Kultowa księgarnia „Współczesna”. Były kiedyś kolejki po książki. Spotkanie po latach przy Gdańskiej 5

Załoga „Współczesnej” z jej dyrektorem, Mirosławem Michałowskim / Fot. Zbiory Danieli Biedrzyckiej

Był czas, kiedy bydgoszczanie ustawiali się w długich kolejkach po książki. Najlepiej zaopatrzoną księgarnią, znaną w całym kraju była „Współczesna”. Tam kolejki sięgały aż po Dworcową.

Długie kolejki chętnych zawsze ustawiały się po encyklopedie, a także po klasykę krajową (Mickiewicz, Norwid, Słowacki) i światową, książki dla dzieci i młodzieży oraz wydawnictwa medyczne. W czasach powszechnego niedoboru PRL książek nie było również. Można było je kupić spod lady (jak się miało znajomości) lub polować na nie we „Współczesnej”, jak na tamte czasy najlepiej zaopatrzonej księgarni nie tylko w Bydgoszczy.

Z Anną Marzyńską, która przepracowała ponad dziesięć lat w księgarni „Współczesna” siedzimy w „Zakładce”, kawiarni Bydgoskiego Centrum Organizacji Pozarządowych i Wolontariatu przy ul. Gdańskiej 5. Kiedyś w tej kamienicy mieściła się kultowa, znana w mieście i w kraju księgarnia „Współczesna”.

Anna Marzyńska, kawiarnia „Zakładka” w byłej „Współczesnej”. Fot. R.Laudański/UMB

Na początku marca spotkają się tu byli księgarze oraz miłośnicy tej niezwykłej placówki, by powspominać najlepszą bydgoską księgarnię. Jest też projekt upamiętnienia tego miejsca specjalną tablicą.

Anna Marzyńska: – Zaczęłam pracę w księgarni „Współczesna” w 1984 roku. Na parterze, po lewej i prawej stronie był wtedy dział beletrystyki, literatura dla dorosłych. Kamera filmowała wchodzących po schodach i można było zobaczyć siebie w monitorze. To była nowość, właśnie „współczesny” akcent. Wiele osób, przede wszystkim dzieci, patrzyły na swój obraz z ciekawością. Księgarnia podzielona była na cztery działy tematyczne u góry i jeden na parterze. Po prawej stronie na piętrze mieliśmy dział historyczny. Po lewej dział literatury dla dzieci i młodzieży. Na wprost dział sztuki, techniki, sportu,  dział encyklopedii i słowników, których oczywiście w latach 80. nie można było ot tak sobie kupić. Ale były tzw. subskrypcje. Jeżeli komuś udało się kupić tom pierwszy, otrzymywał gwarancję zakupu kolejnych. Po lewej, za działem dla dzieci i młodzieży, był kolejny: medycyna i prawo. Później pojawiły się tzw. „kominy” ustawione z książek na samodzielnych „wyspach”.

Pierwsza praca

Anna Marzyńska wspomina: – Księgarnia Współczesna to dla mnie miejsce szczególnie bliskie, moja pierwsza praca. Musiałam przejść przez wszystkie działy od magazynu zaczynając. Nauczyć się pakować książki, nie zapomniałam zresztą tego do dziś. Od pakowania prostego, prezentowego, po duże paczki wysyłkowe. Mirosław Michałowski, dyrektor „Współczesnej” był bardzo wymagający, ale był doskonałym nauczycielem: książki w regałach zawsze musiały stać w porządku alfabetycznym. „Kominy” (wolnostojące stosy książek) odpowiednio ustawione, podobnie jak książki w oknach wystawowych księgarni.

– W tamtych czasach, w PRL-u, „Współczesna” była również centrum bydgoskiej kultury – wspomina Anna Marzyńska. – Adres Gdańska 5, wówczas Aleje 1 Maja 5, znany był w całym kraju. Nawet krakowscy studenci medycyny przyjeżdżali do Bydgoszczy po niektóre podręczniki, np. „Choroby wewnętrzne” Orłowskiego. To był bestseller. Błagali, prosili, dzwonili i pytali, kiedy będzie, żeby mogli przyjechać i ją kupić. Tutaj ludzie zawierali przyjaźnie, poznawali się na schodach. Tu można było przejrzeć książki wystawione na przesuwnych regałach. Nie myśleliśmy o kradzieżach, liczył się dostęp do książki. Kradzieże zdarzały się sporadycznie. W tamtych czasach ludzie bardziej sobie wierzyli i ufali.

Okazuje się, że we „Współczesnej” można było… umówić się na randkę, a młodzież przychodziła tu na wagary! Gdyby nawet spotkali nauczyciela czy rodzica, to wymówka była znakomita: Szukam książek do szkoły!

– Wszyscy wiedzieli, że księgarnia jest inna niż pozostałe. Była współczesna dzięki wystrojowi, telewizji przemysłowej, pierwszym komputerom. Dyrektor Michałowski był pomysłodawcą i realizatorem modernizacji księgarni, gdzie od maja 1980 roku oddano piętro. My jako pracownicy mieliśmy doskonałe warunki socjalne. Pan Michałowski potrafił dokonać – jak na tamte czasy – rzeczy niemożliwych. Bardzo pomagała mu w tym pani wicedyrektor Daniela Biedrzycka. Książki ściągane były chyba spod ziemi, choćby po dziesięć egzemplarzy chodliwego tytułu. Czy dyrektor miał znajomości? Pewnie tak, ale potrafił zdobyć dla księgarni to, czego na rynku nie było. Walczył o przekazanie pierwszego piętra na rzecz księgarni i tak się stało.

– Dyrektor lubił ludzi, ale ich sobie wybierał. Był wymagający, lecz również potrafił nas wynagradzać. Nigdy nie wiedzieliśmy, o której godzinie wyjdziemy z pracy. Przyjeżdżała dostawa, trzeba było ją rozładować, nieraz do późnych godzin. Może i my sami byliśmy innymi ludźmi? Nie tak roszczeniowymi, praca nas cieszyła. Czasem trudno było z czymś się pogodzić, ale pamiętam kiermasze, które napędzały obrót, od którego płacone były prowizje. Dostawaliśmy wtedy wyższe wynagrodzenie. Przede wszystkim lubiliśmy swoją pracę. Dziś wspominamy „Współczesną” z sentymentem. Serducho boli, bo nam jej brak.

Długie kolejki

– Młode pokolenie tego nie pamięta, ale tu były kolejki sięgające ulicy Dworcowej. Po książki! – przypomina Anna Marzyńska. – Tu unosił się zapach książki. Kiedy zaczynałam pracę, niewiele było tytułów w sprzedaży dla dzieci i młodzieży. Kiedy coś się pojawiało, schodziło na pniu. Bynajmniej nas to nie martwiło, bo wiedzieliśmy że za dzień, dwa, tydzień będzie kolejna dostawa tego lub innego tytułu.

Księgarnia „Współczesna” miała też swoje autorskie książki, a jedną z nich była „Bajarka opowiada”. Bestseller. – Do dziś chyba w każdym domu jest nasza „Bajarka” – uśmiecha się Anna Marzyńska. – Ustawialiśmy rano „kominy” z „Bajarką” i do wieczora książki się rozchodziły.

Przy „Współczesnej” działał Klub Miłośników Książki, do którego należała, jak mówiono, „śmietanka” Bydgoszczy – dziennikarze, lekarze, prawnicy, nauczyciele, osoby związane z kulturą, ale także zwykli mieszkańcy. Spotkania odbywały się w sali klubowej księgarni. Każdego witał dyrektor Michałowski, informując o dostępnych tytułach. – Dyrektor Michałowski był bardzo kontaktowy  – wspomina Anna Marzyńska. – Ludzie mu ufali. Bardzo dużo zrobił dla kultury.

–  Organizowano spotkania autorskie, gdzie można było zdobyć autografy tytułów roku.. Zapraszano pisarzy, aktorów, naukowców. Było spotkania z prof. Ewą Łętowską, prof. Leszkiem Balcerowiczem, prof. Karolem Estreicherem, Zygmuntem Kałużyńskim, Jackiem Kuroniem, Jerzym Krzysztoniem, Mieczysławem F. Rakowskim, prof. Lechem Falandyszem, Stefanem Bratkowskim, Zygmuntem Broniarkiem, Stanisławem Grochowiakiem, Tadeuszem Nowakowskim, honorowym obywatelem Bydgoszczy, Arkadym Fiedlerem, Ryszardem Kapuścińskim, Waldemarem Łysiakiem, Joanną Chmielewską, Wanda Chotomską, Emilią Krakowską, Aleksandrem Krawczukiem. Tadeuszem Łomnickim. Był we „Współczesnej” Bogusław Kaczyński, prof. Władysław Kopaliński, Michalina Wisłocka, której „Sztuka kochania” była wielkim hitem i ustawiały się po tę książkę niesamowite kolejki.

Handel wymienny

Tajemnicą księgarni była również tzw. sprzedaż wymienna. Na czym polegała? – W tamtych czasach sklepy były puste – przypomina Anna Marzyńska. – Mieliśmy pana Leona, który bez żadnej dla siebie korzyści pomagał pracownikom w zakupach. Przynosił pełne torby wspaniałości np. z „Jutrzenki”, które kupowaliśmy, a w zamian pan Leon kupował książki dla pań ze sklepu „Jutrzenki”. Przynosił nam wędliny, nabiał, a wychodził z torbami książek, szczególnie dla dzieci. W okresie przedgwiazdkowym ratowaliśmy się nawzajem. Ba, przynosił nam również gazety. Wtedy najpopularniejszy był w Bydgoszczy „Dziennik Wieczorny”, po który ustawiały się kolejki przed kioskami. Wyczekiwaliśmy na pana Leona, bo nie było wiadomo, co danego dnia przyniesie.

We „Współczesnej” było tzw. studio. Tu znajdowała się nie tylko telewizja przemysłowa z monitoringiem, ale i komputer, co w latach 80. w księgarniach nie było czymś oczywistym. Ze studia był podgląd na każdy dział. To były informatyczne początki, które również przyciągały klientów i uwiarygadniały nazwę „Współczesna”.  

Kamerowy podgląd rodził rozmaite sytuacje. – Kiedyś z moim narzeczonym – przyszłym mężem przez chwilę rozmawialiśmy, a dyrektor Michałowski, przez głośniki zapytał: „ Aniu, a może państwu kawę podać?” Nie krzyczał na nas, zrobił to z klasą, ale narzeczony szybko oddalił się z księgarni…

Tylko książek i księgarń żal

Dlaczego wtedy tak bardzo zależało nam na książkach, a dziś księgarnie mają problem z utrzymaniem się na rynku?

– Dziś wszystko wyparł internet, mamy e-booki. Ludzie wolą jechać samochodem i słuchać niż czytać – mówi Anna Marzyńska – Szkoda, że tak jest. Jak będzie później w przypadku małych dzieci? Nie wiemy. Świat poszedł w takim kierunku, że pewne rzeczy zastopował. Ale na szczęście znam młode osoby które nadal kupują książki, choć to już  jednostki. 

Kiermasze majowo – świąteczne

 „Współczesna” wychodziła również poza swój adres, uczestnicząc w kiermaszach w zakładach pracy! Specjalnie na tę okazję przygotowywane były poszukiwane tytuły. – Pamiętam kiermasz we włocławskiej fabryce porcelany – wspomina Anna Marzyńska. – Pakowaliśmy książki i w zakładzie odbywała się sprzedaż. Kiermasze dla zakładów robiliśmy również na miejscu. Zakłady rozdawały  zaproszenia dla pracowników, którzy w księgarni robili zakupy. Liczba ludzi była niesamowita! W maju obchodzono Dni Książki i wtedy najczęściej odbywały się takie akcje.

„Współczesna” miała również swoje dwie filie: w szpitalu im. Jurasza, oraz w szpitalu onkologicznym, gdzie trafiały przede wszystkim książki medyczne.

Anna Marzyńska, kawiarnia „Zakładka” w byłej „Współczesnej”. Fot. R.Laudański/UMB

Do dziś byli klienci księgarni kłaniają się… Inni mówią: A ja panią skądś znam? – To bardzo miłe… Pamiętam szczególnie mój pierwszy dzień w pracy… klient zapytał mnie o jakąś książkę młodzieżową. Odwróciłam się, z zdenerwowaniem, szukałam tytułu, a za plecami słyszę: „Kogo ten Michałowski zatrudnia?! Nawet nie wie, gdzie, co jest”.  A wtedy moja pierwsza kierowniczka, Iwonka podeszła i zapytała klienta, czy pamięta swój pierwszy dzień w pracy? I czy wszystko od razu wiedział? Po kilku dniach ten pan nieco zawstydzony przyniósł mi w dowód przeprosin „Ptasie mleczko”! Był moim stałym klientem i na Gdańskiej widuję go do dziś.

W karnawale  odbywały się także Bale Księgarza. Prowadził je m.in. Zdzisław Pruss. – Wygrałam wtedy konkurs tańca, a nagrodą była jednotomowa encyklopedia! Wracaliśmy z mężem do domu z torbami bestsellerów – uśmiecha się Anna Marzyńska.

Przyznaje, że od kilku lat myślała o spotkaniu byłych pracowników. – Kiedyś odważyłam się tu wejść, fala wspomnień i jedna myśl – dziś nie ma śladu po tak wyjątkowej księgarni. Młodzi w ogóle nie wiedzą, że coś takiego było w tym miejscu, starsi pamiętają. Stąd pomysł upamiętnienia „Współczesnej” specjalną tablicą.  

Daniela Biedrzycka, zastępca dyrektora „Współczesnej” przypomniała, że w czasie działalności księgarni pracowało tutaj w sumie około 400 osób!

Zapraszamy na spotkanie 9 marca, o godzinie 12.00 do Bydgoskiego Centrum Organizacji Pozarządowych i Wolontariatu przy ul. Gdańskiej 5 nie tylko byłych pracowników, ale również miłośników „Współczesnej”.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter