Daniel Rutkowski, fotograf z Gdańskiej: W pracy dążę do naturalności. Do delikatnego wypolerowania diamentu irchową ściereczką

Daniel Rutkowski, fotograf ze Studia Pod Łabędziem. Fot. B.Witkowski/UMB

– Ojciec prowadził to studio chyba od 1968 roku. Przejąłem je i dziś przychodzi do mnie drugie, a nawet trzecie pokolenie bydgoszczan – mówi Daniel Rutkowski, fotograf ze Studnia Pod Łabędziem.

Roman Laudański: – Fotograf jest dziś jeszcze potrzebny?

Daniel Rutkowski: – Mimo upływu lat, zmiany technologii i sprzętu ludzie szukają fotografa. I to właśnie w czasach, kiedy robimy tysiące zdjęć komórkami. W mediach społecznościowych jesteśmy zalewani zdjęciami o najróżniejszej tematyce, ale ciągle jest klientela szukająca fotografa. I wcale nie są to ludzie w wieku 50 czy 60 plus, ale i młodzi. Zacznijmy od prozaicznych zdjęć do dokumentów. Można zrobić dobre zdjęcie, na którym nie będziemy wyglądać jak skazany i poszukiwany listem gończym. Nadal ważnym medium jest nasz wizerunek. Choć z Zachodu idzie trend, żeby nie oceniać człowieka po wyglądzie.

– Co z wizerunkiem biznesowym?

– Innego rodzaju potrzeby fotograficzne mają politycy, którzy zamawiają zdjęcia przed wyborami, a inne potrzeby ma klientka, klient biznesowy. Jeszcze inny efekt chce uzyskać adwokat, lekarz, czy osoba z branży beauti. Zaczynam od rozmowy z klientem, ustalamy, czy idziemy w kierunku pokazania ostrego charakteru, czy łagodzimy i sprzedajemy raczej przyjazny wizerunek. A może mocny? Branża adwokacka nie zawsze potrzebuje miłej, uśmiechniętej i promiennej twarzy. Branża beauty potrzebuje piękna. Branża lekarska oczekuje wizerunku doświadczonego człowieka – lekarza, niespecjalnie odmładzamy wizerunek.

– Przepraszam, specjalnie postarza pan kogoś?

– Doszliśmy i do tego. W wieloletniej karierze fotografa, zresztą przejętej po ojcu, Marku, który prowadził tu zakład, miałem kilka przypadków ze strony kobiet – adwokatek, które miały bardzo dobre geny i świetnie wyglądały bez interwencji chirurga plastycznego. Wyglądały młodziej niż wskazywałby na to ich wiek. Tymczasem ich klienci oczekują, że sprawy poprowadzą osoby doświadczone, które przepracowały swoje lata w sądach. Trzeba było dodać trochę kurzych zmarszczek, delikatnie je postarzeć.

– Świat się kończy!

– Coś jest na rzeczy. Rynek fotograficzny jest bardzo szeroki, nie odpowiadam za każdego fotografa. W pracy dążę do naturalności. Do delikatnego wypolerowania diamentu irchową ściereczką. Nie chcę, żeby klient nie poznał się na ładnym zdjęciu. Trzeba uwypuklić zalety klientki, klienta, a ewentualne małe wady – nie żeby zakryć, bo nikt nie jest ideałem, ale je delikatnie zmniejszyć.

– Politycy nadal chcą, żeby ich wizerunek był upiększany photoshopem, czy te czasy mamy już za sobą?

– Niektórzy politycy zatrzymali się na swoich zdjęciach sprzed czterech – ośmiu lat. Pewnie chcą wyglądać młodziej. A trzeba dobrze się wyspać, żeby twarz była wypoczęta. W przeciwnym razie będą na niej widoczne godziny zarwane po nocach.

– Klienci przychodzą z własną wizją? Zdają się na pana?

