Największa stocznia budowy domów na wodzie w Europie znajduje się… w Bydgoszczy!

Domy na wodzie w sąsiedztwie mariny i Opery Nova Fot. B. Witkowski/UMB

Przez dwanaście lat firma „La Mare” zbudowała ponad 460 domów na wodzie. W rekordowych latach powstawało ich ponad sto rocznie.

Witold Witkowski, prezes bydgoskiej firmy „La Mare” przyznaje, że przygoda z budową pływających domów na wodzie wzięła się z hobby, które z czasem przerodziło się w biznes.

Witold Witkowski steruje domem na wodzie / Fot. Nadesłane

Kiedy produkcja houseboatów, czyli pływających domów na wodzie była jeszcze hobby, Witold Witkowski potrafił popłynąć motorówką, czy houseboatem do Berlina. – Pięknymi kanałami i rzekami: Kanałem Bydgoskim, Wartą, Odrą, niemiecką Havelą. W Polsce najczęściej cumowaliśmy przy nowych i pięknych marinach.

Dodaje zaraz, że dziś brakuje mu czasu, by turystycznie korzystać z uroków domu na wodzie. – Oprócz tego, że na wodzie mam swoje biuro. Chcesz zaimponować partnerom biznesowym biurem na wodzie? Przyjmuj ich w houseboacie! – radzi Witold Witkowski. – Każdy, kto do mnie przychodzi, zazdrości mi pracy w tak pięknych okolicznościach przyrody. Codziennie za oknem mam inny widok. Znam, prawie po imieniu, ptaki próbujące zajrzeć do wnętrza. Czarują mnie kolorowe zimorodki, które w ogóle nie pasują do aury za oknami. Dom na wodzie umożliwia pracę w ciszy i spokoju, wszystko jest izolowane od ewentualnych hałasów za burtą. Jest ciepło, działa ogrzewanie. Całą zimę, wiosnę, lato i jesień można pracować lub mieszkać w domu na wodzie.

Pasja motorowa

Witold Witkowski przyznaje wprost, że kocha wodę i lubi jej bliskość. Pewnego razu zobaczył znajomego płynącego motorówką. Postanowił, że kiedyś kupi sobie podobną. – Motorówkę napędza silnik mechaniczny, który prowadzi ją do celu, a jeśli chodzi o jachty i wiatr, to one podążają niekoniecznie prostą drogą. Dlatego nie przepadam za jachtami, wolę motorówki – opowiada.

Z żoną przepłynęli motorówką kilkusetkilometrową pętlę Wielkopolski. Płynęli do Gdańska, Warszawy i do Berlina. Popłynęli szlakiem zamków krzyżackich zbudowanych nad wodą. Najpierw pływali ponad czterometrową motorówką, później sześciometrową, aż przyszła pora na ośmiometrową.

– Motorówka gwarantowała dobrą prędkość, ale niewiele wygód – przyznaje Witold Witkowski. – Nie wyśpisz się w niej wygodnie, jest problem z toaletą, a o prysznicu zapomnij. Przypomniały nam się czasy studenckie, kiedy „dla chleba” w Szwecji malowaliśmy płoty. Wtedy widzieliśmy pierwszego płynącego rzeką houseboata. Prymitywna konstrukcja, ale go zapamiętałem.

Cumują przy marinie

Najróżniejsze typy domów na wodzie bydgoskiej firmy „La Mare” można oglądać przy bydgoskiej marinie w sąsiedztwie gmachu opery. Jeden z houseboatów pełni rolę pływającego klubu, w którym odbywają się różne imprezy. Wyprawiono już w nim nawet kolację weselną. Odbywają się spotkania, zajęcia jogi, wernisaże bydgoskich artystów. 

Czy domy na wodzie mogą być prawdziwym domem? – Oczywiście, wiele osób w nich mieszka, głównie w Wielkiej Brytanii – opowiada Witold Witkowski. – Stoi tam już około siedemdziesięciu naszych houseboatów. Inne kraje europejskie, jak Niemczy czy Francja traktują domy na wodzie w sposób zarobkowy, klienci czarterują je lub wynajmują. Różnica jest taka, że  w przypadku czarteru dom na wodzie pływa. A jeśli chodzi o wynajem, to jest to bardziej funkcja hotelowa. Takie domy na wodzie stoją w Bydgoszczy, w Gdańsku, gdzie mają stuprocentowe obłożenie. Można zainwestować w taki dom na wodzie i go wynajmować otrzymując 10 procent zwrotu wartości rocznie. To więcej niż proponują deweloperzy sprzedający apartamenty w systemie condo hotel.

Witold Witkowski był stałym gościem targów wodnych w Dusseldorfie. Tam zaprezentował dwa parostatki, które zbudowali ze szkutnikami. Jeden z nich, „Nostalgia” pływał w Bydgoszczy. Zabierał w rejs dwanaście osób. Obsługa jednostki nie była łatwa, godzinę przed pierwszym rejsem trzeba było rozpalić kocioł i godzinę po ostatnim – ugasić. Kocioł parowy i silnik jednotłokowy kupili w Szwecji.

– Myślałem, że parostatki będą dobrym produktem na sprzedaż – wspomina Witold Witkowski. – Zachwycali się nim Niemcy. Pojechałem na zlot miłośników parostatków w Szwajcarii. Było dwustu członków i pięć parostatków. Pomyślałem: mam 195 klientów, będzie dobrze. Tymczasem byli to pasjonaci spotkań i pływania owymi pięcioma parostatkami… To mnie wyleczyło z pomysłu ich produkowania.

A może pływające domy na wodzie?

Ale dostrzegli niszę na rynku domów na wodzie. Ruszyli z produkcją.

– Podczas pierwszych targów wodnych sprzedaliśmy nasze domy na wodzie do Korei Południowej i Niemiec – wspomina Witold Witkowski. – Myślałem wtedy: rynek jest mój! Tymczasem życie to zweryfikowało. Przeżyliśmy siedem chudych lat. Dwa razy ocieraliśmy się o bankructwo. Sprzedawaliśmy wtedy od czterech do sześciu jednostek rocznie. Za mało. Dwa houseboaty czarterowaliśmy w sezonie. Z Bydgoszczy i Łabiszyna wypuszczaliśmy klientów na Pętlę Wielkopolski. Po rejsie dzielili się z nami swoimi uwagami eksploatacyjnymi, co umożliwiało budowanie doskonalszych jednostek. Dziś, po 12 latach produkcji, nadal doskonalimy nasze domy na wodzie.

Pandemia – dobry czas dla domów na wodzie

Lepsze czasy dla firmy zaczęły się przed pandemią. Kontakt z uznanymi dealerami spowodowały wzrost sprzedaży. Procentował udział w targach. – Bywało, że podczas targów przez naszą jednostkę jednego dnia przechodziło tysiąc osób – wspomina Witold Witkowski. – Im więcej naszych domów na wodzie zaczęło się pojawiać w marinach, tym notowaliśmy większe zainteresowanie sprzedażą. W covidzie mieliśmy prawdziwy boom. Przy wszystkich ograniczeniach dom na wodzie gwarantował życie zgodnie z naturą. Można było pływać samotnie, nikt nikomu nie zagrażał. Hotele były zamknięte, a łodzie i motorówki wyłączone z przepisów covidowych. A że houseboaty traktowane były jako łodzie – można było na nich śmiało pracować lub wypoczywać. Klienci, głównie z Europy Zachodniej kupowali wtedy od nas bardzo dużo domów na wodzie. Teraz znowu widzimy tąpnięcie na rynkach, przez kolejne kryzysy – od wojny po energetykę.

A na zachodnich rynkach sprzedają 95 procent houseboatów. W Polsce tylko pięć procent. – Houseboaty dla Polaków to ciągle drogi produkt, od dwustu tysięcy w górę – mówi Witold Witkowski. – Na Zachodzie nad wodą dominują tereny rekreacyjne. W sąsiedztwie wody znajdują się najdroższe apartamenty. A poza tym niczego już nie można tam budować. Tylko postawienie domu na wodzie rozwiązuje sytuację. A ludzie chcą więcej i więcej rekreacji. Coraz chętniej biegamy, jeździmy na rowerze, chce przebywać na świeżym powietrzu, a gdzie zażywać rekreacji, jak nie nad wodą? Czekam, kiedy Polacy będą chcieli częściej mieszkać nad wodą.

Na życzenie klienta

Przez dwanaście lat istnienia firmy zbudowali ponad 460 domów na wodzie. W rekordowych latach ponad sto rocznie. – Jesteśmy największą stocznią budowy domów na wodzie w Europie – podkreśla Witold Witkowski. – Dostarczamy produkt wysokiej jakości. Rzadko robimy dwa takie same houseboaty. Klient decyduje o ostatecznym kształcie pomieszczeń, choć pilnujemy, żeby to nie doprowadziło do ewentualnych przechyłów. I sugerujemy, co jest możliwe, a co nie. Ktoś chce saunę? Zrobiliśmy dziesiątki takich houseboatów. Jazzuzi na dachu? Proszę bardzo! Otwarte przestrzenie bez ścian też zrobimy. Ktoś pytał o dwupiętrowe – zrobiliśmy z sypialnią na wyższym piętrze, stoi przy bydgoskiej marinie. Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Wszystko zależy od pieniędzy. Ile klient chce zapłacić za dom na wodzie.

Najdalej sprzedawali domy na wodzie nie tylko do Korei Południowej, ale osiem sztuk cumuje i pływa na Azorach. A najdalej sprzedali bydgoski dom na wodzie do USA.

A w kraju?

W Polsce houseboaty są na Mazurach, na pojezierzach w okolicach Szczecinka, Poznania. Także w Szczecinie, Wrocławiu, w Kamieniu Pomorskim i na Kaszubach oraz w miejscowościach nadmorskich.

– Ludzie czasami mają kawałek działki, ale nie mogą na nim nic  budować, rozwiązaniem jest dom na wodzie. Czasem dzięki programom unijnym ktoś chce rozpocząć przygodę z agroturystyką w naszych domach. W Polsce mamy ciągle jeszcze dużo miejsc, przy których mogłyby cumować houseboaty, ale mało domów na wodzie. A na Zachodzie nie ma miejsc, a jest już dużo houseboatów.

Do ubiegłego roku bydgoska firma produkowała domy na wodzie w czterech zakładach w Polsce. Teraz rozbudowują hale w Bydgoszczy.

Właśnie otrzymali nagrodę od prezydenta Bydgoszczy za zbudowanie oczyszczalni ścieków do hauseboatów. Wszystkie domy na wodzie zacumowane w sąsiedztwie bydgoskiej mariny podłączone są do oczyszczalni, która oczyszcza ścieki do klasy czystości wody w rzece.

Otrzymali także m.in. wyróżnienie Teraz Polska, nagrody od Pracodawców Pomorza i Kujaw. – Jesteśmy nagradzani za innowacyjność, po prostu wszystko musimy wymyślać i wprowadzać w życie sami – dodaje Witold Witkowski.

Przydomowe oczyszczalnie mają zbiorniki na dwa tysiące litrów, a zbiornik oczyszczalni dla domów na wodzie – 300 litrów, bo większe obciążenie przechyliłoby houseboata.

Oczyszczalnia zbiorcza z powodzeniem może służyć tzw. wioskom houseboatów. Witold Witkowski przyznaje, że ścieki były zawsze największym problemem, bo jest dostęp do wody czy prądu, ale ścieki? Właśnie testowany jest jeden dom na wodzie, który ma minioczyszczalnię przeznaczoną tylko dla jednej jednostki pływającej.

Ster na Bydgoszcz!

– Jestem fanem Bydgoszczy i położenia miasta nad wodą – mówi Witold Witkowski. – Miasto rozwija się w dobrą stronę. Podoba mi się koncepcja budowy basenu przy Brdzie. Mamy jedną z najczystszych rzek w Polsce, ale tego nie wykorzystujemy.

– Od początku uczestniczymy w imprezie „Ster na Bydgoszcz” – opowiada Witold Witkowski. – Pamiętam Wyspę Młyńską, kiedy jeszcze było tam przysłowiowe ściernisko, a wystawiali się w tym miejscu producenci jachtów, bo „Ster na Bydgoszcz” połączony był z imprezą targową. Dzisiaj wodnicy czują się odrzuceni, że „Ster na Bydgoszcz” nie jest już imprezą dla nich, tylko dla mieszkańców. Naprawdę scena musiała stać tyłem do wody? Dopiero w ostatnim roku to się zmieniło. To wodniacy mają w tym uczestniczyć. To dla nich powinny być udogodnienia związane z cumowaniem łodzi.

Powinno być więcej zachęt dla wodniaków, żeby chcieli przypłynąć do Bydgoszczy. Niech czują się ważni na tej imprezie.

Plany dla miasta i regionu

– Uważam, że miasto powinno mocniej współpracować z Koronowem – mówi Witold Witkowski. – Zalew Koronowski rozwija się za wolno, a wodniacy i motorowodniacy chcą tam być. Zalew jest cudownym miejscem. Tam powinny być dobre restauracje, hotele. A po drodze należałoby wreszcie zrobić pochylnie dla kajakarzy. Przed wojną Niemcy potrafili zrobić pochylnie, a dziś? Na spływach są kobiety i dzieci, nie można o nich pomyśleć?

Szef La Mare przyznaje, że kiedy zagranicznym gościom pokazuje symbiozę rzeki i miasta, to goście są po prostu zachwyceni i zdziwieni, że w ogóle nie wiedzieli o Bydgoszczy! Anglicy kompletnie nic nie wiedzą o Bydgoszczy, chociaż przecież mamy połączenia lotnicze z bydgoskiego lotniska! Dopiero kiedy napiszą coś w mediach społecznościowych i wstawią zdjęcia z Bydgoszczy, do tego napiszą o wodnych atrakcjach, to inni mogą zauważyć Bydgoszcz? Przecież zagospodarowanie rzeki w centrum miasta jest wzorem dla innych polskich miast.

Jak przyciągnąć do Bydgoszczy biznes i turystów? Witold Witkowski snuje taką opowieść: zachodni inwestorzy napędziliby biznes hotelowo – restauracyjny. Może zaczną kupować nieruchomości. Mieszkania z widokiem na wodę w Nowym Porcie czy Grottgera 4 są przecież bezcenne. To napędzałoby kolejne biznesy.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter