Dominika Kiss – Orska / Fot. Nadesłane
– Idziemy od świtu do zmierzchu. Zmienia się światło, mijany krajobraz. Cuda dzieją się na niebie – mówi Dominika Kiss-Orska, pracowniczka Miejskiego Centrum Kultury, przewodniczka „Kultury na świeżym”, autorka książek „Za winklem, po schódkach”.
Dominika Kiss-Orska od 11 lat poprowadzi wycieczki piesze i rowerowe w ramach cyklu „Kultura na świeżym”. Od października 2021 ruszyła z wyprawami kobiecymi.
Roman Laudański: Wydawało mi się, że twoim żywiołem jest miasto, tymczasem od lat zabierasz chętnych na spacery po lesie.
Dominika Kiss-Orska: – Zawsze dużo czasu spędzałam w plenerze, ciągnęło mnie do natury. Teraz, dzięki cyklowi „Kultura na świeżym”, mogę robić to jeszcze częściej. Bardzo lubię Bydgoszcz, spaceruję po mieście pieszo i na rowerze, napisałam subiektywne przewodniki „Za winklem, po schódkach”. W drugim tomie zajęłam się już okolicami Bydgoszczy.
– A w trzecim tomie ruszyłaś jeszcze dalej?
– Od Neptuna do Łuczniczki, czyli trasą z Gdańska do Bydgoszczy. Jechałam rowerem m.in. przez Kociewie, Kaszuby.
– Pomysły wypraw rodzą się ze studiowania map, przewodników?
– Map mam coraz więcej, szukam starych i nowych. Współczesne apki w telefonie są również bardzo pomocne. Czasem bywa i tak, że odnajdujemy szlaki, których nie ma na żadnych mapach. Oczywiście sama muszę go wcześniej przejść, żeby po drodze nie było żadnych niespodzianek. Choć one i tak się nam zdarzają. Przyznam, część uczestników nawet to lubi.
-Jest stała liczba uczestników?
– Jest stały trzon, ale rośnie, zmienia się. Dużo kobiet rusza ze mną na szlak. Z uwagi na nie w ubiegłym roku wymyśliłam cykl: „Kultura na świeżym, wyprawy kobiece”. Jesteśmy po dwunastu wycieczkach pieszych i rowerowych. Panie zgłosiły postulat, by nie zrywać się nad ranem na zbiórki oraz pokonywać krótsze dystanse. Jednak po kilku wycieczkach wybrały się następnego dnia na wspólną, niedzielną „Kulturę na świeżym”, gdzie pobudki są bardzo wczesne, a odległości bardzo dalekie. I sobie radzą! Przekonały się, że są ambitne, że to w ich głowach siedzi słabość i lęk przed dłuższą trasą. Przejechały na rowerach 60 kilometrów i przekonały się, że przejadą i sto.
– Na jakie odległości wybieracie się pieszo?
– Dwadzieścia kilometrów to minimum, choć przyznaję, że nie pamiętam, kiedy ostatnio przeszliśmy tylko dwadzieścia kilometrów. Ostatnie wycieczki są ponad 30-kilometrowe. Jednego dnia np. 37 kilometrów i następnego – w ramach ogólnej „Kultury na świeżym” – następne kilometry. W jeden z ostatnich weekendów przeszliśmy 80 kilometrów. Byliśmy w Puszczy Bydgoskiej oraz w Borach Tucholskich. Szliśmy z Chojnic do Rytla przez Park Narodowy Bory Tucholskie wzdłuż Strugi Siedmiu Jezior, jeziora Jeleń do Męcikału, a później wzdłuż Brdy do Rytla. To okazja do zobaczenia dzikiej Brdy. Czasami były miejsca, w których chcieliśmy zostać na dłużej, ale czas gonił, musieliśmy zdążyć na powrotny pociąg do Bydgoszczy. W lutym jedziemy do Gniewkowa i stamtąd do Bydgoszczy puszczańskim szlakiem. To będzie około 40 kilometrów. Naszym marzeniem jest przejście 60 kilometrów. Nie wiem, czy nam się uda w tym roku, ponieważ od kwietnia wracają już wycieczki rowerowe. W ubiegłym roku przeszliśmy 50 kilometrów m.in. wokół jeziora Charzykowskiego.
– Wszyscy dali radę?
– Był moment, w którym jeden ze zdesperowanych uczestników zatrzymał „stopa” prosząc o podwiezienie na dworzec. Mieliśmy do niego jeszcze siedem kilometrów, stąd ta desperacja. Wszyscy trzymali fason, ale kiedy pojawiło się światełko w tunelu, to było więcej chętnych do podwózki. Po takim spacerze jest ogromna satysfakcja, wiele osób poprzez media społecznościowe dziękuje za fajną wycieczkę. Są także zapytania o szlaki, przesyłają zdjęcia z pierwszego morsowania czy z wypraw. Okazuje się, że „Kultura na świeżym” zainspirowała ich do własnych wypraw. Inni ruszają naszymi szlakami.
– Zaczęliście zabierać dzieci na wyprawy.
– Ruszyłam z „Małą Kulturą na świeżym”, ponieważ coraz częściej ktoś mnie pytał: a kiedy twoje córki z nami pójdą? Przecież nie zabiorę dzieci na 30-kilometrową wycieczkę, ale na dziesięć kilometrów czemu nie? Zabrałam córki na spacer z Błądzimia do Świekatowa. W Świekatowie jest jezioro, kiedy zrobi się cieplej, zajrzymy tam na plażę. Pierwszą wycieczkę odbyliśmy do Ostromecka szlakiem przez Wielką Kępę, a w pałacu czekała na nas herbatka, ciasteczka, zwiedzanie pałacu i powrót na rynek w Starym Fordonie. Następny spacer z dziećmi zacznie się w Myślęcinku, a skończy w Smukale.
– Po co chodzić, kiedy tak lubimy jeździć?
– Kiedy wracając pociągiem przejeżdżamy w kwadrans te kilometry, które wcześniej pokonywałyśmy przez cały dzień, to też zastanawiamy się po co (śmiech). Proponuję przejść się z nami, żeby to poczuć. Kiedy jesteśmy w grupie, to poznajemy się, rozmawiamy.
– Tego potrzebujemy i bez chodzenia.
– Lubię chwile, kiedy każda z nas zatapia się w swoich myślach. Wtedy można skupić się na wędrówce, na obserwacji natury. Idziemy od świtu do zmierzchu. Zmienia się światło, mijany krajobraz. Cuda dzieją się na niebie. Czasem idziemy w ciemności tylko z „czołówkami”. Pierwszą przerwę robimy, kiedy robi się dzień, pojawia się światło. Śniadanie z widokiem na Wisłę na długo pozostaje w pamięci. Obserwujemy również siebie, czy wystarcza nam siły, a może jeszcze przeszlibyśmy 10 kilometrów? Myślisz: przeszliśmy 30 kilometrów, jeszcze 10 mogłabym, mógłbym przejść.
– Doczekaliśmy czasów, w których każdy z nas chodzi zbyt mało.
– Polecam książkę Rebekki Solnit „Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne”. Opisuje proces, w którym zaczęliśmy wędrować dla przyjemności. Jest zwolenniczką chodzenia w celu odebrania dzieci ze szkoły czy załatwienia sprawy w urzędzie. Chodzenia, a nie jeżdżenia. Każdy z nas musi przekroczyć w swojej głowie granicę komfortu. Dobrą radą jest unikanie w tym czasie telefonu, tylko skupienie się na drodze. Nawet w mieście można przejść ulicą Gdańską i nie zauważyć, że na wielu drzewach są ptasie gniazda. Nie skupiamy się na tym. W mieście słychać śpiew ptaków, ale trzeba się wsłuchać w te głosy, a nie koncentrować na hałasie, zgiełku i gwarze.
Nauczyliśmy się także, że najpierw musi być konieczność, a dopiero później przyjemność. Sztucznie został nam narzucony taki rygor życia. Obowiązki nas przytłaczają, a to przyjemności powinna być dla nas priorytetem. To ona powinna być koniecznością.
– Czy to chodzenie zmieniło coś w tobie?
– Mam większą świadomość swojej siły i mocy. W grupie, która spotyka się w „Kulturze na świeżym” porównujemy swoją formę, czy mamy więcej siły niż np. rok wcześniej? Dziewczyny mówią: – A pamiętasz, kiedy w ubiegłym roku zdychaliśmy na trasie, w teraz idziemy na luzie. Pamiętam, że przejazd rowerem spod Neptuna do Łuczniczki zajął mi cały dzień. Przekonałam się wtedy, że ograniczenia tkwią w naszych głowach. Nogi pojadą dalej. Mogłam tylko żałować, że nie miałam czasu na kąpiel w wielu mijanych po drodze jeziorach.
– One dalej tam są, czekają.
– Każdy z nas w trudniejszych momentach szuka odskoczni. Pojawiają się marzenia, a kiedy pojadę, pójdę tam czy tam. Ja myślę o tych fajnych miejscach, która na mnie czekają.
– Kiedy przez dłuższy czas nie wędrujesz pieszo lub rowerem, to…
-…ludzie z mojego otoczenia mówią, że to już najwyższy czas na wędrówkę. Czasem wystarczy to, że mogę gdzieś „podróżować” w głowie. Jedna z uczestniczek, która chodzi z nami w sobotę, niedzielę, po takich wędrówkach idzie na dyżur do szpitala. Ma na to siłę. Mówi, że gdyby nie chodziła z nami, to nie miałaby sił do pracy.
– Jak postrzegasz Bydgoszcz i jej okolice?
– Przy każdym opisie wycieczki po Bydgoszczy mój zachwyt miastem pojawia się już w pierwszym akapicie. Jestem zachwycona Bydgoszczą. Uważam, że jest cudowną polaną w lesie. Właściwie miasto otoczone jest z każdej strony lasami. Mieszkam w centrum, ale wsiadam w tramwaj, dojeżdżam do pętli i wchodzę do Puszczy Bydgoskiej. Położenie miasta jest dla nas niesamowitym szczęściem, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Myślęcinek też jest piękny, odkrywam w nim wciąż kolejne dzikie miejsca poza wytyczonymi szlakami. Jest mnóstwo miejsc fascynujących mnie w mieście.