Łukasz Porożyński za kierownicą w symulatorze / Fot. B.Witkowski/UMB
Jeden z klientów zdemontował dach kamienicy – inaczej nie wstawiłby zamówionego przez siebie wyścigowego symulatora. Ich niezwykłe kierownice naszpikowane elektronicznymi gadżetami produkuje w Bydgoszczy Łukasz Porożyński. Wysyła je na całym świat.
Bydgoska siedziba SimLine to pomieszczenie mające 80 m. kw. powierzchni. Sporo część miejsca zajmuje w nim symulator do jazdy wyścigowymi autami. To nie jest sprzęt, który nadawałby się do standardowego mieszkania. Naturalnie przychodzi myśl, że każdy „Sim Racingowiec” posiada duży dom, a w nim osobne pomieszczenie na sprzęt. Bywa jednak, że pasja zmusza do znacznie poważniejszych rzeczy. Łukasz Porożyński dzieli się ciekawą historią z rodzimego podwórka. – Zgodzę się, że taki symulator może być przysporzyć kłopotów w mieszkaniu. Jeden z klientów chciał mieć symulator w mieszkaniu, w kamienicy. Nie starczyło miejsca, więc kupił drugie mieszkanie, obok. Ten pan był właścicielem całej kamienicy i mieszkał na czwartym piętrze. To oznacza, że symulator musiałby być montowany kilka tygodni i zatrzymać ekipę ludzi na miejscu. Co więc zrobił ten człowiek? Usunął „na chwilę” dach i wszystkie części symulatora były przenoszona na górę za pomocą dźwigu.
To nie jest gra tylko wiatr we włosach
„Sim Racerzy” obrażają się, kiedy mówimy o nich, że grają w gry. Wystarczy wsiąść w symulator żeby zrozumieć że to nie jest gra. Tutaj wszystko jest interaktywne, łącznie z pedałami i fotelem. – Ten symulator który tutaj mam w samej budowie jest wart około 80 tys. zł – mówi.
Łukasz prezentuje nam możliwości swojego sprzętu. Do demonstracji przygotowuje się jak do prawdziwej jazdy. Zakłada nawet rękawice. Symulator jest wyposażony w solidne nagłośnienie. Słyszymy i czujemy „pomruki silnika” niczym na prawdziwym torze. – Robiłem nawet system, w których można było poczuć „wiatr we włosach”. Były tam aktywne wentylatory – opowiada bydgoski przedsiębiorca. Jazda w symulatorze wydaje się łatwa. Jednak to tylko pozory dla osoby, która stoi z boku. Kiedy w fotelu siada nasz fotograf, chwyta kierownicę i dociska gaz niemal od razu dochodzi do wypadku na torze. Potwierdzamy z całą odpowiedzialnością – to nie jest gra ani zabawka. Dlaczego? – To jest symulator typowo treningowy. To jest ustawione tak, aby było jak najlepiej odzwierciedlało realną jazdę na torze. Wierzymy od razu. W rogu na ścianie widać dziurę. To pamiątka po poprzednich ustawieniach symulatora. Początkowo w przypadku „stłuczki” kierowcę wywalało z fotela. Teraz jest do dużo bardziej bezpieczne.
Pasja do szybkiej jazdy
Łukasza Porożyńskiego od zawsze interesowała szybka jazda. Próbował jej na największych torach wyścigowych w Europie. Z miłości do wyścigów zrodziło się uczucie do symulatorów. – To jest naprawdę tańsza zabawa. Weekend wyścigowy z samochodem najniższej klasy Kia Picanto to koszt około 10-12 tysięcy złotych. W tym mamy jakieś trzy godziny jazdy. To m.in. koszt przygotowania auta, paliwo, opony – są strasznie drogie. Tutaj wydajemy kilkadziesiąt tysięcy na symulator – to jeden sezon na torze w Kia Picanto. W symulatorze ścigamy się w każdej dowolnej serii, w jakiej chcemy – nawet w F1. Niestety po nielicznych polskich torach nie da się właściwie jeździć, są zbyt duże ograniczenia. Przykładem niech będzie nasz polski zespół LMP3 który wygrał 24h wyścig LeMans w swojej klasie a nie może się promować w Polsce ze względu na ograniczenia hałasu – mówi twórca i właściciel bydgoskiej firmy SimLine.
Jakie były początki tego unikatowego biznesu? – Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie znajomy z Wielkiej Brytanii. Zobaczył w sieci projekt kierownicy. Tam nie był w stanie go wykonać. Zapytał, czy zrobiłbym dla niego taką kierownicę w Polsce. U nas ten biznes jest bardziej przystępny – opowiada bydgoski przedsiębiorca.
Teraz SimLine buduje kierownice do symulatorów oraz prawdziwych aut prototypowych i samochodów jeżdżących w klasach otwartych, gdzie nie jest wymagana homologacja. Właściciel sam jeździł po torach, ma dostęp do realnych kierownic. Skanuje je w 3D i…gotowe.
– McLarren, Mercedes, Porsche – kierownice tych aut służą mi za wzory replik. Proszę uwierzyć, że te do prawdziwych aut są mniej skomplikowane niż do symulatorów. Tu mam replikę kierownicy z Corvetty C7. Realnych wymiarów – opowiada właściciel SimLine.
Zauważa, że jeszcze do niedawna w Polsce istniały 4 firmy działające w branży symulatorów. Teraz zostały dwie. Uważa, że przetrwał dzięki szybkiemu dostosowaniu się do zmian rynkowych. Kierownica którą zamontował przy symulatorze w swoim zakładzie to model Simline 720 s. -Oferuję ją w 258 wariantach. Mamy tutaj tylko cztery rdzenie karbonowe, cztery rodzaje płyty głównej, dwa rodzaje obszycia. Różnią się detalami. Tajemnica tkwi w tym, że 258 wariacji kierownicy nie wymaga 258 różnych części. To wpływa znacząco na koszty produkcji. A moi klienci uwielbiają customizację. Chcieliby produkt unikatowy, zrobiony typowo pod siebie. Tutaj w Bydgoszczy pracuję sam. Współtworzę jeszcze jedną firmę wykonującą całe symulatory, która mieści się w Poznaniu. W tym tygodniu wykonałem dwie kierownice, a mamy środę. Średnio jedną składam dwie godziny. Wiele czasu zajmuje mi papierologia, zdobycie odpowiednich pozwoleń, poświadczeń, certyfikatów – mówi twórca SimLine.
100 procent dostosowania
– Wszystko w tej kierownicy jest zaprojektowane przeze mnie, łącznie z elektroniką, z programowaniem kontrolera. Nie jestem elektronikiem z zawodu. Zajmowałem się różnymi rzeczami w życiu. Ale elektronika była moją pasją, uczyłem się jej po pracy – mówi Łukasz.
W ciągu kilku lat pracy nieustannie rozwijał swoje umiejętności i ofertę. Każda z jego kierownic jest w 100 procentach dostosowana do indywidualnych potrzeb klientów. – Często są to osoby niepełnosprawne. Tutaj mamy kierownicę do symulatora dla pana, który ma paraliż prawej strony ciała. Trzyma ją jedną ręką. Dla niego zostały specjalnie zaprojektowane shiftery (mechanizmy zmiany biegów). Z racji tego, że zaraził pasją pełnosprawnego syna, dla niego na tej samej kierownicy kierownicy shifter jest również po drugiej stronie – opowiada Porożyński.
Bydgoska wytwórnia SimLine obsługuje zarówno osoby prywatne, jak i resellerów. Kierownice znad Brdy sprzedawane są w sklepach partnerskich w takich krajach jak Nowa Zelandia, Szwecja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Kanada czy Holandia. – Dzięki klientom indywidualnym tak naprawdę uczę się geografii. Mam wysyłki do Omanu, do Arabii Saudyjskiej, do Korei, Chin, Japonii.
Skąd oni znają sklep? Gdzie pan się ogłasza? – pytam.
– W ogóle. Nie robię żadnych akcji marketingowych czy reklamowych. To raczej marketing szeptany. Dla grupy osób te kierownice są jak biżuteria. Chwalą się swoimi zdobyczami na zamkniętych grupach.
SimLine wciąż się rozwija a jej twórca ma głowę pełną pomysłów. Jego drugą pasją są modele zdalne. Być może wkrótce modele aut w pomniejszonej skali będą podłączone do kierownic? Czas pokaże.
Nowości w ofercie można podglądać na instagramowym profilu SimLine.gt