaci, czy to w filmie fabularnym, czy w dokumencie, które na ekranie przeżywają prawdziwe emocje podbite kadrem, kolorem, muzyką, ruchem kamery, dźwiękiem działa na nas niesamowicie mocno. Kino, telewizja jest wielkim manipulatorem. Można to dobrze wykorzystać lub źle. Zdaję sobie sprawę, że elementami dramaturgii w filmie staram się oddziaływać na widza. Ale komiks ma również potężną siłę wzruszania lub rozśmieszania.

– Po filmie „Wieloryb z Lorino” przygotowuje pan coś nowego?

– Mam nadzieję, że w tym roku skończę nowy film i zaprezentuję go za rok. Będzie to film dokumentalny z elementami fabuły. Wracam w nim do chęci przeżycia kina przygody. Wspomniałem już o filmie, w którym dzieci bawiły się w kino. Być może nowy film powstaje w oparciu o tamte emocje. Na pewno chciałem oderwać syna od komputera i razem z nim wyjechać na ciekawe wakacje. Zabrałem syna wraz z kolegami, gdy byli dwunastolatkami. Powiedziałem, że pomogę im zrobić film, a sam zrobię o nich dokument. To był film o końcu dzieciństwa z kinem w tle pt.: „Daleko od miasta”. Przygoda, oparta na horrorze, spodobała się im. Nakręcili jeden horror, później drugi, bo potrzebowałem dokręcić zdjęcia do swojego dokumentu, więc namówiłem ich na drugą część. Tak im się to spodobało, że później wyjeżdżaliśmy razem jeszcze kilka razy. O swoim dokumencie dawno już zapomniałem, ale kiedy zbliżała się dziesiąta część horroru pt. „Kandydaci śmierci”, to pomyślałem, że może jednak warto wrócić z kamerą w tamten świat. Ci 12-letni chłopcy zamienili się przez te lata w dojrzałych chłopaków, mężczyzn. Zobaczyłem, ile zmieniło się w nich samych. Pomyślałem, że może to jest ten właśnie moment, by jeszcze raz chwycić kamerę. Będzie to film o sile i potrzebie przyjaźni. O więzi, która jest ponad wszystko. Mam nadzieję, że będzie to opowieść dość humorystyczna, a jednocześnie refleksyjna. Chłopcy, dziś już 29-letni mężczyźni, przeżyli już swoje dramaty w życiu.

– Spotykacie się tylko podczas kilku dni wakacyjnych.

– Po to, żeby wspólnie przeżyć jakąś szaleńczą przygodę, która także pojawi się w filmie. Całość jest zabarwiona okruchami tego, co strzepujemy z siebie podczas takich wyjazdów. Przecież każdy przyjeżdża z jakimś bagażem. Mamy kilka dni na zabawę np. w wampiry lub kosmitów, ale w każdym z nas drzemią różne demony. To jest czas, żeby je wyrzucić. Ten film będzie trochę i o tym.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter