Czwarte pokolenie Poćwiardowskich piecze chleb, robi ciasta i lody. – Piekarz pracuje osiem godzin… Od ósmej do ósmej – żartuje Krzysztof Poćwiardowski, właściciel firmy ze 100-letnią tradycją.
Chleb, bułki i ciastka, a po sąsiedzku lody – to wszystko można kupić w najbardziej znanej przez bydgoszczan siedzibie rodzinnej firmy Poćwiardowskich – przy ul. Śniadeckich 57. Krzysztof Poćwiardowski prowadzi tam sklep i piekarnię, a jego siostra, Grażyna Żak, lodziarnię. Są trzecim pokoleniem rodu ze 100-letnią tradycją w branży.
Franciszek Poćwiardowski – sto lat temu
– Na tym zdjęciu, najprawdopodobniej, uwieczniono pierwszy dzień działalności piekarni mojego dziadka, Franciszka. Stoją przed sklepem i zakładem z babcią – opowiada Krzysztof Poćwiardowski, pokazując zdjęcie z rodzinnego albumu.
Franciszek Poćwiardowski otworzył sklep i piekarnię w 1922 roku, w Drzycimiu. Razem z rodziną przeprowadził się do tej miejscowości, oddalonej o 55 kilometrów od Bydgoszczy, z Tucholi. – Rodzinne tradycje piekarskie istniały długo, bo nie tylko dziadek był piekarzem. Jego kuzyn także miał piekarnię, w Laskowicach – mówi Krzysztof Poćwiardowski.
– Pamiętam piekarnię dziadka. W tamtych czasach piekarz mieszkał i pracował w jednym miejscu. W domu dziadka, w Drzycimiu, wypiekał pieczywo, a sklep miał od frontu. Piekarz musiał 24 godziny na dobę być na miejscu, żeby pilnować pracy. Taka była technologia. Mój ojciec zwykł mawiać, że piekarz żył uwiązany, jak pies przy budzie – wspomina wnuk nestora rodu.
Franciszek Poćwiardowski przy maszynie do mieszania ciasta, jednej z pierwszych. bo na początku działalności wszystko robiło się ręcznie
Franciszek Poćwiardowski prowadził swoją piekarnię aż do 80. roku życia. – Przestał, gdy nie mógł już chodzić, pod koniec lat 70. Pomagał mu starszy brat mego taty. – mówi Krzysztof Poćwiardowski.
Karmelki i lody w Bydgoszczy
Ojciec Krzysztofa Poćwiardowskiego, Kazimierz, był młodszym synem Franciszka. – Tata zdawał sobie sprawę, że w takiej, małej piekarni, jak ta w Drzycimiu, dla dwóch następców nie ma miejsca.
Po zakończeniu wojny Kazimierz Poćwiardowski przyjechał do Bydgoszczy. Miał wtedy 16 lat. Uczył się tu, w szkole, fachu cukiernika. – Karmelkarstwa według ówczesnej terminologii. Cukiernictwo zawsze bardziej go pociągało niż piekarstwo – mówi Krzysztof Poćwiardowski.
W 1956 roku otworzył swój pierwszy zakład – w podwórku kamienicy przy ul. Gdańskiej 77, blisko skrzyżowania z ul. Świętojańską. Obecnie pod tym adresem znajduje się duży salon optyczny. – Tata robił cukierki, kolorowe karmelki, jakie do tej pory można kupić na jarmarkach. Ta działalność to było naprawdę chałupnictwo i rękodzieło.
Po czternastu latach, w 1970 roku, Poćwiardowscy przenoszą się z Gdańskiej na ul. Śniadeckich 57, do kamienicy naprzeciwko kościoła na pl. Piastowskim. Tam powstała wtedy kultowa, bydgoska lodziarnia, istniejąca do dziś. – Ojciec chciał się rozwinąć. A dlaczego lody zamiast karmelków? Zawsze mówił, że działał w służbie dla dzieci. A kto bardziej lubi lody niż one? – tłumaczy syn.
Starsi bydgoszczanie doskonale pamiętają niewielkie, z początku, pomieszczenie, gdzie można było zamówić trzy rodzaje lodów: śmietankowe, owocowe albo mieszane. – Tylko że mieszane oznaczały, że jedna gałka była śmietankowa, a druga owocowa – wspomina Krzysztof Poćwiardowski. Wizyta w lodziarni była obowiązkowa w niedzielę, po mszy w kościele. Kto chciał zjeść w domu, przynosił termos. Wchodziło się często po lody w drodze ze szkoły do domu. Zatrzymywali się tam też prawie wszyscy, którzy wysiedli na dworcu z pociągu i szli przez śródmieście Bydgoszczy.
– Jajka, cukier, śmietana, mleko – z tego robiło się w sposób tradycyjny lody. Tak je wyrabiał mój ojciec. Jak dziś klienci mówią, że lody są inne, muszą sobie zdać sprawę, że mleko czy śmietana też inaczej smakuje niż 50 lat temu. Tak samo jest z chlebem, bo zboże jest inne, mąka też inna. I nikt też specjalnie dla naszego zakładu nie wyprodukuje mąki tak, jak się dawniej robiło, bo to się mu nie opłaci, skoro młyny mielą teraz po 1000 ton mąki, a kiedyś 3 – dodaje.
Lodziarnia długo działała tylko sezonowo. Nie było tradycji robienia i jadania lodów zimą. – Dlatego ojciec otwierał ją w kwietniu, a zamykał z ńcem września. Rodzice pracowali ciężko, od 6 rano do 20, a po sezonie odpoczywali. Szykowali się do kolejnego roku – mówi Krzysztof Poćwiardowski. Teraz jest inaczej. Duża lodziarnia prowadzona przez jego siostrę, Grażynę, gdzie można także wypić kawę i zjeść ciastko, działa przez okrągły rok.
Trzecie i czwarte pokolenie Poćwiardowskich
Krzysztof Poćwiardowski jest trzecim pokoleniem kontynuującym piekarniczo-cukiernicze tradycje rodziny. Swoją firmę założył w 1990 roku. – Po zawodówce miałem trzy lata praktyki cukierniczej. Potem było technikum, wojsko i… piekarnia. Praktykę miałem na ul. Pomorskiej, u Krzywoszyńskiego, w malutkiej cukierni, znajdującej się naprzeciwko Sowy. Dziś już nie istnieje – opowiada.
Zaczynał od piekarni na zapleczu domu i jednego sklepu przy Śniadeckich 57. – Lata 90. były dobrym czasem. Otwierały się i rozwijały się małe sklepiki. My, piekarze, mieliśmy w nich zbyt na swoje pieczywo. Teraz rynek jest trudniejszy. Prawie każdy market czy dyskont to „piekarnie”. Tych prawdziwych jest coraz mniej. Kiedyś konkurowaliśmy z innymi piekarzami, a teraz musimy to robić z wielkimi sieciami, gigantami handlu.
Jak długo pan pracuje dziennie? – pytam.
– Osiem godzin… Od ósmej do ósmej… To taki żart, który zawsze powtarzam – odpowiada Krzysztof Poćwiardowski – Jestem w zakładzie od 12 do 14 godzin na dobę. Kiedy rozpoczynaliśmy w latach 90., przyjeżdżałem na 4.30. Mieliśmy jednak tylko jeden sklep. A teraz nocna zmiana w piekarni zaczyna się o godz. 22 i staram się zawsze być wtedy w firmie, żeby przypilnować, czy wszystko działa. Zdarza się, że maszyna szwankuje i muszę ją uruchomić. Gdy startuje poranna, o 6, już mnie być tu nie musi. Praca jest rozkręcona. Piekarnia pracuje przez 16 godzin na dobę, od 22 do 14. Sklepy za to czynne są od poranka do 18. Niedziela jest wolna, pod warunkiem, że nic się nie wydarzy – mówi Poćwiardowski.
A urlop? Miewa pan? – pytam
– Nie bardzo. Ostatnio trzy lata temu wyjechaliśmy na tydzień – odpowiada właściciel. Obecnie Poćwiardowski ma cztery swe firmowe sklepy z pieczywem i artykułami cukierniczym. Poza tym, na Śniadeckich, są jeszcze przy ul. Długiej, Bałtyckiej i Nad Torem. Wiele rodzajów chleba i bułek z jego piekarni można także kupić w innych sklepach.
Krzysztof Poćwiardowski ma już następcę. Jego syn, Kamil, to czwarte pokolenie piekarzy i cukierników w rodzinie. – Od najmłodszych lat lubił być w piekarni. Miał pewnie 10 lat, kiedy go to już interesowało. Jeździł ze mną na targi. Zdążył poznać całe środowisko, a ma dopiero 23 lata. Gdyby nie było następcy, trzeba by było teraz myśleć, co zrobić z biznesem, mającym w rodzinie 100 lat tradycji. Większość z mojej branży ma z tym problem, bo dzieci widzą, jaka to ciężka praca.
Kamil, podobnie jak jego dziadek, upodobał sobie cukiernictwo. Już jako nastoletni uczeń bydgoskiej szkoły gastronomicznej osiągał sukcesy. W 2018 roku, razem z koleżanką, zajął pierwsze miejsce na mistrzostwach Polski Szkół Cukierniczych podczas Ogólnopolskich Targów Cukierniczych Expo Sweet. Dostał się do reprezentacji Polski cukierników. Dwa lata temu, w Stuttgarcie, na 25. IKA Culinary Olympics, zdobył srebrny medal w rywalizacji juniorów – młodych piekarzy i cukierników. Potem pandemia przerwała rywalizację. Obecnie Kamil przygotowuje się do mistrzostw świata w Luksemburgu, które odbędą się w październiku tego roku.
Sześcioosobowa ekipa reprezentacji Polski trenuje od trzech miesięcy w Warszawie. – Ćwiczymy przygotowanie potraw, które na mistrzostwach zaprezentujemy. Trzeba wytrenować czas gotowania i wszystko, co potrzebne – mówi Kamil.
Jakie dania przygotowujecie? – pytam.
– To tajemnica. Nie mogę powiedzieć. W reprezentacji jestem cukiernikiem. Odpowiadam za przygotowanie deseru. Preferuję owocowe smaki.
A w domu także pieczesz?
– Nigdy. Pracy nie przynosi się do domu – odpowiada najmłodszy z rodziny Poćwiardowskich.