Zbrodnia z ul. Zamoyskiego. Bydgoski kryminał   z czasów PRL: Trochę „dosoliłem” w fabule

Roman Sidorkiewicz z najnowszą książką. Fot. B. Witkowski/UMB

– Potraktowałem zbrodnię jako pretekst do napisania czegoś więcej o ludziach z tej dzielnicy z lat wojennych i powojennych – mówi Roman Sidorkiewicz, autor książki „Zabójca z Zamojskiego, mroczne oblicze powojennej Bydgoszczy” – Trochę „dosoliłem” w fabule, bo to przecież nie jest dokument – dodał.

Roman Sidorkiewicz, autor książek poświęconych Bydgoszczy i bydgoszczanom, zajął się tym razem kryminalną opowieścią osadzoną w bydgoskich realiach.

Roman Laudański: Skąd pomysł na książkę?

Roman Sidorkiewicz – Do tej pory dużo pisałem o Bydgoszczy, ale tematu zbrodni nie ruszałem. Mieszkałem przy ulicy Zamoyskiego, a  morderstwo opisane w książce miało miejsce właśnie przy Zamoyskiego 4. Zapoznałem się z aktami sądowymi Ludwika Sólko, mordercy, to autentyczna sprawa z 1974 roku. To już były lata gierkowskiej prosperity. Ludzie żyli nadzieją, że będzie coraz lepiej.

Potraktowałem zbrodnię jako pretekst do napisania czegoś więcej o ludziach z tej dzielnicy z lat wojennych i powojennych. Umieściłem w książce np. wątek o bydgoszczanach służących w czasie wojny w Wehrmachcie. Wcześniej się o tym nie mówiło. A to była tragedia dla Polaków wcielanych do niemieckiej armii. Przez lata pracowałem z takimi ludźmi w „Kablu”.

– Mówili o tym?

– Półgębkiem np. że służyli we Włoszech u Kesselringa. Drugi, że służył we Francji. Ktoś u Berlinga walczył o Kołobrzeg. W tamtych latach większość mężczyzn po pięćdziesiątce miało za sobą takie historie. Fordon, Brdyujście były dzielnicami robotniczymi, mieszkańcy musieli podpisać volkslistę.

– Ma pan w książkach słabość do czasów PRL-u.  

– To moja młodość, ale staram się pisać o tych czasach obiektywnie. Nikogo nie ranić. Nawet dobrze napisałem o towarzyszu Józefie Majchrzaku [wieloletnim I sekretarzu KW PZPR w Bydgoszczy, przyp. red], o prezydencie Kazimierzu Maludzińskim, moim sąsiedzie z Zamoyskiego również czy prezydencie Wincencie Domiszu. Nikt nie wymaże z historii istnienia Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Bydgoszczy czy pochodów pierwszomajowych, które również pojawiają się w książce. Ludzie dobrowolnie chodzili na pochód, później bawili się „na dechach”. Też chodziłem. Wcale nie uważam, jak niektórzy, że Polska Ludowa to była tragedia. Mieszkam na Szwederowie w bloku socjalistycznym i bardzo sobie to chwalę. Ile osiedli zbudowano w tamtych czasach. Zieleń, przestrzeń, a dziś deweloperzy budowaliby najchętniej jedną chałupę na drugiej. Jestem wolny od takiej zawiści.

– Fyrtel wokół Zamoyskiego w panu siedzi.

– Nie ucieknę o tego. Od czterdziestu lat mieszkam na Szwederowie, a więcej mam do napisania z czasów młodości przy ulicy Zamoyskiego. Pan z którego osiedla?

– Najstarsza część Kapuścisk.

– To zna pan historie z tego osiedla. Gdyby przyszło panu przeprowadzić się np. na Osową Górę, to już byłby obcy świat.

– W książce przywraca pan pamięć miejscom, których dziś już nie ma. Korty przy starym botaniku, który zresztą pan pominął, lodowisko. Miejscowy element, osiedlowe osobliwości, jak bracia malarze.

– Bliźniacy Byrgerowie. To byli dwaj bracia artyści, malarze po studiach. Mieszkali przy Gdańskiej. Jeden naprzeciw „Rywala”. Barwne postaci. Opisałem autentyczną bójkę z ich udziałem, sprawa była głośna. Jednemu z nich ktoś, znam nazwisko, złamał nos i odtąd lepiej ich się rozpoznawało. Opisałem też „cegielaję” – wyrobisko po cegielni, gdzie kiedyś wszyscy łowili pchełki. To woda przed nowym gmachem Akademii Muzycznej.

– Chyba już niewielu pamięta, jak wyglądał wcześniej teren.

– Od strony ulicy Chodkiewicza stały nędzne urzędowe baraki. Pracował tam nawet nasz Marian Rejewski. Była siedziba Spółdzielczości Pracy, Ośrodek Pomocy Społecznej, a poza tym chaszcze i gęstwiny. Także sprzedaż węgla. Jakoś władza ludowa nie zauważyła tego terenu. W centrum miasta został piękny zakątek, dopiero od niedawna zagospodarowany. Bydgoszcz się pięknie rozwija.

– Napisał pan też o żużlu.

– Już jako młody chłopak, w latach 50., chodziłem na żużel. Wtedy na mecze waliły tłumy ludzi. Możemy mówić o miłości Bydgoszczy do żużla. Pomimo tego, że jeżdżą w niższej lidze, to ludzie nadal chodzą. Hokeja nie ma, piłki nożnej nie ma. Dobrze że został żużel. On jest bardzo bydgoski. Lubię zapach żużlowych spalin.

Świata z mojej młodości już nie ma, ale ulice pozostały. Tamta kamienica przy Zamoyskiego została pięknie odrestaurowana. Po wojnie wielkie mieszkania były dzielone, mieszkało tam nawet kilka rodzin korzystających z jednej kuchni i łazienki. Darli koty ze sobą. Opisana w książce zbrodnia była autentyczna, także poćwiartowanie zwłok. Trochę „dosoliłem” w fabule, bo to przecież nie jest dokument.

– Czytając książkę można zgłodnieć. Bohater co i rusz spotyka się z kimś w nieistniejących dziś knajpach.

– Na roku Mickiewicza – Gdańska w „Teatralnej” zbierała się młodzież. Po drugiej stronie była „Słowianka”. Wszystkie knajpy zlikwidował nowy system. Eleganckie towarzystwo spotykało się w „Cristalu”. A w dzielnicy mieszczańsko-robotniczej Bocianowo – Pomorska prawie na każdym rogu była knajpa. Jako mody chłopak w nich bywałem. Najczęściej podczas studiów inżynierskich. „Gromadę” raczej omijałem, do „Smakosza” naprzeciw „Słowianki” chodziłem chętnie. A lokal „U Sikory” naprzeciwko „mechanika” przy rondzie Grunwaldzkim? Kiedyś chodziła tam cała Bydgoszcz.

– W tamtych czasach ludzie lubili się spotkać.

– Dzisiaj czasy są inne, ludzie uciekają w internet, seriale. Kiedyś kina były oblężone. Bilety na nowe filmy trzeba było albo wystać w kolejce albo kupić u „konika”.

– Do czego potrzebujemy takiej pamięci?

– Skoro pamiętamy o wielkich wydarzeniach związanych z naszą państwowością, uczymy się naszej historii, to powinniśmy pamiętać o historii miejscowej. Powinna istnieć ciągłość pokoleń, żeby młodsze wiedziały, co było np. 60 lat temu. Na tym polega lokalny patriotyzm, nasza wspólna pamięć o tamtych czasach. To moja czwarta książka. Myślę o kolejnej, ale gdyby człowiek był młodszy o te 30 lat, to miałby lepszą perspektywę. Wchodzę w osiemdziesiąty rok życia, ale doceniam wszystkie doświadczenia. Przecież jako młodzi ludzie tego nie mamy. Gdybym miał dzisiejszą świadomość w czasach, w których pracowałem w Kablu”, później  w Jeleniej Górze, Wałbrzychu, Kwidzynie, to inaczej rozmawiałbym z ludźmi. Pracowałem z gościem, który w czasie wojny był strzelcem pokładowym w angielskich bombowcach. W polskim dywizjonie. Wtedy mówiliśmy: walczył, to walczył, a dziś wypytałbym go o szczegóły. Młodego interesowały inne sprawy.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter