Sześćset gawęd Małgorzaty Jarocińskiej. Od trzech lat nie widzi. Opowiada o historii i sławnych Polakach

Małgorzata Jarocińska prezentuje książkę z legendami Kujaw i Pomorza / Fot. B. Witkowski/UMB

Od dziesięciu lat nie tylko bydgoszczanie słuchają historyczno-literackich gawęd Małgorzaty Jarocińskiej. – Jestem gadułą. Wcześniej mogłam uczniom prezentować swoją wiedzę. Później historia na maturze nie cieszyła się już tak dużym zainteresowaniem, a mnie brakowało opowieści.

Czy w dzisiejszych czasach lubimy innych słuchać? Czy jesteśmy ciekawi opowiadanych historii? – Umiejętność słuchania mają przede wszystkim ludzie starsi, z mojego pokolenia – uśmiecha się Małgorzata Jarocińska. – Najtrudniej dotrzeć do młodego odbiorcy. Czasami mam lekcje w szkołach. Gawędy dla uczniów nie są prostą sprawą, ale myślę, że osiągalną. Staram się wzbudzić zainteresowanie opowiadaną historią, chociaż nie zawsze się to udaje.

Dzieciństwo i choroba

Ulubioną zabawą małej Gosi, dzisiejszej gawędziarki, była zabawa w szkołę. Zawsze chciała być nauczycielką. – Miałam swoją „klasę”, jedenaście dużych lalek i prawdziwy dziennik, o który postarał się tata  – wspomina – Wśród tych lalek była oczywiście Małgosia Jarocińska i jej brat Jędrek. Nie muszę dodawać, że to byli najlepsi „uczniowie” – uśmiecha się.

Pani Małgorzata od urodzenia choruje na jaskrę. Do 14. roku życia w jednym oku miała sto procent wzroku, a w drugim znacznie mniej. Po jednej z kolejnych operacji dostała wylewu i przestała na to oko widzieć. – Od tego czasu widziałam słabo, coraz gorzej, ale byłam tak zawzięta, że skończyłam szkołę średnią, studia, zostałam nauczycielką oraz ukończyłam studia podyplomowe.

Przeszła siedemnaście operacji. Od trzech lat w ogóle nie widzi.

Po skończeniu pracy w szkole (uczyła historii przez 30 lat) udzielała korepetycji i nadal miała kontakt z uczniami. – Jestem gadułą – przyznaje Małgorzata Jarocińska. – Wcześniej mogłam uczniom prezentować swoją wiedzę. Później historia na maturze nie cieszyła się już tak dużym zainteresowaniem, a mnie brakowało opowieści.

Noc w sanatorium

Podczas pobytu w Ciechocinku, razem z kolegą – pianistą – prezentowali w sanatoriach program słowno-muzyczny z okazji rocznicy powstania warszawskiego. Podczas innego turnusu w Małgorzata Jarocińska (akurat przypadała rocznica odzyskania niepodległości), postanowiła przygotować gawędę o drodze Polaków do niepodległości. Program został przyjęty entuzjastycznie.

– Po spotkaniu, już w nocy, wpadłam na pomysł, żeby przygotowywać i prowadzić gawędy tematyczne – opowiada Małgorzata Jarocińska – Znajomi starali się rozreklamować moje gawędy w innych sanatoriach. Zainteresowanie dyrekcji tych placówek, przyznaję, nie było entuzjastyczne. Pokutuje u nas przekonanie, że jak coś jest za darmo, to nie ma co się tym przejmować. Dopiero później, kiedy brat rozesłał do bibliotek oraz innych instytucji program moich gawęd, zainteresowanie wzrosło. Dziś prezentuję ponad 60 tematów gawęd, a samych gawęd mam ponad sześćset. Słuchają ich nie tylko mieszkańcy Bydgoszczy i regionu, ale prezentowała je już w dziesięciu województwach, a także w Ukrainie, Litwie i Białorusi.

Pamięć pełna wierszy i gawęd

Wszystko mówi z głowy. Zna na pamięć kilkaset wierszy. – Myślę, że to się podoba – mówi Małgorzata Jarocińska – W Bydgoskim Centrum Organizacji Pozarządowych i Wolontariatu co dwa tygodnie mam spotkanie. Oprócz tego jestem zapraszana do bibliotek, szkół, uniwersytetów trzeciego wieku.

Małgorzata Jarocińska: – Prowadziłam w Radio PiK cykl „Legendy Pomorza i Kujaw”. Na jego postawie powstała moja książka. Teraz przygotuję cykl pod roboczą nazwą: Skąd się wzięły sławne powiedzonka?

Powtarza, że przez związki z Ciechocinkiem to uzdrowisko stało się dla niej małym skrawkiem błękitu na ziemi. Kiedyś spędzała tam całe wakacje, teraz jeździ tam już rzadziej. Zawsze lubiła tańczyć.

– Zaczęłam uczyć w stanie wojennym. Miałam nieprzyjemności, byłam wyrzucana ze szkoły. Mam legitymację represjonowanych w PRL-u. Po latach żaden uczeń mi nie powie, że na moich lekcjach istniały tzw. białe plamy. Nie istniały.

Droga do opowieści

Nawet po utracie wzroku książki nadal zajmują sporą część mieszkania Małgorzaty Jarocińskiej. – I nadal je zamawiam – uśmiecha się – Dochodzą nowe półki. Program komputerowy wyszukuje książki. Syn je zamawia. Skanuję wszystkie strony, a autolektor je odczytuje. Słucham, nagrywam na dyktafon to, co jest ważne. Powstaje np. 300 odcinków, redukuję je do 50, z 50 robię 10, a z nich powstaje gawęda.

Pomiędzy książkami stoi wizerunek marszałka Józefa Piłsudskiego. Małgorzata Jarocińska przyznaje, że lubi okres dwudziestolecia międzywojennego, ale podkreśla, że uczuciowo najbardziej związana jest z wiekiem XIX. Z czasami zaborów i powstań narodowo-wyzwoleńczych. Nosi biżuterię patriotyczną tzw. czarną biżuterię, którą zakładały Polki po upadku powstań. – To mi dodaje siły – przyznaje – Czasem mam momenty trudne. Nie wszyscy wiedzą o moich problemach ze wzrokiem. Wtedy ściskam medalion i powtarzam: Uda mi się, uda.

Skąd bierze siły? Utrata wzroku jej nie załamała. Dalej prowadzi gawędy, jeździ na rowerze (w tandemie), a przede wszystkim ciągle pasjonuje się historią, która jest jej największą miłością.

– Mam kilka źródeł siły – przyznaje – Jestem w wieku, w którym nachodzą mnie różne refleksje. Z logicznego punktu widzenia powinnam być w skrajnej rozpaczy. Trzy lata temu straciłam wzrok. Traumatyczne przeżycie. Kiedy się z niego dźwignęłam, w ubiegłym roku zmarł mój najcudowniejszy przyjaciel, mój brat. Moja podpora życiowa. Opoka. Byłam w stanie wyobrazić sobie życie bez wzroku – oczywiście czymś innym jest, kiedy człowiek to sobie wyobraża, niż kiedy to się dzieje naprawdę, ale po siedemnastu operacjach oczu liczyłam się z tym. Natomiast nigdy nie wyobrażałam sobie życia bez mojego brata. Był starszy ode mnie o siedem lat. Zawsze mnie we wszystkim wspierał. Nawet przy zawirowaniach uczuciowych dzwoniłam do niego i prosiłam: Marek, przyjedź. Po śmierci Marka pomyślałam, że to już koniec, że skończyło się życie, ale jestem przekonana, że on nade mną czuwa. To metafizyczna strona naszego kontaktu z bratem, która cały czas dodaje mi siły.

Akademia patriotyczna

– Wsparciem była też dla mnie moja rodzina, rodzice. Mama, Czesława też miała ciężkie życie, była „siłaczką”. Zawsze angażowała się w sprawy innych ludzi. Miała czworo dzieci, ja byłam najmłodsza. Zaangażowana zawodowo, ale zawsze miała czas na rodzinę, na rozmowy. Kiedy wracałam ze szkoły, nie było zdawkowego: „A jak tam w szkole, dobrze?” i koniec. To były rozmowy intelektualne. Mama dała mi siły. Tata, Tadeusz miłość do historii. Straciłam ojca wcześnie, miałam dopiero szesnaście lat. To było po moich zawirowaniach wzrokowych. Rok w szpitalu, kolejny rok w sanatorium w Zakopanem. Będąc dzieckiem, jeździłam z tatą po Polsce. Zawsze były to wycieczki tematyczne, dotyczące historii. Wyjazd np.: „Śladami lat okupacyjnych taty” lub „Szlakami młodości taty”.

Mój drugi brat, Jędrek, zmarł w wieku 44 lat. Był dla nas wszystkich autorytetem. Kiedy między Anią, mną, a Markiem powstawał jakiś spór, to rozstrzygające były słowa: Ale sam Jędrek powiedział, że tak, a tak. Do „Kalendarza bydgoskiego” piszę właśnie artykuł o Marku, który był m.in. wicewojewodą. Została Akademia Patriotyczna – mojej siostry Ani, Marka i moja, założona w 2019 roku nosi już oficjalnie imię Marka Jarocińskiego. Akademia patriotyczna była pomysłem, który zrodził się w kręgu mojego rodzeństwa. Została zarejestrowana. W jej ramach mam zajęcia w BCOPiW. Podczas podsumowania pięciolecia wszystkich inicjatyw centrum pod względem frekwencji moje gawędy były najlepsze. Zajęły pierwsze miejsce.

 Mam też wspaniałą siostrę Anię, która prowadzi kabaret „Galimatias” dla seniorów. Działają w Bydgoszczy.    

Małgorzata Jarocińska z grupą przyjaciół szykują się do wyjazdu na Monte Cassino w 80. rocznicę bitwy. Wcześniej przedstawi gawędę na ten temat. – Ktoś mógłby mnie zapytać, po co mi podróże, kiedy praktycznie nie widzę. Wiele obiektów zachowałam w pamięci, ale niektóre są mi zupełnie nieznane. Nie zobaczę ich już nigdy. Jednak dlatego, że czuję i kocham historię, jest coś takiego, jak genius loci, duch miejsca. Kiedy biorę udział w wycieczkach, opowiadam o odwiedzanych miejscach i ludziach, przyłapuję się wtedy na tym, że nigdy nie zazdroszczę innym, że oni to widzą, a ja nie? Mam takie głębokie doznania duchowe, że one są wartością ponad wszystkim.

Jest bydgoszczanką urodzoną w Szubinie – Kiedyś nie byłam tak związana z Bydgoszczą jak dziś – przyznaje się Małgorzata Jarocińska. – Studiowałam w Toruniu. Kochałam Toruń, ale z upływem lat poznawałam ludzi i miejsca w Bydgoszczy. Oprowadzałam wycieczki, znam legendy na temat miasta. Moja przyjaciółka, która przyjeżdża do mnie co roku, pyta: Dlaczego Bydgoszcz nie leży koło Lublina?

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter