Prof. Jan Styczyński / Fot. B.Witkowski/UMB
– Terapia działa u większej części pacjentów, u których nie pomogłoby żadne inne leczenie – mówi prof. dr. hab. n. med. Jan Styczyński, konsultant krajowy w dziedzinie onkologii i hematologii dziecięcej; przewodniczący zespołu kwalifikacyjnego powołanego przez prezesa NFZ do weryfikacji terapii CAR-T.
Na początku maja, w bydgoskiej Klinice Pediatrii, Hematologii i Onkologii szpitala Jurasza u pięcioletniej pacjentki z oporną postacią ostrej białaczki limfoblastycznej zastosowano nowoczesną terapię CAR-T. Zespół prof. Jana Styczyńskiego, kierownika Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii z powodzeniem przeprowadził pierwszą terapię – a po miesiącu – jak informowały służby prasowe szpitala – można potwierdzić jej skuteczność.
Roman Laudański: Termin „oporna postać ostrej białaczki limfoblastycznej” budzi lęk, a szczególnie gdy dotyczy pięcioletniego dziecka. W przypadku tej małej pacjentki, o czym ostatnio informowaliście, nie było innych możliwości leczenia?
Prof, Jan Styczyński: – Paradoksalnie ostra białaczka limfoblastyczna jest jedną z najlepiej leczących się chorób nowotworowych u dzieci, ale to wcale nie znaczy, że u wszystkich przebiega łatwo i przyjemnie. Ciągle kilkanaście procent pacjentów ma podczas leczenia różnego rodzaju problemy: oporność lub nawroty choroby. A to powoduje, że mamy do czynienia z bardzo złą chorobą, o ile można powiedzieć o lepszych i gorszych chorobach nowotworowych. Sytuacja pacjentki zrobiła się bardzo zła. Doświadczenie onkologów dziecięcych jest takie, że choroba, która od początku jest oporna, tak naprawdę nie da się wyleczyć. Dotyczy to wszystkich nowotworów. Dla takich pacjentów prawie że nie mamy opcji terapeutycznej.
– A przeszczepienie szpiku?
– Nie czarujmy się, przeszczepianie szpiku idzie dobrze wtedy, kiedy przedtem była jakaś odpowiedź na leczenie. A poza tym, przeszczepienie szpiku, którego jestem zwolennikiem, jest metodą bardzo inwazyjną w organizmie człowieka. Dla postaci opornych białaczki, a tak naprawdę wszystkich nowotworów, właściwie nie mamy leczenia.
– I tu pojawia się terapia CAR-T.
– Terapia CAR-T to zupełnie nowy rodzaj podejścia do pacjenta. Tak naprawdę łączy trzy metody. Mamy komórki, w których za pomocą terapii genowej w laboratorium zmieniamy, indywidualizujemy geny dla potrzeb pacjenta. To połączenie terapii komórkowej, genowej oraz zindywidualizowanej. W praktyce wygląda to tak, że od pacjenta z białaczką pobierane są z krwi jego komórki (zdrowe i białaczkowe), następnie trafiają one do wyspecjalizowanego laboratorium w Szwajcarii, gdzie wybierane są zdrowe komórki, które metodami terapii genowej przekształcane są w lek, żywy lek. W organizmie pacjenta komórki te zachowują się jako lek atakujący niemalże wyłącznie komórki białaczkowe. Czyli będzie to ukierunkowana, celowana terapia żywym lekiem na komórki białaczkowe. I to działa. Oczywiście nie na sto procent.
– Na tyle, żeby mówić o znaczącej poprawie?
– To działa lepiej niż jakakolwiek inna metoda w tej sytuacji. Trafia w komórki białaczkowe, także w niewielkim odsetku w zdrowe komórki. Reakcja całego organizmu jest o wiele łagodniejsza niż przy chemioterapii czy po przeszczepieniu szpiku. Działanie uboczne jest bardzo niewielkie. Najważniejsze jest to, że jest to terapia celowana, która w samej koncepcji powinna zupełnie zniszczyć białaczkę oporną na inne metody leczenia. I to działa. Na początku wydawało się, że działa w stu procentach, ale w onkologii tak się nie dzieje. Terapia działa u większej części pacjentów, u których nie pomogłoby żadne inne leczenie.
– No to jest nadzieja.
– To ogromny postęp. Dziś wskazania do stosowania tej terapii są bardzo ograniczone – do najtrudniejszych, najbardziej opornych pacjentów. Ocenia się, że na białaczkę limfoblastyczną zachoruje rocznie kilkunastu pacjentów w Polsce. Dla tych pacjentów jest to jedyna szansa.
– Czy takie metody mogą w przyszłości pomóc w leczeniu także innych chorób nowotworowych?
– Możemy sobie wyobrazić, że skoro metodami terapii genowej zmieniamy receptor komórki zdrowej, tak żeby zdrowa komórka niszczyła wybrany nowotwór, to teoretycznie można to zrobić przeciwko każdemu nowotworowi. W praktyce nie jest to takie proste. Dziś najłatwiejsze jest działanie przeciwko nowotworom wywodzącym się z limfocytów B: to białaczki limfoblastyczne, niektóre chłoniaki i szpiczaki.
– Badania?
– Na świecie trwa ponad tysiąc badań klinicznych, a pewnie trzy razy więcej badań przedklinicznych i laboratoryjnych kierunkowanych prawie na wszystkie nowotwory. Co uda się osiągnąć, kiedy, w jakim zakresie? Tego nie wiemy. Już na zjazdach naukowych pojawiają się informacje o białaczkach mieloblastycznych, niektórych guzach litych, ale są to pierwsze raporty pokazujące skuteczność przedkliniczną lub dotyczące pojedynczych pacjentów. Jeszcze za wcześnie, by ogłaszać, że to na pewno będzie działało.
– Zapewne ta terapia nie jest tania, choć w wymiarze zdrowia trudno mówić o pieniądzach.
– Metoda jest droga. Kosztuje około półtora miliona złotych na jedno podanie u jednego pacjenta, co w założeniu powinno wystarczyć. Sześć – siedem lat temu pierwsze informacje o tej metodzie pojawiły się w Europie. Wtedy cena była wyższa o 40 procent. Jeżeli metoda dalej będzie się rozwijała i będzie wykorzystywana, to i cena spadnie. Zawsze będzie wysoka, bo tu wykorzystujemy wiele złożonych metod.
– Terapia refundowana jest w Polsce?
– Tak. Mamy całkiem niezłą sytuację. Na dziś to jedna z najdroższych metod terapeutycznych w medycynie. Metoda w Stanach Zjednoczonych znana jest od około 10 lat, a sześć lat temu została oficjalnie zarejestrowana również w Europie. W różnych krajach w różny sposób prowadzono refundację, ale nigdzie to nie działa perfekcyjnie. Po prostu mamy do czynienia z drogą metodą. W Polsce starania rozpoczęliśmy cztery – pięć lat temu. Zaangażowali się w to nawet niektórzy politycy, za co jestem im wdzięczny. Dwa lata temu została w Polsce wprowadzona refundacja na tą terapię. Kwalifikacja pacjentów oraz ośrodków mogących ją wykonywać została wysoko postawiona. Jeśli chodzi o białaczki limfoblastyczne, to w całym kraju przez półtora roku skorzystało z niej 25 pacjentów.
– Proszę wybaczyć pytanie, pacjenci żyją?
– Większość z nich. Zdecydowana większość. Można powiedzieć, że trzy czwarte. Gdyby nie ta metoda, to wszyscy by zmarli. Taka jest prawda. Stosujemy ją jeszcze dla chłoniaków nieziarniczych. Dorosłych pacjentów jest w Polsce dużo więcej, pewnie ok. osiemdziesięciu. W Bydgoszczy mamy jeszcze jednego pacjenta zgłoszonego w ostatnim miesiącu do tej terapii.
– Rok temu, po wybuchu wojny w Ukrainie, bydgoscy lekarze przyjęli około 300 chorych onkologicznie dzieci z ogarniętego wojną kraju. Jak przebiega ta akcja? Zaangażowały się w nią ośrodki z całego świata.
– To wszystko jest jak najbardziej aktualne. Natomiast liczba tych pacjentów szczególnie się nie zwiększa. Przybywa stosunkowo niewiele nowych pacjentów. W ciągu ostatniego roku doszło nie więcej niż kilkudziesięciu nowych. Około jedna czwarta z nich zostawała w Polsce, inni jechali dalej na Zachód. Część z tych pacjentów wróciła na Ukrainę. Niezależnie od wojny ośrodki dziecięcej onkologii działają, np. w Kijowie. Prowadzona jest tam normalna terapia nowotworowa. A jeśli chodzi o terapię CAR-T, to na liście znajdują się trzy osoby pochodzące z Ukrainy. W ramach pomocy Ukrainie mają swój pesel i byli leczeni tą terapią.