Seniorka od niemal 40 lat dba o zieleń przy wieżowcu w Fordonie. – Przypadek sprawił, że nie zostałam żoną rolnika

41 lat tu mieszkam, a jako dozorczyni pracuję 38. Mieszkam na 2 piętrze i sobie spoglądam na moje dzieła – mówi Anna Paliwoda, mieszkanka wieżowca przy ul. Piwnika Ponurego 4.

Panią Annę spotykamy przed wieżowcem przy ul. Piwnika Ponurego 4. Po czym ją poznajemy? Niewiele jest tak energicznych starszych osób, które upiększają przestrzeń wokół siebie. Pani Anna pracuje przy jednym z kilku kwiatowych klombów rozsianych w okolicy. -Tu są róże, tu lwie paszcze, to są cynie, a tutaj astry. Tam to jakieś zioło bo kupiłam kwitnące łąki. Tutaj liliowce ale już przekwitają. A te kolorowe to tzw. „cyganki”. Są też hortensje. A tu jest cis. Kiedyś go kupiłam małego w doniczce za 10 zł, a teraz trzeba go już rozkrzewić. To jest ciężka praca. Są też rośliny z nasion, które przywożę z różnych miejsc. A to z sanatorium, a to z jakiegoś ogrodu. Dostałam pokrzywy, wsadziłam w ziemię i też tu rosną – tłumaczy cierpliwie seniorka.

Tu nie było żadnego drzewa

Przed blokiem spotykamy kilku sąsiadów seniorki, w tym zaprzyjaźnione małżeństwo. Wspominają, jak okolica wyglądała w czasach, gdy wprowadzali się na nowo wybudowane osiedle. – My tu mieszkamy od 1984 roku. Ania cały czas coś tutaj robi, jest zielono i jest pięknie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z jej pracy. Tu przecież jak się wprowadzaliśmy był sam ugór, nic nie było.Kiedy człowiek wychodzi z klatki to się czuje jakby wychodził do swojego ogrodu, tak się czujemy – opowiadają sąsiedzi z Piwnika Ponurego.

A jak zaczęła się ogrodnicza pasja pani Anny? – 41 lat tu mieszkam a jako dozorczyni pracuję 38. Ja tylko zawodowo bloki sprzątałam. Pochodzę ze wsi, z Zalesia, okolice Kcyni. Do Bydgoszczy przyjechałam za mężem po ślubie. Najpierw dostaliśmy mieszkanie na Kapuściskach, bo wtedy bardzo potrzebowali spawaczy. Tam nie sadziłam roślin. Jak tu przyszliśmy na Fordon mieszkać to urodził się po 15 latach nasz trzeci syn. Tu było tak goło, żadnego drzewa. Tak mi żal się zrobiło. Mieszkam na 2 piętrze i sobie spoglądam na moje dzieła.

Pani Anna sadzi nie tylko kwiaty ale i drzewa. Nie pamięta nazw ich wszystkich jednak o każde dba z czułością. Przycina gałęzie, okrywa siankiem. – Tu jest akacja, tu skromna jarzębina. O tutaj to jest wierzba, którą posadziłam z kija. A tu te sosny też ja sadziłam. Pomagał mój mąż, który już nie żyje. Pomagał też mój synek Łukasz, wtedy miał cztery latka. Popołudniami pomagałam też w tym tu przedszkolu za płotem, też im ogród robiłam. Dyrektorka chciała mnie przyjąć na stałe ale ja kochałam ten ogród nasz przy bloku. – wspomina miłośniczka zieleni.

Urodziłam się na wsi, miałam być żoną rolnika

Pani Ania o rośliny i kwiaty dba bez specjalistycznych poradników i internetowych grup. Nawet jeśli nie zna nazwy jakieś rośliny, wie jak z nią postępować. To mądrość którą wyniosła z domu rodzinnego. Pochodzi z niewielkiej wsi Zalesie. W młodości pomagała starszym rodzicom w uprawie roli. To samo miała robić po ślubie. Był już narzeczony i była data ceremonii. Zrządzenie losu, które dziś pani Anna uważa za szczęśliwe sprawiło, że do ślubu nie doszło.

Ja bardzo nie chciałam do miasta iść, płakałam do męża, żeby na PGR poszedł. Jak miałam 18 lat to ja jeszcze z końmi w polu robiłam. Brata 2 lata starszego wzięli do wojska, a rodziców miałam starych. Przez przypadek trafiłam tu do miasta. Miałam wychodzić za rolnika ale zdarzył mi się wypadek przed ślubem. Jechałam rowerem do sklepu kiedy potrącił mnie motocykl. Diagnoza trzykrotne złamanie miednicy. Mama tego narzeczonego stwierdziła, że nie nadam się na gospodarkę i ślub odwołali. Wtedy dostałam list od mojego przyszłego męża, który już zdążył się przenieść do Bydgoszczy. Napisał że jest zdecydowany założyć rodzinę bo będzie zarabiał. Ja się ucieszyłam. Byliśmy małżeństwem 53 lata. Mamy troje dzieci – wspomina Anna Paliwoda.

Mam trzy siostry. Jedna ma 96, druga 94 a trzecia 92 lata. Wszystkie żyją i ta najstarsza jest najlepsza. Jeszcze ma siłę, przyjedzie tu z wózkiem, zrobi zakupy i obiad ugotuje. Dwie młodsze mieszkają w Zalesiu. Mam też wspaniałego brata, który jest profesorem fizyki na UMK w Toruniu. Jest fizykiem, nazywa się Józef Szudy. Było nas siedmioro rodzeństwa a ja najmłodsza. 5 dziewczyn i 2 chłopaków. Nasi rodzice pochodzili z rzeszowskiego. Przed wojną dostali tą ziemię w Zalesiu. Była już obora wybudowana, dach, dom z cegły czerwonej. Przyjechał listonosz z nowiną: wojna, wojna! Robotnicy schodzili z dachów i szli na wojnę. Wtedy się właśnie mój brat Józef urodził, miał wtedy dwa tygodnie. Wtedy wysiedlili wszystkich rzeszowiaków na wygnanie. Z powrotem na ojcowiznę ich przegnali, na straszną biedę. 5 lat tam wytrzymali. Jak tu wrócili to nic nie było, jedna cegła się nie ostała. Taki mieliśmy początek – kończy swoją historię.

Zapisz się do naszego newslettera!

Udostępnij: Facebook Twitter