Prof. Roman Ossowski otrzymał Medal Prezydenta Bydgoszczy, który wręczył mu Rafał Bruski oraz Monika Matowska, przewodnicząca Rady Miasta / Fot.B.Witkowski/UMB
– Potrzebujemy kultywować w sobie wdzięczność, która – proszę mi wierzyć – naprawdę wyzwala w nas energię pozytywnie wpływającą na człowieka. Ja jestem wdzięczny, że mogę żyć w tak pięknej przyrody w Bydgoszczy – mówi prof. Roman Ossowski, psycholog, specjalista z zakresu psychologii zdrowia, psychologii lekarskiej i rehabilitacyjnej.
Skąd u człowieka tak pełnego optymizmu zamartwianie się o naszą przyszłość?
– Rzeczywiście z natury jestem optymistą, ale widzę zagrożenia, bo trzeba je widzieć. Jednocześnie trzeba być silniejszym od panujących warunków aby zachować dobre zdrowie, pogodę ducha i skuteczność w działaniu dla dobra innych oraz dobra własnego.
Dobro innych stawia pan profesor ponad własnym dobrem?
– Przecież żyjemy wśród innych, a inni żyją w nas. Takie spojrzenie zmienia perspektywę. Chodzi o przezwyciężenie biologicznego egoizmu, który nie jest niczym złym, ale kiedy przyjmuje ekstremalną postać, to szkodzi wspólnocie i osobie.
Jesteśmy bombardowani obrazami rosyjskiego bestialstwa w Ukrainie, w kraju drożyzna, obawy przed mroźną zimą, w takich warunkach trudno o optymizm.
– Proszę spojrzeć na historię, przecież co jakiś czas przeżywamy hossę i bessę. Dziś przeżywamy bardzo niebezpieczną bessę, ponieważ Rosjanie grożą nie tylko użyciem broni chemicznej, ale nawet nuklearnej. I co ja mam na to wszystko powiedzieć? Są rzeczy, na które nie mamy wpływu i z nimi trzeba się umieć pogodzić. Są rzeczy, na które mamy wpływ i w tym wypadku nic nas nie usprawiedliwia – z nimi musimy sobie radzić. Gdyby zapytał mnie pan, co bym radził społeczeństwu w dzisiejszych wyzwaniach świata, powiedziałbym tak: Wszyscy muszą przyjąć założenie, iż osobista zamożność każdego z nas musi być obniżona o około 20 procent. Oczywiście pojawi się grupa, której o tyle nie można obniżyć zamożności, bo jest biedna. Nie ma z czego tego zrobić. W tym przypadku powinna nastąpić interwencja państwa, gminy, fundacji i stowarzyszeń. Przykładowo wymienię „Caritas”, ponieważ ma on najlepsze tradycje w tym zakresie. „Caritas” w różnych formach szerzy pomocniczość od trzynastego wieku. Nawet w czasach realnego socjalizmu działał, chociaż był zwalczany przez władze, które na wszystko chciały mieć monopol. Strategia monopolisty należy zastąpić ideą oddolnej międzyludzkiej solidarności, wzajemnej pomocniczości. Za ojczyzny stołem wszyscy powinni choć na minimalnym poziomie wieczerzać.
Dostrzega pan także zagrożenia w polityce informacyjnej.
– Niektórzy politycy, niestety, kreują ideologię strachu. Wiadomo, że im bardziej ludzie się boją, tym w większym stopniu szukają przywódcy, często dyktatora, który zapewni im poczucie bezpieczeństwa. To stara praktyka sięgająca starożytności. Na tym opiera się imperialna polityka dominacji nad innymi. W takiej sytuacji osoba traci poczucie podmiotowości i sądzi, że ten ktoś zabezpieczy jej egzystencję i szansę przeżycia, co jest nieprawdą. Nastąpi tylko większy wyzysk osoby.
Kiedy rozmawialiśmy wcześniej, przywołał pan profesor cytat z encykliki „Quadragesimo anno” papieża Piusa XI: „Tyle społeczeństwa, ile można; tyle państwa, ile konieczne”.
– Tak. Dziś obserwujemy skłonność do zbytecznego odgórnego rozwiązywania egzystencjalnych problemów ludzi. Dotyczy to – niezawinionej biedy, społecznego wykluczenia ze względu na niepełnosprawność czy inne osobiste tragedie. Tymczasem samorządy, fundacje i stowarzyszenia trafniej i taniej wspierają tych, którzy sami nie potrafią podołać. Ważne, aby być blisko tych osób. To istota społecznej solidarności.
Warto zauważyć, że na takie przedsięwzięcia są środki także z Unii Europejskiej. Poczucie bezpieczeństwa obywateli i wzajemna życzliwość to ważny wskaźnik zdrowia publicznego. Zatem budujmy solidarne bydgoskie społeczeństwo – pomocnicze w potrzebie i konstruktywnie wspierające rozwiązywanie problemów życiowych osób. Ważne, aby wspierać osoby, a nie rozwiązywać ich problemy.
Jeszcze miesiąc do świąt; czego będziemy sobie życzyli w tegoroczne Boże Narodzenie? Może w wymiarze indywidualnym, rodzinnym życzenia się nie zmienią? Częściej będziemy sobie życzyli zdrowia niż miłości czy szczęścia.
– Dodałbym życzenie nadziei na lepsze dni! Przecież nadzieja umiera ostatnia, a osoba powinna być silniejsza od warunków. Przecież sprawstwo jest w nas i nie zależy od dobrego losu. Zawsze we mnie brzmią słowa św. Jana Pawła II. „I mówię do Was wstań. Nie skupiaj się na słabościach i wątpliwościach. Wyprostuj się. Wstań i idź !” Warto żyć z tym przesłaniem. Dodam – bądźmy zawsze w drodze i nie oglądajmy się za nadmiernie za siebie, ponieważ widzimy tylko cień. Warto marzyć i żyć zadaniami do wykonania, a nie jedynie wspomnieniami.
Dlaczego tak rzadko życzymy sobie miłości, szczęścia?
– Związane jest to z nadmiernym uleganiem cechom współczesnego świata. Powoduje to pośpiech, chorobliwa rywalizacja, nadmierna chęć bogacenia się, chciwość, pragnienie bycia zawsze pierwszym. Nie potrafimy się zatrzymać, wyciszyć się i poczynić refleksji nad sensem życia, własnym przemijaniem i przyjaźnią z bliskimi. Przecież istota szczęścia, w tym i zdrowia psychicznego wyraża się w radosnym doświadczaniu każdej chwili w życiu i w bliskości z drugim człowiekiem. Być zdrowym to być w dobrych relacjach z drugim człowiekiem, wspólnotą ludzi i otuliną przyrody.
Nauki społeczne, humanistyczne interesują się problemem relacji między człowiekiem a otoczeniem, środowiskiem, światem. Wszystkie relacje moją wymiar – od przyjaźni, miłości poprzez obojętność do wrogości, nienawiści i walki; od historycznego Abla do Kaina.
Pyta pan profesor, co robić, żeby było w nas więcej Abla, a mniej Kaina?
– Potrzebujemy kultywować w sobie wdzięczność, która – proszę mi wierzyć – naprawdę wyzwala w nas energię pozytywnie wpływającą na człowieka. A my w małym zakresie okazujemy wdzięczność. W codziennych relacjach, jeżeli ktoś nam coś uczyni, to musimy się odwdzięczyć, na przykład coś ofiarować, czy coś zrobić dla tej osoby. Ale jest jeszcze wdzięczność bezinteresowna.
Jesteśmy wdzięczni nie tylko ludziom, ale i biologicznemu, przyrodniczemu otoczeniu. Okazywana wdzięczność zmniejsza w nas złe emocje.
Jeśli chodzi o szacunek do przyrody, powinniśmy się tego uczyć od naszych wnuków. To młodym najbardziej zależy, żeby w przyszłości dało się żyć w świecie, który im dzisiaj zostawimy.
– Dodam do tego perspektywę historyczną i kulturową. Starożytni Grecy mówili o makrokosmosie i mikrokosmosie. Mikrokosmos to ja, a makrokosmos to cały zewnętrzny świat. A ja powinienem naśladować makrokosmos, rytmy biologiczne zachodzące w przyrodzie, kontemplować przyrodę, a nie jedynie rzeczy, które sami wygenerowaliśmy. Filozofia Dalekiego Wschodu zakładała bezwzględny szacunek dla przyrody, wręcz ubóstwianie jej, całkowite oddanie. W tradycji judeochrześcijańskiej, a zwłaszcza protestanckiej, zakładano panowanie nad przyrodą. Od połowy XIX wieku, kiedy zaczął rozwijać się przemysł, mamy okrutny stosunek do przyrody. Nie szanujemy jej, możemy z nią robić cokolwiek. Dziś dominuje taka ideologia, ona jeszcze się nasila. Ile produkujemy śmieci? Przecież one nas zabiją! Betonowanie przestrzeni powoduje podwyższanie się temperatury w miastach nawet o kilka stopni. To wszystko zaczęło się w połowie XIX wieku, kiedy zaczęliśmy przyrodę traktować rabunkowo.
– Dość ponuro wyszła nam ta rozmowa, ale wbrew przeciwnościom pan profesor namawia do zachowania zdrowia fizycznego i psychicznego.
– Już w latach 70. ub. wieku naczelny lekarz Stanów Zjednoczonych powiedział, że 50 procent naszego zdrowia i szczęścia zależy od stylu życia, 20 procent od środowiska, 20 procent od genetyki, a dziesięć procent wynika z błędów lekarskich. Tymczasem jacy my jesteśmy? Gdy nie mamy wyników w leczeniu, winni są lekarze. Wina lekarza, trzeba go zmienić! Tymczasem bardzo dużo zależy od tego, jak się odżywiamy, od naszego metabolizmu. Dużo zależy od wysiłku fizycznego. Trzecią dziedziną jest radzenie sobie z emocjami i stresami. W tym względzie jesteśmy najsłabsi. Kiedy na swojej drodze spotykamy jakąś trudność, to ona powinna być dla nas wyzwaniem, refleksją, co mogę w tej sytuacji zrobić. A jeśli nie mogę, to proponuję zastosować stwierdzenie Theodore’a Roosevelta: Robię, co do mnie należy, a reszta jest w rękach Opatrzności.