Ks. Ryszard Pruczkowski obchodzi 50-lecie kapłaństwa: Bydgoszcz to jest moje miejsce, to jest mój dom

Ks. Ryszard Pruczkowski z jubileuszową książką „Obiady księdza Rysia… czyli życie jest jak puszka”. / Fot. B.Witkowski / UMB

– Z ogromnym podziwem patrzę, jak Bydgoszcz wypiękniała przez te 40 lat mojego życia tutaj. Mogę śmiało powiedzieć, że tu jest moje miejsce, tu jest mój domcieszy się świętujący 50-lecie kapłaństwa ks. Ryszard Pruczkowski, proboszcz parafii Bożego Ciała ze Szwederowa.

To nie tylko słowa, które mają zabiegać o względy mieszkańców naszego miasta. Miłość do Bydgoszczy widać chociażby w elementach świątyni przy ul. Jesionowej, której jest budowniczym. Na jej witrażach widoczna jest bydgoska fara. A na ścianach w mieszkaniu proboszcza wisi dużo obrazów i zdjęć najważniejszych budynków miasta. W sobotę (21 czerwca) o godz. 11 w kościele pw. Bożego Ciała przy ul. Jesionowej jubileuszowa msza księdza Pruczkowskiego. Gratulacje złożą m.in. władze Bydgoszczy.

Z tym księdzem można o wszystkim porozmawiać

Trudno pewnie znaleźć w Bydgoszczy człowieka, który o ks. Pruczkowskim chociaż nie słyszał. A każdy, z kim rozmawialiśmy i poznał go osobiście mówi nam, że jest on bardzo dobrym księdzem, ale przede wszystkim człowiekiem, od którego to dobro bije bardzo mocno. – Z księdzem Rysiem można porozmawiać o wszystkim – mówi nam z serdecznością parafianin, który akurat przeszedł na plebanię załatwić sprawę. Ks. Pruczkowski znajduje zawsze też czas, aby działać społecznie, jako organizator zbiórek krwi czy wolontariusz w hospicjum.

50 lat temu – 21 czerwca 1975 roku przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego święcenia kapłańskie. Oprócz jubileuszu kapłaństwa, w tym roku świętuje 75. urodziny. Od 40 lat mieszka i posługuje w Bydgoszczy. Wcześniej, po otrzymaniu święceń służył najpierw w parafiach w Miłosławiu, Wągrowcu i Inowrocławiu. Do Bydgoszczy po raz pierwszy jako ksiądz przybył w 1978 roku i trafił do parafii Matki Boskiej Ostrobramskiej przy ul. Kijowskiej. Dopiero powstawała tam kaplica. Ówczesne władze PRL nie akceptowały tego pomysłu. Nad wzniesieniem świątyni czuwał ks. Bogdan Tarka. – Prymas wysłał mnie w to miejsce, wiedząc, że sytuacja jest trudna. Zamieszkałem w małym pokoiku w mieszkaniu na ósmym piętrze w bloku przy ul. Skłodowskiej-Curie 37. Dzieliłem je z panią emerytką. Ludzie byli bardzo życzliwi i pogodni. A jak dostaliśmy od władzy pismo, że nielegalny obiekt ma być rozebrany w ciągu siedmiu dni, to prace budowlane prowadzone przez parafian zintensyfikowały się – wraca pamięcią ks. Ryszard do tamtych czasów.

Opowiedział nam też pewną historię: – W tym samym tygodniu, w którym dotarło pismo, przyszedł do mnie anonimowy mężczyzna. I rzucił, że: „Ja nie znam księdza, a ksiądz mnie. W nocy z piątku na sobotę mają przyjechać więźniowie i rozbierać ten obiekt”, po czym odszedł. Postanowiłem wtedy spać w kaplicy. Dołączył do mnie jeden mieszkaniec. Mieliśmy ze sobą śpiwory. W budowanej kaplicy nie było jeszcze posadzki. Ustaliliśmy z księdzem proboszczem, że jak coś się zacznie dziać, uruchomimy dzwony. I w środku nocy na teren budowy wszedł zataczający się facet. Powiedział tylko: „Co tu się dzieje, że jeszcze nie śpią ludzie” po czym szybko wyszedł. Poszedłem za nim, a on za chwilę zaczął iść już prosto i dziarsko wszedł do zaparkowanej w pobliżu wołgi z czekającym na niego kierowcą. Był na zwiadach. Takie to były czasy. Na szczęście nic się już nie wydarzyło tej nocy i rano rozpoczęła się adoracja Najświętszego Sakramentu.

Po półtorarocznym pobycie na Bartodziejach wrócił do Inowrocławia. I tam musiał się mierzyć z podobnymi trudnościami. Był kapelanem „Solidarności”. W stanie wojennym ukrywał dwa sztandary związkowe. Organizował pogrzeb Piotra Bartoszcze, opozycjonisty zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Grożono mu nawet internowaniem.

Nie ciągnęło go do Bydgoszczy

Sześć lat później znów przybył do Bydgoszczy, tym razem z misją utworzenia nowej parafii. – Biskup Czerniak poprosił mnie do siebie pewnego dnia w 1986 roku. Powiedział mi, że zostałem proboszczem. Zdziwiłem się, bo byłem zaledwie 11 lat po święceniach. Zwykle tak szybko nie obejmuje się parafii. Prymas Glemp opowiedział mi więcej. Miałem za zadanie stworzyć nową wspólnotę i wybudować kościół w dzielnicy Szwederowo-Południe. Miałem obawy, czy sobie poradzę, ale on ze spokojem powiedział: „Rysiu, dasz sobie radę – wspomina.

Miał inne wyobrażenia o swoim kapłaństwie: – Wtedy nawet nie chciałem być w tej Bydgoszczy. Tak sobie myślałem, że są tam same duże parafie, takie „kombinaty usług religijnych”. Mnie się marzyło, jako młodemu księdzu mieć jakąś małą, wiejską parafię. A w niej pieska, może jakąś oswojoną sarenkę, bo bardzo byłem zżyty z przyrodą. Ale mój proboszcz z parafii w Wągrowcu, ks. Heliodor Grabias, który był bydgoszczaninem, opowiadał mi o Szwederowie ze wzruszeniem, że to dzielnica robotnicza biednych ludzi, ale kochających mocno Pana Boga i swoich pasterzy. A domy na procesje w Boże Ciało były tam tak udekorowane, że przyciągały sporo osób z centrum miasta. Kiedy sam przyjechałem na Szwederowo, rzeczywiście zobaczyłem takich życzliwych i oddanych ludzi, którzy otaczają mnie cały czas.

Najpierw został wikariuszem w parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy przy ul. Ugory, a mieszkał przy kościele św. Trójcy. – Starałem się o pozyskanie terenu pod nową parafię. Nie było łatwo, spotykałem się z wieloma przeciwnościami. Ale udało się wydzierżawiać teren przy ul. Jesionowej, gdzie powstała tymczasowa kaplica. Ważnym momentem dla wspólnoty była pasterka w 1987 roku. Na nabożeństwo odprawiane pod gołym niebem, w prowizorycznej betlejemskiej stajence, zgromadziło się około 400 osób. Wtedy uświadomiłem sobie, że narodził się żywy Kościół Bożego Ciała. Później o pobliską działkę pod budowę świątyni staraliśmy się 17 lat. Sam kościół budujemy już 22 lata. To kawał czasu, ale wszystko, co powstało jest z darów, ofiar, pracy parafian i przyjaciół. Nie mieliśmy żadnego zewnętrznego dofinansowania. Zawsze powtarzam, że nawet najbardziej gorliwy i przedsiębiorczy ksiądz nie zrobiłby nic, gdyby nie stali przy nim parafianie – mówi z dumą o swojej wspólnocie.

„Tu jest moje miejsce, tu jest mój dom”

Kościół z zewnątrz jest już gotowy. W planach jest jeszcze wykonanie ołtarza i upiększenie prezbiterium. Ksiądz pokazuje nam projekt mozaiki nawiązującej do stołu z Ostatniej Wieczerzy. – Według prawa kanonicznego już osiągnąłem wiek emerytalny. Ale biskup pozostawił mnie jeszcze na urzędzie proboszcza. Na tyle ile będzie jeszcze to możliwe, będę starać się pełnić tę funkcję i dokończyć budowę.

Ks Pruczkowski uczestniczy w społecznych akcjach

Ma bardzo dobre relacje z lokalną społecznością. – Pamiętam jak na Szwederowie przy ul. Solskiego, tam gdzie jest teraz stacja benzynowa, organizowane były ogniska. To były niezapomniane spotkania. Przychodziło tam kilkaset, a może nawet tysiąc osób. Śpiewaliśmy „Tu jest moje miejsce, tu jest mój dom”. To bardzo pasuje do mnie. Tak mówię często, że: „Jestem dzieckiem z Kruszwicy, Bydgoszcz jest moim miejscem, które kocham, Szwederowo moim domem, a ziemia, na której stoi kościół, moją ziemią”.

Z bamboszkami przez płot

3 stycznia 1950 roku był bardzo mroźnym dniem w Kruszwicy. Tego dnia urodził się „Pruczkoś”, bo tak przez wielu z serdecznością nazywany jest ksiądz Ryszard. Jego ojciec był przed II RP żandarmem. Jubilat z dumą pokazuje czerwoną rogatywkę należącą do zmarłego taty. Historia zatoczyła koło. Dzisiaj ks. Pruczkowski przewodniczy duchowo krajowemu stowarzyszeniu Żandarmerii Wojskowej. Po 1945 roku ojciec zaczął pracować w cukrowni. Do przyzakładowego przedszkola chodził przyszły ksiądz. – Przedszkole było blisko miejsca naszego zamieszkania. Nie raz brałem bamboszki z szatni, przerzucałem przez taki niewysoki płot i uciekałem do domu, a tam mama mnie brała pod rękę i z powrotem zaprowadzała do przedszkola. Potem zaczęło mi się podobać w tym przedszkolu. Nawet zaproszono mnie na jego 60-lecie, kiedy byłem już kanonikiem. Wychowawczyni powiedziała mi, że byłem jedynym dzieckiem, które jej uciekło.

Z rodzicami i dwojgiem rodzeństwa mieszkali blisko brzegu Gopła. Uwielbiał pływać kajakiem po jeziorze i łowić ryby z wędki wykonanej z leszczyny. Został ministrantem w wieku siedmiu lat w kruszwickiej romańskiej kolegiacie. Tam spoglądał na księży kanoników, jednej z najstarszych kapituł w Polsce, a większość z nich było więźniami obozów koncentracyjnych. Tak rodziło się jego powołanie. Uczył się w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym w Inowrocławiu w klasie radiowo-telewizyjnej. Już dwa lata przed maturą postanowił, że pójdzie do seminarium prymasowskiego w Gnieźnie. – Byłem człowiekiem-orkiestrą. Sprawdzałem się w roli przewodniczącego klasy i samorządu szkolnego, tańczyłem w zespole tanecznym i byłem wodzirejem na wszystkich zabawach – mówi o sobie.

Kiedy przywdział sutannę, jego zapał do bycia aktywnym społecznie nie ustał. Aby wymienić wszystkie zajęcia księdza Ryszarda w ciągu 50 lat kapłaństwa, trzeba byłoby napisać kolejny artykuł. Ale na pewno warto wspomnieć o tym, co dzieje się w szwederowskiej parafii. Przy kościele w okresie jesienno-zimowym wystawiany jest stojak na odzież dla potrzebujących.

Są tam też organizowane z jego inicjatywy cykliczne akcje krwiodawcze „Podaruj choremu kropelkę życia”. Od 2002 roku trzy razy w roku przy kościele zbierana jest krew. – Pomysł narodził się podczas wizyty duszpasterskiej u lekarzy Danuty i Mieczysława Boguszyńskich. Było ona wówczas zastępcą dyrektora centrum krwiodawstwa w Bydgoszczy. Powiedziała mi, że liczba krwiodawców spada w okresie letnim. Postanowiłem zorganizować oddawanie krwi na Szwederowie. Nie mieliśmy jeszcze przystosowanego do tego pomieszczania, a w naszym mieście nie było jeszcze krwiobusów, więc skorzystaliśmy z holu pobliskiej Szkoły Podstawowej nr 63. Odbywają się one w maju, sierpniu i październiku. Podczas pierwszej akcji przyszło ponad 100 chętnych osób, co było sporym sukcesem. Za nami już ponad 50 takich zbiórek krwi. Byliśmy pierwszą parafią w północnej Polsce, która się tego podjęła, a obecnie jest to praktykowane w wielu miejscach – opowiada.

Przez 25 lat pełnił funkcję duszpasterza skarbowców, ludzi pracy oraz duszpasterza myśliwych. Był także kapelanem Sybiraków, więźniów politycznych okresu stalinowskiego, krwiodawców, hodowców gołębi pocztowych oraz pełnił opiekę duszpasterską nad środowiskiem bydgoskich prokuratorów, Żandarmerii Wojskowej i Aeroklubu Bydgoskiego. Od 1997 roku jest wolontariuszem w Hospicjum im. bł. ks. Jerzego Popiełuszki

Jubileuszowe dania księdza Rysia

W jubileuszowym roku powstała książka kucharska z jego autorskimi przepisami „Obiady księdza Rysia… czyli życie jest jak puszka”. Pomysł na publikację pojawił się siedem lat temu. Pomógł mu wieloletni dziennikarz Marek Jankowiak. Przygotowali książkę kucharską w humorystycznym stylu. Nie jest to przypadek, bo ksiądz bardzo dobrze odnajduje się w kuchni. – Byliśmy po kilku rozmowach z Markiem. Jednak temat wydania upadł z powodu pandemii. Jakieś trzy miesiące temu postanowił wrócić do tego z okazji „złotego jubileuszu”. Przygotowaliśmy przepisy na 12 obiadów. To forma dyskusji prowadzona przez autora książki. Najpierw jest kilka pytań, rozmowa o danej potrawie w nawiązaniu do życia, przedstawiony jest przepis na danie, zamiast deseru dowcip, a także propozycja nalewki – opowiada ks. Pruczkowski.

W książce znajdziemy m.in. przepisy na „grochówkę z Panem Bogiem” czy kiełbaski z grilla przyrządzone z kontaktem księdza ze sztuczną inteligencją. W odpowiedziach księdza Pruczkowskiego jest sporo anegdot z jego życia. Jej premiera zaplanowana jest podczas obchodów jubileuszu kapłańskiego (22 czerwca) w parafii na Szwederowie. Publikację przygotowano w bydgoskim wydawnictwie „Pejzaż”.

Czym się kieruje ksiądz w życiu, w szczególności, jako duchowny – pytam

– Zawsze bardzo dziękuję Panu Bogu za dar mojego kapłaństwa i tych wszystkich ludzi, których spotkałem. Naprawdę wszystkich, nawet tych, których mogą dzielić nas poglądy czy styl życia, bo potrafię znaleźć taką płaszczyznę, że przez tą przepaść przerzucimy mostek i razem zrobimy coś dobrego. Będąc w Bydgoszczy, przez 40 lat poznałem przyjaciół i bardzo dobrych znajomych po każdej stronie. Nie jest dla mnie ważne, jaką kto gazetę czyta, czy jaką telewizję ogląda. Najważniejszy jest sam człowiek i miłość do tego miasta. A drogi, które są różne i tak prowadzą do jednego celu, jakim jest dobro – podsumował. I powołuje się na słowa Kardynała Stefana Wyszyńskiego: „Jak ktoś chce być dobrym księdzem, najpierw musi być dobrym człowiekiem, potem musi być dobrym chrześcijaninem i dopiero wtedy może być dobrym księdzem”.

Zapisz się do newslettera „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter