Dzieciństwo w kinie „Młodość” na Kapuściskach. Frontman „Variete” o dawnej Bydgoszczy i wyjeździe na Sycylię

Grzegorz Kaźmierczak z grupy „Variete” / Fot. B.Witkowski/UMB

– Wychowałem się na Kapuściskach, gdzie aleje i ulice były obsadzone akacjami i kasztanami. Chodziłem tamtędy do piątego liceum – wspomina Grzegorz Kaźmierczak, wokalista i autor tekstów bydgoskiej grupy „Variete”

Roman Laudański: – W ubiegłym roku premierę miała wasza płyta „Dziki książę”.

Grzegorz Kaźmierczak: – Piosenki z „Dzikiego księcia” mają jeszcze dla nas zapach świeżości podczas grania na koncertach. Płyta została nominowana do nagrody „Fryderyk” w kategorii piosenka poetycka i literacka, a „Newsweek”, „Wyborcza” i wiele innych czasopism uznały ją za jedną z dziesięciu płyt roku. Konsumujemy jej sukces, grając koncerty promujące płytę.

Koncerty? Przecież mieszkasz poza krajem.

– Od pięciu lat z przerwami mieszkam na Sycylii. Kiedy myślę o domu, to już częściej myślę o Sycylii niż o Polsce. Wcześniej przez 15 lat mieszkałem w Warszawie. Dłużej jechałem z Warszawy do Bydgoszczy niż teraz lecę samolotem z Sycylii do Warszawy. Słowo „emigracja” w moim przypadku nie ma zastosowania. Moje kontakty z Polską podtrzymuję na wielu płaszczyznach. Od 15 lat pracuję jako realizator dźwięku w „Dzień dobry TVN”. Covid pozwolił mi pracować zdalnie i nadal pracuję w telewizji mieszkając na Sycylii.

Dlaczego wyjechałeś z kraju?

– Zrealizowałem swoje marzenie. Bywając na południu zawsze czułem, że to moje miejsce , tu dobrze się czuję, dobry klimat, roślinność, ludzie…

..ze skałami i wulkanem?

– Mieszkam obok dwóch rezerwatów: Cavagrande i Vendicari. Nieskażona natura. W moim mieście jest kilka plaż. U mnie żółty piasek, ale niedaleko plaże wulkaniczne z bazaltowymi skałami. Włoscy turyści chętnie tu bywają, tworzą bardziej sympatyczną i familijną atmosferę niż turyści z innych części Europy.

Nie było innych powodów wyjazdu?

– Południe jest moją stroną świata. Psychologicznie czuję, że jestem stamtąd, choć oczywiście jestem stąd. Mój ojciec był warszawiakiem, do bydgoskich Zakładów Chemicznych trafił z przydziałem pracy. Od dzieciństwa słyszałem, że ta Bydgoszcz jest trochę „za karę”, a Warszawa – tam się żyje!

A ta duszna atmosfera oblepiająca nas coraz mocniej w ostatnich latach?

– Oczywiście polityka jest kolejnym aspektem mojej decyzji. Polska za czasów PiS nie jest moją ulubioną krainą. Irytuje mnie kompromitacja naszego kraju na arenie międzynarodowej. Podział społeczeństwa, skłócenie narodu. Mam nadzieję, że te wszystkie rzeczy za kilka miesięcy się zmienią.

Zostawmy politykę, skąd żeglowanie?

– Rodzice mieli dom i łódkę nad Zalewem Koronowskim. Po latach żeglowałem m.in. po Bałtyku i Morzu Śródziemnym. A kiedy pierwszy raz trafiłem na Sycylię, poczułem, że to jest to miejsce. Tu mi wszystko odpowiada.

Czyli co?

– Temperament i rodzaj relacji międzyludzkich. Relacje są polskie, ale bardziej na sterydach. Mówię o tych dobrych polskich cechach i relacjach. Tam ciekawość drugiego człowieka zamienia się wręcz we wścibstwo. Obowiązuje niezwykła życzliwość i potrzeba pomagania wpisana w kod wychowania. Lubię też ten gen sprzeciwu wpisany w naturę Sycylijczyków, np. ich sprzeciw wobec wszystkiego’ co płynie z centrali w Rzymie. Znajomi Sycylijczycy mówią do mnie: – Tylko ty czasami nie stań się Włochem, masz się stać Sycylijczykiem! Mieszkam w 30-tysięcznym miasteczku niedaleko Syrakuz, które są moim miastem powiatowym. Syrakuzy są piękne, to tam Archimedes krzyknął: Eureka!

A co krzyczy artysta Grzegorz Kaźmierczak?

– Czasami zapominam, że tam jestem. Wieczorem wychodzę na rynek i mówię: O Boże, jak dobrze, że tu jestem! Mam dowody na to, że ludzie mnie polubili. Historia Sycylii jest nieprawdopodobna. Była w rękach Arabów, Hiszpanów, Niemców, Anglików, Francuzów. Dlatego jest bardzo kosmopolityczna. To, że jest się tam kimś z zewnątrz, nie budzi zdziwienia.

Kim dla nich jesteś?

– „Musicista” (muzyk). Są miejsca gdzie nie ma większego znaczenia, skąd jesteś. Ważne jest to, co sobą reprezentujesz. Jakim jesteś człowiekiem. Decydują gesty i spojrzenie w oczy, nie ma żadnego znaczenia, skąd pochodzisz. I zestawmy to z populistycznym nacjonalizmem w wykonaniu Konfederacji czy PiS-u, który jest teraz grany w Polsce.  Ta tak istotna „polskość”` zazwyczaj tylko na pokaz i do wykorzystywania dla politycznych celów.

Spotkaliśmy się na Starym Rynku. Bydgoszcz to kawał twojego życia.

– Tylko że nie mieszkam w Bydgoszczy od 16 – 17 lat. Wracam tu z chęcią. Wspomnienia budzi zapach akacji i kasztanów. Zabrzmiało poetycko, przepraszam – ale wychowałem się na Kapuściskach, gdzie aleje i ulice były obsadzone tymi drzewami. Chodziłem tamtędy do piątego liceum. Mieszkałem kiedyś przy ulicy Krasickiego, teraz Baczyńskiego. Pierwszy blok przy działkach.

Działkach pracowników „Zachemu”. To tam i w usługach pracowali nasi ojcowie i matki. Zazdrościliśmy ci znajomości w osiedlowym kinie „Młodość”.

– Ciotka Halina była kierownikiem tego kina. Ciotka była dzieckiem zesłańców na Syberię.

Jak część naszych rodziców.

– Kilka tygodni wracali z Syberii. Podczas postojów można było coś ugotować, ale brakowało drewna. Rozbierali po drodze co się dało, również, klepka po klepce, wagony w których jechali i po kilku tygodniach kiedy dojechali do Warszawy, wjeżdżali na stację właściwie tylko w metalowych szkieletach ciągniętych przez lokomotywę. Ciotka Halina była wielką fanką amerykańskich div rozrywki jak Marilyn Monroe czy Mae West. W dzieciństwie nie chodziłem do przedszkola, tylko do ciotki. Wychodzi na to, że dzieciństwo spędziłem w kinie „Młodość”. Nauczyłem się czytać od przodu i od tyłu z napisów pod filmami. Za ekranem było pomieszczenie z głośnikiem, lubiłem tam przebywać. Oglądałem tak filmy i podpisy w lustrzanym odbiciu.

No i mogłeś oglądać filmy dla dorosłych.

– No tak, właśnie z tej salki za ekranem. Ale przede wszystkim w kinie odbywały się seanse dla szkół, codziennie przed południem kolejne klasy przychodziły obejrzeć filmowe adaptacje lektur szkolnych. Nie wiem, ile razy obejrzałem „Krzyżaków”, „Popioły”, „Popiół i diament” czy „Opowieść o prawdziwym człowieku” etc.

Kinowe doświadczenie nie skierowało twojej kariery w stronę filmu?

– Kinomanem jestem do dziś. Po skończeniu filologii polskiej chodziłem do łódzkiej szkoły filmowej na scenopisarstwo, ale jej nie ukończyłem. Dziś myślę sobie, że fajną sprawą byłoby nakręcenie filmu, który jest też sztuką totalną. Jednak muzyka i pisanie tekstów zajmują mnie na tyle, że pewnie już nie zmienię formy wyrazu.

Został ci sentyment do Kapuścisk?

– Większy sentyment mam do Zalewu Koronowskiego. Kapuściska to było kino, podstawówka i liceum.

Jak po latach oceniasz zmiany w Bydgoszczy?

– Gdyby w parze ze zmianami architektonicznymi szły zmiany w mentalności, to byłoby fantastycznie. Jednak „mental”, tak mi się wydaje, zostaje trochę w tyle. Niech nie zabrzmi to jak banał, ale musimy wyzbyć się kompleksu prowincji. Mamy wszystkie atuty, żeby tą prowincją nie być. Przez pół roku byliśmy z „Variete” w Nowym Jorku, gdzie dostaliśmy nieprawdopodobny zastrzyk energii. Później wróciłem do Bydgoszczy i już nie mogłem tu usiedzieć. Nadarzyła się możliwość pracy w Warszawie, z której skorzystałem. W Bydgoszczy jest deficyt możliwości rozwoju. W zawodach związanych z mediami są szklane sufity. W Warszawie jest o wiele więcej stanowisk gwarantujących rozwój, dlatego wyjazd z miasta jest naturalny. Tak dzieje się na całym świecie. 

Jarocin kształtował was jako formację?

– Lata 1984, 85, kiedy debiutowaliśmy z sukcesami w Jarocinie, był czasem cienia po stanie wojennym. Absolutnie ciemny czas, w momencie kiedy masz dwadzieścia lat i chcesz podbijać świat. Pamiętam nieprawdopodobną różnicę potencjału pomiędzy tym, co było można, a tym, co chciałeś robić. W Jarocinie spotykało się 20 – 30 tysięcy osób podobnie myślących i eksplozja była gotowa. Nagle okazało się, że możesz ubrać się kolorowo i słuchać muzyki zaangażowanej i otwarcie manifestować swoją niezgodę na zastany świat. Stary, skostniały system zaczął się rozpadać na naszych oczach.

Grzegorz Kaźmierczak
Grzegorz Kaźmierczak / Fot. B.Witkowski / UMB

Jakie były początki „Variete”?

– W liceum z kolegą Sławkiem Abramowiczem postanowiliśmy, że skoro on gra na klarnecie (i da radę na saksofonie), a ja trochę na gitarze, to zgłosimy się na konkurs dla młodych zespołów w Osiedlowym Klubie „Modraczek” na Wyżynach. Wygraną była możliwość korzystania z ich sali prób. Wygraliśmy.

Przez lata trzymaliście się swojej muzyki?

– Mamy opinię jednego z bardziej niezależnych polskich zespołów. W moim życiu twórczość, możliwość robienia swoich rzeczy, jest jedyną, nieskażoną enklawą wolności. Gdybym tu nakładał na siebie jakieś ograniczenia, albo pozwolił sobie na traktowanie sztuki instrumentalnie, to  straciłaby właśnie ten najistotniejszy walor jedynego obszaru prawdziwej wolności w życiu. 

Przekonania piękne, ale rzeczywistość często zmusza do kompromisów. Rozumiem, że nigdy nie byliście zmuszeni do gry „do kotleta”?

– Nigdy. Są himalaiści, którzy przez pół roku ciężko zasuwają w robocie, żeby zarobić pieniądze na wyprawę. Później idą na miesiąc w góry, zdobywają szczyt lub – przepraszam – giną. Zachowując proporcje,  czasem czuję się podobnie przy naszym zespole. Przygotowując nową płytę gromadzę pieniądze i siły, kupuję sprzęt, a później czasem jest sukces, a czasem porażka. Nie nagrywamy piosenek, płyt dla nagród. Chcemy zabrać publiczność, poczuć, że oni idą z nami, że zabieramy ich w podróż.

Publiczność nadal was kocha?

– Nie narzekamy na frekwencję. Jedni, z sentymentu, czekają na stare piosenki, a innym najbardziej podobają się nowe rzeczy. Mamy przekrój, są nasi rówieśnicy – pięćdziesięciolatkowie…

Sześćdziesięcio…

– Na razie mamy po 59 lat! Na koncerty przychodzą także dwudziestolatkowie, i to całkiem poważna grupa recenzująca naszą muzykę. Podchodzą do naszej muzyki – proszę o wybaczenie – jak do zjawiska prawie legendarnego.

Trochę staliście się legendą.

– Za życia nie wypada tak mówić.

Jak sobie radzisz z przemijaniem?

– Lubię zdania: „Prawdziwi artyści się nie starzeją. Kiedy się starzeją, to znaczy, że nie są prawdziwymi artystami”.

Dobre. Myślisz czasem o powrocie?

– Nie wykluczam żadnej możliwości.

Będą kolejne płyty?

– Na strychu Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki już mieliśmy pierwsze próbne sesje. Moje wszystkie działania w życiu podporządkowane są graniu, granie jest najważniejsze.

Słuchasz polskiej muzyki?

– Czasem przesłucham pierwszą dwudziestkę najczęściej odtwarzanych utworów na Spotify i prawie zawsze absolutnie nic mi się nie podoba. Za to podobają mi się rzeczy niszowe. Nie rozumiem gustu mainstreamowego, który schlebia gustom większości. Ta sztuka nie da rady się obronić, gust większości jest tylko przeciętny. Wychodzi na to, że przeciętna muzyka cieszy się dużą popularnością. Dlatego mam szacunek dla tych, którzy starają się podążać za tym, co sami chcą wyrazić, z nie schlebiają gustom publiczności.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter