Najstarszy antykwariat w Polsce jest w Bydgoszczy. Działa od ponad 70 lat

Wiesław Dreas w swoim antykwariacie / Fot. B.Witkowski/UMB

– Fajnie byłoby, żeby do minionego jubileuszu 70-lecia jeszcze kilka lat doszło. Niech Bydgoszcz, oprócz dużych imprez muzycznych, teatralnych, szczyci się również takim kamyczkiem jak nasz antykwariat – mówi Wiesław Dreas, właściciel Bydgoskiego Antykwariatu Naukowego przy Starym Rynku 3, najstarszego w Polsce.

Roman Laudański: – W jakiej kondycji są książki?

Wiesław Dreas: – Powiedziałbym, że z edytorskiego punktu widzenia mają się coraz lepiej. Może dobre, najlepsze czasy dla książki minęły, ale ruch wydawniczy jest bardzo bogaty. Rocznie wydawane jest ponad 25 tysięcy tytułów. Nawet Biblioteka Narodowa nie ma wiedzy o wszystkich książkach, bo sporo w dzisiejszych czasach wydawnictw drobnych, regionalnych, prywatnych. Rozróżniłbym dwie sprawy: kondycję książki od kondycji księgarń i antykwariatów.

– To zacznijmy od książek. Podobno w dzisiejszych czasach więcej osób pisze niż czyta.

– Skoro śpiewać każdy może, to i pisać każdy może! Mamy techniczną łatwość druku, oczywiście wszystko związane jest z kosztami. Wydawnictwa regionalne to coś fantastycznego – przybliżają wiedzę o małych ojczyznach, najbliższych każdemu z nas. One kwitną, i bardzo dobrze. Jeśli chodzi o kwestię zwartości merytorycznej, to już inna sprawa, ale niech krytykuje ten, kto chce. Władysław Kabaj, były prezes bydgoskich numizmatyków, który popełniał różne druczki, na krytykę zawsze odpowiadał: zrób to lepiej. Słusznie! Zrób to lepiej, a nie krytykuj z pozycji wszechwiedzącego. Dlatego twierdzę, że książka ma się dobrze, gorzej z czytelnictwem.

– Bibliotekom przybywa czytelników.

– Ale co wypożyczają? Czytadła! Książki lekkostrawne i jednorazowe, jak kryminał czy romans. Dobre i to. Profil czytelniczy mógłby być ambitniejszy, a czytelnictwo bogatsze. Problemem jest również zmiana pokoleniowa. Czy dzieci i młodzież czytają książki? Dotykamy tu zmian cywilizacyjnych, jak internet, smartfon. Pod naszymi oknami w letnich kawiarenkach widzimy rodziców, którzy nawet małym dzieciom dają do zabawy swoje telefony. I te dzieci, jeszcze dobrze nie chodzą, nie mówią, ale smartfonem posługują się jak trzeba. Czy z niego wyrośnie czytelnik?  

– Dochodzi do tego szkoła. Jak przeprowadzić lekcje, skoro nikt w całej klasie nie przeczytał zadanej lektury?

– Dziś są duże możliwości zastępcze: może książka została sfilmowana, może przeczytam omówienie. W skrajnych przypadkach można zrobić maturę nie przeczytawszy żadnej książki. Z takimi opiniami środowiska akademickiego się spotykamy. To nie jest dobre zjawisko. Oby tylko czytelnictwo nie nabrało charakteru elitarnego.

– Oby.

– Niestety, wszystko zmierza w tę stronę. Podchodząc do sprawy filozoficznie: jest to zgodne z naturą człowieka, który wybiera to, co prostsze, łatwiejsze. Człowiek po prostu jest leniwy. Smartfon, internet daje tę możliwość. Obrazek i dwu-, trzyzdaniowy tekst, nie za długi, żeby się nie przemęczyć.

– Pamiętajmy o czytnikach, co prawda nie ma w nich zapachu i faktury papieru…

– Zjawisko oceniam pozytywnie. Kontakt fizyczny z książką jest wspaniały. Książka potrafi być dziełem sztuki. Pamiętajmy o typografii, czyli zespole elementów pracujących na jakość książki. Projekt graficzny, dobór papieru, czcionki, cała przemyślana koncepcja. Biorąc taką książkę do ręki doświadcza się zupełnie innego przeżycia estetycznego niż trzymanie zimnego medium w postaci czytnika.

– A w jakiej kondycji są księgarnie i antykwariaty?

– Internet górą. Obserwujemy przenosiny handlu do tzw. e-sprzedaży, do internetu. Człowiek się do tego przyzwyczaja.

– Proszę mnie poprawić, ale jesteście chyba jednym z najdłużej działających antykwariatów w kraju.

– Jesteśmy najstarszym antykwariatem w Polsce. Bydgoszcz, a nie Kraków, z którym kojarzy się książka czy Warszawa. Nie Poznań, nie Gdańsk, a Bydgoszcz.

– Jak to robicie?

– Zrządzenie Opatrzności.

– Znani jesteście z ogólnopolskich aukcji. Wyrabialiście sobie markę przez lata?

– Antykwariat jest szczególnym, osobnym miejscem. Tu bardzo dużo zależy od człowieka. Antykwariat Bydgoski miał to szczęście, że ojcowie założyciele przed laty potrafili tak to wszystko zorganizować i wyrobić sobie tak rzetelną opinię, że przez lata to procentowało. Niedawno minął nam szacowny jubileusz 70-lecia. Przez pamięć na ojców założycieli mogę powiedzieć, że mamy dobrą renomę i liczymy się w kraju. Na sukces składa się praca ludzi, którzy działali tu przez dziesięciolecia. To były bardzo małe zmiany kadrowe. W ciągu minionych 70 lat jestem dopiero trzecim szefem.

– I gdybym zapytał o konkretną książkę, to doskonale wiedziałby pan, gdzie ona stoi wśród tysięcy innych.

– Chyba tak. Fundamentalną sprawą w prowadzeniu antykwariatu jest doświadczenie. Bez tego ani rusz. Trzeba przepuści przez ręce tysiące książek, map, nut, grafik, obrazów – to szeroko rozumiany asortyment – prawie wszystko, co na papierze. Rękopisy, przy okazji obrazy, które raczej są marginesem naszej działalności. Czasem zdarzają się ciekawe obiekty. Kluczem do tego jest oddanie się tej pracy, bo na chłodno nie da się tu pracować. Samemu trzeba być pasjonatem. Mówiąc górnolotnie – trzeba kochać ten zawód.

– Pomimo kochania tego zawodu dostajecie rachunki za prąd, ogrzewanie… Choć, jak czuję, oszczędzacie.

– Realia życiowe. Przy okazji wątku o zanikaniu księgarń – koszty utrzymania decydują. Skoro można mieć księgarnię, antykwariat internetowy, gdzie maksymalnie ogranicza się koszty, to dla stacjonarnych nie ma miejsca. To, że takie placówki znikają jest tendencją ogólnoeuropejską, nie dotyczącą tylko Polski. Dochodzi do tego wygodnictwo młodego i średniego pokolenia, które siedząc w domu i tak wszystko widzi, wie, zamawia i kupuje. A miejsce w dobrej lokalizacji miasta po prostu kosztuje. Jesteśmy za słabą branżą, żeby utrzymać się w dobrym miejscu. W wielu miastach Polski władze miejskie w trosce o ten przyczółek – niezbędny dla szeroko pojętej kultury – idą na pewne ułatwienia. Tak powinno być, bo przecież można by opodatkować i traktować jednakowo firmę produkcyjną i bibliotekę. Nie da się, a przynajmniej nie powinno.

– Pewnie przez lata trafiały się u was ciekawe bydgostiana.

– To nasz główny punkt zainteresowania. Ludzie szukają tego, co jest im bliskie, o małych ojczyznach już wspomniałem. Starej ikonografii, pocztówek. Proszę zauważyć, że ożywiony ruch wydawniczy dostarcza szeregu bardzo atrakcyjnych tytułów, tematów, które przez lata nie były z różnych przyczyn ruszane. To pozytywne zjawisko. Książka, mimo że z pozoru krucha, bo to łatwopalny papier, ale wbrew pozorom jest trwalsza od życia człowieka. Jeśli nie trafi na dziejowy kataklizm, to książka przetrwa dłużej niż właściciel kolekcji, biblioteki. A później trafia do takich miejsc jak nasz antykwariat, bo najczęściej zainteresowania nie są dziedziczne. Bydgoszcz nie miała tradycji antykwarycznych, musieliśmy ją wypracować. Jeździliśmy na każde zaproszenie po całej Polsce. W Warszawie, Krakowie zasoby książki starej, antykwarycznej były przebogate i tam nie musieli tak pielgrzymować, a my, budując sobie pozycję, chętnie korzystaliśmy z zaproszeń.

A jeśli chodzi o bydgostiana, to je preferujemy. Zawsze mamy półki bogato zaopatrzone taką literaturą.

– Podobno przed wojną byliśmy znanym ośrodkiem astrologicznym?

– Wydawano tu kalendarze astrologiczne, periodyki. Mieszkało tu kilka znaczących postaci, które zdobyły pozycję w skali kraju. Tu w latach 30. wydawany był Polski Kalendarz Astrologiczny czy inne publikacje na ten temat. Dodam, że w okresie międzywojennym w Bydgoszczy nie było istotnego wydawnictwa, ale byliśmy silnym ośrodkiem drukarskim – tu działała Drukarnia Biblioteki Polskiej, w której drukowano m.in. słynną Księgę Jazdy Polskiej, pomnikowe wydanie pod koniec lat trzydziestych. Nie udało się rozprowadzić całego nakładu, a we wrześniu 1939 roku po wybuchu wojny drukarze wynosili egzemplarze, żeby coś ocalić. Miewaliśmy te książki, wypływały po latach.

– Najstarsza książka, która do was trafiła?

– Jeśli chodzi o daty wydania książek, to nie mamy żadnych ograniczeń czasowych. Najstarsze książki pochodzą z XV wieku, to tzw. inkunabuły. Trafiały się aukcje, podczas których kilka książek wydanych do 1500 roku było wystawianych. Najstarsza chyba była wydana w 1470, prawie w samych początkach drukarstwa.

– Czy ktoś np. interesuje się książkami tzw. drugiego obiegu, które wydawane były poza cenzurą?

– Nie ma zbyt wielu kolekcjonerów, to najczęściej ludzie związani z „Solidarnością”, pamiętający tamte czasy. Chcą uzupełnić swoje kolekcje, przeznaczyć książki na szlachetny cel lub uzupełnić zbiory biblioteczne.

– Czyli szału nie ma.

– No nie ma, ale nie ma się, co dziwić. Dla młodych stan wojenny to taka epoka, jak dla nas powstanie styczniowe. Młodzi niewiele wiedzą i specjalnie ich to nie interesuje, bo im się wydaje, że normalne czasy, wolność, to jest coś oczywistego.

– Dziś książki nie stoją już na półkach w prawie każdym domu. A może wciąż są poszukujący klienci powiększający swoje księgozbiory?

– Antykwariat bazuje na stałych klientach. Dla nich istniejemy, poszukujemy książek. To mogą być osoby prywatne, ale także instytucje, jak biblioteki, muzea. Taki jest sens kulturowy jak najdłuższego istnienia, trwania antykwariatu.

– Jakie są preferencje klientów, czego poszukują?

– W skali ogólnokrajowej, bibliofilskiej są to pierwodruki romantyków, bydgoski antykwariat miał to szczęście, że notowaliśmy ciąg wydarzeń związanych z Norwidem. Norwidiana należą do najrzadszych. Przecież ten poeta klepał biedę w Paryżu, jego druczki wydawane tam były w nakładzie kilkudziesięciu egzemplarzy. Ile ich ocalało do dzisiaj? Pięć? A jednak niektóre przetrwały i trafiały do bydgoskiego antykwariatu. Raz nawet zdarzył się autoportret poety. To była sensacja w skali kraju. Znanych jest kilkanaście autoportretów Norwida, które przetrwały do naszych czasów. Wszystkie były w zbiorach publicznych i jeden w zbiorach prywatnych. Ten trafił do nas.

– Aukcja była chyba gorąca.

– No tak, kupiła go Biblioteka Narodowa, bo to najlepsze, najgodziwsze miejsce dla tej klasy pamiątki po poecie.

– Zdarzały się aukcje z szybującymi cenami?

– To specyfika aukcji. Wystarczy dwóch namiętnych kolekcjonerów, bibliofilów i dzieją się cuda.

– Przetrwacie?

(milczenie) – Tu pojawia się jeszcze jeden problem, każdemu z nas licznik bije. Czy znajdzie się następca? Pytanie otwarte. Fajnie byłoby, żeby do minionego jubileuszu 70-lecia jeszcze kilka lat doszło. I niech Bydgoszcz ma coś z tak znanego w Polsce i poza granicami antykwariatu. Niech Bydgoszcz, oprócz dużych imprez muzycznych, teatralnych, szczyci się również takim kamyczkiem, jak nasz antykwariat.

– Od lat patrzy pan na miasto.

– Zmienia się pozytywnie, to poza dyskusją. Nawet poza nowymi ciągami komunikacyjnymi widzimy zmiany, także w kulturze. Odwróciłbym pytanie: żeby tylko to wszystko miało odbiorcę. Przez problemy demograficzne, z którymi boryka się wiele miast, widzimy proces wyludniania. Dobrze byłoby utrzymać kulturalną dynamikę, żeby przybywało ludzi chcących z tego korzystać. Ci, którzy narzekają, że w Bydgoszczy dzieje się niewiele, że Bydgoszcz to prowincja – śmieszne słowo – po prostu nie mają racji. Te osoby nie potrafią korzystać z istniejącej oferty.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter