– W roku 1774, po pierwszym rozbiorze, Bydgoszcz liczyła poniżej tysiąca mieszkańców. Odzyskując niepodległość, razem z przedmieściami, liczyła już sto tysięcy! To jeden z największych rozwojów gospodarczych, urbanistycznych i demograficznych w Europie – przypomina Bogna Derkowska-Kostkowska z Pracowni Dziedzictwa Kulturowego Kujawsko-Pomorskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy.
Roman Laudański: – Ma pani swoje ulubione miejsca w Bydgoszczy?
Bogna Derkowska-Kostkowska – Najbliższe mojemu sercu jest Śródmieście. Wychowałam się przy ulicy Paderewskiego. Jedni dziadkowie mieszkali przy ulicy Kościuszki, drudzy przed wojną przy Zamoyskiego. Rodzina związana jest z Bydgoszczą i okolicami. Jako bydgoszczanka kocham Bydgoszcz. Teraz przywraca się pamięć o tym, że Bydgoszcz leży na Kujawach, a moja babcia zawsze mówiła do mnie: „Moja mała Kujawianka” (śmiech).
– Ulica Paderewskiego to cudowne miejsce! Obok stary botanik, park Kochanowskiego. Trochę na uboczu, a jednocześnie blisko centrum.
– Mieszkałam w plombie na rogu Paderewskiego i Zamoyskiego nad sklepem spożywczym. Z okna widziałam kamienice, ale i blok z wieżowcem od strony ulicy Niemcewicza. W czasach PRL-u była to specyficzna dzielnica, mieszkało tam wielu milicjantów i dygnitarzy partyjnych.
– Bo to reprezentacyjne i piękne miejsce. W historii miasta mieliśmy szczęście do urbanistów i architektów?
– Jeśli chodzi o czasy pruskie oraz 20-lecie międzywojenne na pewno tak. W przeciwieństwie do czasów obecnych.
– W ramach cyklu „Mini wyprawy Pomorze i Kujawy” napisała pani niewielką publikację poświęconą Sielance. („Sielanka od koncepcji miasta ogrodu do współczesności”). Skąd wzięła się Sielanka? Jak powstała?
– Szukając odpowiedzi, cofnijmy się w historii miasta. Gwałtowny rozwój Bydgoszczy przypadał na wiek XIX. W dobie zaborów potężnym impulsem rozwojowym było oddanie Kanału Bydgoskiego. Kolejnym był rozwój kolei. A następny wynikał z faktu, że Bydgoszcz stawała się miastem przemysłowym. Powstawały małe warsztaty rozrastające się do rozmiaru małych fabryczek i wielkich przedsiębiorstw. Chociażby działające do dziś, choć już nie w tej scenerii „Makrum”. Wyrosło z trzyosobowego warsztatu! Bydgoszcz stała się centrum przemysłu maszynowego, drzewnego – jak tartaki, fabryki mebli. Rozwijał się handel. Praktycznie wszystkie branże miały się coraz lepiej, choć te „okołometalowe” i drzewne wiodły prym. Na bardzo dobrym poziomie mieliśmy też przemysł tytoniowy, spożywczy i gorzelniany.
– Nie wymieniła pani przebywającego w mieście wojska.
– Te wszystkie elementy sprzyjały rozwojowi miasta. Pod koniec XIX wieku w Europie zaczęto bardziej zwracać uwagę na podwyższanie standardu życia. Pojawiały się hasła oddzielania strefy mieszkalnej od przemysłu i higienie życia, choć Bydgoszcz zawsze była miastem zieleni. Powstały chociażby planty nad Kanałem Bydgoskim. Korzenie drzew miały umocnić nabrzeża, ale szybko okolice kanału stały się miejscami spacerowymi…
-…i rozrywkowymi.
– Dziewiętnasty wiek to czas powstawania i działalności zespołów ogrodowo-restauracyjno-rozrywkowych. Pod koniec XIX wieku było ich w mieście około dwudziestu i to dużych. Jeden z najmniejszych i najskromniejszych mieścił się na terenie dzisiejszego Teatru Kameralnego. Jeszcze jeden, Musielewiczów, nieduży, znajdował się przy Śniadeckich.
– To były miejsca, gdzie można było zjeść, potańczyć, obejrzeć rewię?
– Dokładnie tak, ale były to również miejsca spotkań najróżniejszych stowarzyszeń, odbywały się tam koncerty. Rozrywka była różna. Elita spotykała się w strzelnicy przy Toruńskiej, to był olbrzymi kompleks. Z kolei przy ulicy Dolina u Szuprytowskiego było skromniej. Tam wystrój był, można powiedzieć zgrzebny: proste ławy, krzesła.
– Jak wyglądała Bydgoszcz w tamtym czasie?
– W roku 1774, po pierwszym rozbiorze, Bydgoszcz liczyła – przy najlepszych szacunkach – poniżej tysiąca mieszkańców.
– Niemożliwe!
– A odzyskując niepodległość w 1920 roku Bydgoszcz, jako miasto z przedmieściami, liczyła już sto tysięcy! To jeden z największych rozwojów gospodarczych, urbanistycznych i demograficznych. Chyba nie ma drugiego miasta w Europie, które aż tak na przestrzeni 148 lat rozwinęło się!
– Co miało na to wpływ? Rozwój przemysłu? Zbawienne sąsiedztwo Brdy, Wisły i Kanału Bydgoskiego?
– Pierwszym impulsem rozwojowym było to, że Bydgoszcz stała się siedzibą władz. Tu powstał garnizon. Wojsko potrzebowało zaplecza: kwater, szewców, krawców, wyżywienia. Przypomnę, że Bydgoszcz w czasach staropolskich też kwitła dzięki handlowi i rzemiosłu. Brda była spławna. Powstawały spichrze. Po załamaniach, epidemiach miasto zaczynało się dźwigać i przyszły zabory. Pomimo tego następował rozwój. Ulokowanie najróżniejszych urzędów wysokiej rangi wymagało sprowadzenia urzędników, którzy gdzieś musieli mieszkać, niekoniecznie w slumsach. Zajmowali opustoszałe kamienice, remontowali je, ale także rozbudowywali. Mieszkańców przybywało. Staropolska zabudowa jednopiętrowych, wąskich kamienic znikała. Jeden właściciel skupował 2,3, a nawet cztery sąsiednie parcele i stawiał tam kamienicę.
– Najczęściej okazałą.
– Jedna z najpiękniejszych, jeszcze do niedawna, miała w dobrym stanie sztukaterie, ale nie mamy prawa nakazującego remont właścicielom. Zasiatkowana kamienica, która powstała w trzeciej ćwierci XIX wieku stoi na scalonych działkach przy ulicy Długiej.
W okresie Księstwa Warszawskiego także działo się dobrze, ponieważ Bydgoszcz była siedzibą departamentu. Po księstwie mamy w mieście siedzibę regencji, a ona również potrzebowała centrum administracyjno-mieszkaniowego.
– Były warunki do powstawania i rozwoju przemysłu.
– Pierwsza fabryka maszyn parowych ruszyła w 1839 roku. Założył ją Johann Plagemann, który przez Berlin – Gdańsk przybył do Bydgoszczy i założył swoją fabrykę. Działał krótko, po kilku latach zmarł. Był wśród tych, którzy tworzyli pierwsze maszyny parowe w Nadrenii. Kształcił się u Franza Antona Egellsa w Berlinie. Należał do prekursorów maszyn parowych. W 1846 na Wyspie Młyńskiej ruszyła pierwsza maszyna parowa sprowadzona przez Friedricha Wulffa. Był bardzo wykształcony w branży budowy młynów, żeby szkolić się w nowatorskich rozwiązaniach, podróżował wcześniej po Stanach Zjednoczonych. Po Plagemannie produkcję przemysłową podchwycili inni. Przemysł maszynowy stał się kołem zamachowym rozwoju miasta. Ponadto wokół były tereny rolnicze, więc było zapotrzebowanie na maszyny rolnicze. Pojawiały się cukrownie, mleczarnie. Rozwój miasta zależny był od cegielni, które także potrzebowały maszyn.
– Jedna branża napędzała drugą.
– Bardzo dobrze wykorzystano koniunkturę. Do miasta napływała inteligencja techniczna. Powstały dwie dzielnice śródmiejskie: elżbietańska i fryderycjańska. Na zapleczach domów zakładano małe warsztaty, fabryczki. Później, jak już mówiłam, pojawiła się idea oddzielenia domów od fabryk i warsztatów. Löhnert, z którego fabryki powstało Makrum, uciekł na teren dzisiejszego osiedla Leśnego. Miasto potrzebowało nowej mieszkaniówki. Na wschód od ulicy Gdańskiej na zapleczach kamienic nie ma już przemysłu. Powstała ekskluzywniejsza dzielnica mieszkaniowa.
– W końcu wieku XIX pojawiła się idea miast-ogrodów.
– Ludzie chcieli mieszkać w wyższym komforcie. Wytyczono już aleje Mickiewicza, powstał Instytut Rolny i pojawił się niezabudowany teren w kształcie trójkąta, który można było w ciekawy sposób wykorzystać. Od 1894 roku magistrat przygotowywał plany zagospodarowania, które doprowadziły do zaplanowania dzielnicy mieszkaniowej o zabudowie szeregowej z ogrodami. W 1912 roku przyjęto kształt dzielnicy, w 1914, a kiedy wybuchła I wojna światowa, zostały wydane pierwsze zezwolenia na budowę domów. Do końca wojny powstało pięć z sześciu zatwierdzonych projektów. Po okresie zastoju inżynier Bogdan Raczkowski w dwudziestoleciu międzywojennym zmodyfikował układ parcelacyjny, zmniejszył liczbę zabudowy szeregowej na rzecz domów wolnostojących.
W tym czasie znowu mamy do czynienia z niedoborem mieszkań, bo miasto ciągle się rozwija mimo tego, że zostało zdegradowane do roli miasta powiatowego. I niespodzianka! Bydgoszcz, będąc miastem powiatowym, mieściła się w pierwszej dziesiątce miast Rzeczpospolitej pod względem wielkości!!!
– Dziś nie bardzo jest doceniana. Co z Sielanką?
– Ostatecznie powstaje Sielanka z budynkami dwu-, trzyrodzinnymi. Ci, co je budowali, mieli szanse na kredyt z funduszu Banku Gospodarstwa Krajowego.
– Osiedle Sielanka ma bardzo trafną nazwę.
– W takim otoczeniu mieszkańcy wiedli życie sielskie-anielskie, choć współczesna Sielanka mocno się zmienia i to niekoniecznie w dobrą stronę. Przy obecnych termomodernizacjach, tandecie wykonania robót budowlanych, braku wykwalifikowanych rzemieślników trudno mówić o zachowaniu pierwotnego wyglądu domów. W skomputeryzowanych czasach pewne rzeczy są bardziej prymitywne niż kiedyś. Takiego cuda jak dach krążynowy przy Kopernika 16 pewnie nie wykona żaden współczesny fachowiec. Współczesne projekty to jednak jakaś sztampa, powtarzalność. Brakuje mi w nich wyobraźni i kreatywności.
– Co pani szczególnie przeszkadza?
– Zapanowała moda na szklane tafle balkonowe. Niestety, nie jest to szkło matowe, i – za przeproszeniem – widać, kto akurat suszy bieliznę. To nie sprzyja estetyce.
– Dobrze, że trafiło nam się takie dziedzictwo urbanistyczno – architektoniczne.
– Dobrze, ale ono ginie. Za moment z Sielanki, prawdziwej dzielnicy-ogrodu, zostanie tylko wspomnienie. Pojawiły się tam dziwne rozbudowy. Betonowe parkingi zastępują ogrody. Czy naprawdę trzeba wylewać tam beton?
– Mam nadzieję, że nikt nie postawi na Sielance bloku lub wieżowca.
– Proszę zobaczyć, co zbudowano przy Pałacu Ślubów. Kiedyś przymierzaliśmy się do kupienia domu na Sielance. Nic z tego nie wyszło, ale nie żałuję, bo Sielanka kiedyś była piękniejsza. Ktoś wymyślił termin „Brzydgoszcz”. Nie zgadzam się z nim, bo Bydgoszcz zawsze była pięknym miastem, tylko szarym. To był wynik komuny, kiedy bano się kolorów. Bloki i wieżowce z wielkiej płyty były szare. Stare budynki miały swój charakter. Może były przykurzone, dawna farba się złuszczyła, tynk poszarzał, ale była tam piękna zieleń, kwiaty, efektowne stolarki okienne, detale architektoniczne, które podziwiało się za precyzję.
– A miałem nadzieję na optymistyczną puentę naszej rozmowy.
– Niestety, jestem pesymistycznie nastawiona do tego, co się dzieje. Współczesna Bydgoszcz straciła więcej zabytków niż przez II wojnę światową i czasy PRL-u. Trudno patrzeć optymistycznie w przyszłość. Właściciele doprowadzają nieruchomości do ruiny, nie dbają o bieżące remonty. Na gzymsie wyrasta chwaścik, który za kilka lat będzie drzewkiem, a właściciel nie zwraca na to uwagi.
– Trudno, nie będzie optymistycznej puenty.
– Nie będzie.
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!