– Bardzo często wiedzą, czego chcą. Połowa przychodzi z gotowym pomysłem, inni oczekują propozycji. Klient wybierający dane ustawienie, wyobrażenie czasem zapomina, że ono nie pokrywa się z budową ciała danej osoby, długością włosów, sylwetką ciała. Muszę w takim przypadku doszlifować pomysł, zasugerować inne rozwiązania, zmodyfikować pomysł. Nie chcemy przecież żadnej karykatury. Poszukujemy wspólnie dobrego wizerunku w najlepszym świetle. Nie ma katalogu gotowych pozycji. Każdy człowiek jest wyjątkowy, inny. To, co sprawdziło się u jednego, nie zawsze sprawdzi się o innego.

– Zdarzają się nieudane zdjęcia?

– Nie istnieje coś takiego. Podejmując się danej sesji zatrudniam cały sztab ludzi: fryzjera, wizażystkę, etc. Od tego zaczyna się dobre zdjęcie.

– Lustro za panem bardziej pasowałoby do garderoby teatralnej lub operowej niż do salonu fotograficznego.

– (śmiech) Często klienci są przekonani, że photoshop wszystko załatwi. No nie. Traktuję ten program nie jako substytut dobrego zdjęcia, ale przywoływaną już wcześnie porównanie ze ściereczką irchową szlifującą diament. Jeżeli zrobi się złe zdjęcie, to najlepszy program komputerowy już tego nie uratuje. Później powstaje nie zdjęcie, a grafika komputerowa. Obecnie świat szaleje na punkcie sztucznej inteligencji. Rzeczywiście umożliwia ona generowanie niesamowitych obrazków.

– W mediach społecznościowych trwa zabawa: jak wyglądałbym jako pirat, hipis czy gangster?

– To droga w kierunku fantastyki. W tych programach jest coraz więcej sztucznej inteligencji, i to nadal będzie się dynamicznie rozwijało. Owszem, zachłyśniemy się tymi programami i może przez jakich czas fotografowie będą mniej ważni w robieniu zdjęć.

– Nim to nastąpi klienci chcą sesji u pana, czy może w swoim miejscu pracy?

– Ilu klientów – tyle przypadków. Może być u nas w studiu, w dużym biurze, jeśli takie wymagania ma klient, a możemy wynająć również duże studio i w takiej przestrzeni zrobić sesję.

Tancerze na scenie

Przy okazji przypomnę, że moja mama, Anna była primabaleriną opery bydgoskiej. Dlatego temat baletu i baletmistrzów jest obecny na moich zdjęciach. Wszyscy tancerze operowi są perfekcjonistami! Praca w operze, na przykład z Japończykami jest poezją dla fotografa.

– Do opery chodził pan od małego?

– Oczywiście, ojciec zabierał mnie na spektakle. Kilka lat po urodzeniu mnie mama nadal tańczyła. Nie mówiąc już o tym, że we wczesnej ciąży tańczyła ze mną w środku! Przy okazji – dygresja. Na początku mama nikomu się nie pochwaliła, że jest w ciąży. Dopiero, kiedy ciąża była widoczna, powiedziała o tym scenicznemu partnerowi. Ten wyznał, że od trzech miesięcy więcej ćwiczy na siłowni, ponieważ bał się, że traci formę, opuszczają go siły, bo coraz więcej wysiłku kosztowało go podnoszenie mamy. A dopiero później dowiedział się, że mama jest w ciąży! To jedna z historii rodzinnych. Kiedy mama nie miała mnie z kim zostawić, to zabierała mnie na próby do sali przy Gdańskiej 20, wtedy 1 Maja 20. Balet tańczył, a jak w kąciku bawiłem się zabawkami.

– Tata chodził do opery robić zdjęcia czy podziwiać mamę?

– Kiedy ani ja, ani siostra nie byliśmy jeszcze w planach, chodził dla mamy, która bardzo wpadła mu w oko. A później, w latach 80., na początku 90. także zawodowo. Kiedy mama rozpoczynała pracę w operze, to ogradzano teren pod budowę przyszłej opery, a kiedy kończyła, to jeszcze operę budowali. Dopiero na emeryturze mogła usiąść w betonowym wystroju. Nie zdążyła tam zatańczyć.

Fotografia ślubna i rodzinna

– Skoro zrobiło się nam nieco rodzinie, to zapytam o fotografię ślubną, którą też się pan zajmuje.

– Od COVIDA to coraz mniejsza część mojej pracy. Zastanawiamy się z kolegami z branży, co się dzieje? Czy dużych, wystawnych ślubów zrobiło się dużo mniej? Do 2020 roku, do COVIDU mieliśmy tendencję wzrostową. Do każdego dobrego fotografa trafiało coraz więcej zamówień. Przyszła pandemia i po niej nastąpiło cięcie. Spadki zamówień na śluby sięgały 50 – 70 procent. Cały czas wykonuję zdjęcia ślubne. Ojciec prowadził to studio chyba od 1968 roku. Przejąłem je po ojcu i dziś przychodzi do mnie drugie, a nawet trzecie pokolenie bydgoszczan. Rodzice pary młodej robili zdjęcia u ojca. Zachowali dobre wspomnienia. Przez całe życie przychodzili tu na zdjęcia rodzinne.

– Była moda na zdjęcia rodzinne.

– Ona wraca. Wydawało się, że zrobienie telefonem zdjęć wystarczy, ale kiedy telefon się zepsuł, to przepadały nam zdjęcia np. z ostatnich pięciu lat. Przecież niewiele osób robi albumy fotograficzne.

Rzeczywiście drugie, trzecie pokolenie przychodzi robić sobie zdjęcia u mnie, także zamawiają zdjęcia ślubne. Można powiedzieć, że wspólnie przechodzimy przez życie i starzejemy się razem (śmiech). Dziś niewiele jest dużych ślubów, raczej uroczystość w USC, obiad dla najbliższej rodziny, sesja zdjęciowa i już. Pamiętam też zaplanowaną uroczystość ślubną, która się nie odbyła. To znaczy ślubu nie było, ale połowa rodziny bawiła się w wynajętym lokalu. Niedoszła panna młoda zatańczyła pierwszy taniec z tatą. Zdarza się.

Koń na Gdańskiej, Potop na czerwono

– Pomysły z sesjami na drugim końcu świata już się skończyły?

– Paryż, Wielka Brytania, Barcelona czy Madryt ciągle są w modzie. Przed wyjazdem ustalamy szczegóły: np. Paryż czy południowe klimaty? Ustalamy budżet, przybliżony termin, bo jak trafimy na trzydniowe deszcze, to będziemy razem płakać. Robię również zdjęcia projektantom mody, modelkom. Powtarzam wszystkim, że to fajna przygoda, ale równocześnie ciężki kawałek chleba i to nie tylko dla fotografa, ale i dla klienta. Mamy bardzo napięty plan, musimy wyczarować nastrój i dobry wygląd, nawet jeśli modelka jest po ośmiu – dziesięciu godzinach ciężkiej harówki. W ubiegłym roku byłem z projektantką na trzydniowym wyjeździe do Neapolu. To była sesja nowej kolekcji ubrań. Wyglądało to tak, że ta osoba wstawała o godzinie drugiej w nocy, miała wykonywany makijaż, fryzurę i w związku z tym, że pracujemy na świetle naturalnym, to o piątej rano byliśmy na lokacji w terenie. I mieliśmy 1,5 – 2 godziny z uwagi na światło i ruch turystyczny. W Neapolu, Paryżu czy Madrycie od godziny 8.00, 8.30 turyści tłumnie ruszali w miasto.

– Wróćmy do Bydgoszczy, podobno w Myślęcinku też zdarzały się weekendy, że kilka par o tej samej godziny organizowało plenerowe sesje ślubne.

– Ostatni raz robiłem tam ślubne zdjęcia kilka lat temu. Bywało, że w ogrodzie botanicznym, patrząc w każdym kierunku dostrzegało się biel sukienek ślubnych i welonów. Tak samo było kiedyś w Ostromecku czy Lubostroniu. Teraz bardzo fajne zdjęcia robi się nawet na ulicy Gdańskiej przed moim studiem.

– W tym miejscu robił pan ciekawą sesję, w której modelka pozowała na tle konia!

– Skompletowałem wszystkie pozwolenia. Całe życie jeżdżę konno, żonę poznałem na koniu, świat koniarzy krąży wokół siebie. Koń do sesji musiał być odpowiednio przygotowany, pracował na planach filmowych. Nie mógł się spłoszyć.

– Inne ciekawe sesje?

– W 2012 roku zaplanowałem początek sesji fotograficznej przed fontanną „Potop”. W kulminacyjnym momencie w powietrze została wyrzucona mąka z barwnikiem spożywczym, co miało dać piękny efekt na zdjęciu. Chodnik zabezpieczyliśmy folią, nic złego nie powinno się zdarzyć…

– …a jednak.

– Zawiał wiatr i chmura pyłu opadła na fontannę. „Potop” zrobił się bardzo krwawy. Zadzwoniłem do firmy sprzątającej, z której usług czasem korzystałem. Jeden z przechodniów zadzwonił po policję i straż miejską. Przyjechali, także pojawił się ktoś ze sztabu kryzysowego. Wszystkim powtarzałem, że chcę posprzątać. Koniec końców ponad godzinę składałem wyjaśnienia straży miejskiej, zapłaciłem mandat policji, a zamówiona firma wyszorowała „Potop”.

Wojna na zdjęciach

– Co z fotografią do dokumentów?

– Odwiedzało mnie dużo Ukraińców. Nim rozpoczęła się wojna, pytali: jaka wojna? Po co Putin miałby najechać Ukrainę? Później, w pierwszym tygodniu po wybuchu kolejka ustawiała się przed studiem. Wszyscy robili zdjęcia wizowe od Stanów Zjednoczonych po Nową Zelandię, Kanadę, a nawet Japonię. 

– Wydaje się, że zawód fotografa jest bardzo łatwy. Raz dwa zrobi zdjęcia i gotowe.

– To trzeba było zobaczyć, a jakiej formie byliśmy po trzydniowej sesji modowej w Neapolu! Praca fotografa studyjnego nie jest prosta, a nie zazdroszczę też fotoreporterom, którzy mają niewielką przestrzeń do manewru. Jak przegapią moment, to bramka wpadnie, szarfa zostanie przecięta, a ktoś przewróci się i wstanie. Moim problemem jest czas. Muszę wydobyć jak najlepszy efekt z fotografowanej osoby.

– Pojawiają się ludzie z archiwalnymi zdjęciami, którymi chcieliby podzielić się z rodziną?

– Oczywiście, czasem są to zdjęcia w stanie agonalnym, ale dzisiejsze możliwości komputerowej poprawy jakości są bardzo duże. Dziś sztuczna inteligencja, jak już mówiliśmy, potrafi zdziałać cuda.

– Wychował się pan nie tylko w operze, ale przede wszystkim w zakładzie fotograficznym prowadzonym przez ojca.

– Tu, gdzie pan siedzi, stała kiedyś cała maszyneria do ręcznego wywoływania czarno – białych zdjęć. Pomagałem ojcu, włączałem czerwone światło. Oczywiście kiedyś musiałem włączyć wcześniej niż mówił i prześwietliłem wszystko… Ojciec nie był zły, przypomniał, że się uczę. Zaczynałem od fotografii analogowej. Przeżyłem rewolucję cyfrową w fotografii, która wiązała się również z upadkiem firm fotograficznych, tak było. Takie studia jak moje są dziś w zaniku.

– Fenomen.

– Podczas rewolucji cyfrowej w miarę gładko przeskoczyłem na cyfrę. Czy tak elastyczny będą przy kolejnej rewolucji – nie wiem.

– Nieśmiało przypomnę, że kiedyś w redakcjach musieliśmy przestawić się z maszyn do pisania na pierwsze komputery. Nie było łatwo.

– To był szok. Teraz modne są studia na wynajem, np. stylizowane mieszkania, w których mogę przeprowadzić sesję lub duże studia z cykloramą.

– ?

– Już wyjaśniam, cyklorama jest to zaokrąglona ściana, łącząca podłogę wraz ze ścianą w jednym łuku, używana jako tło w sesjach fotograficznych lub produkcjach wideo. Dzięki prawidłowemu oświetleniu sprawia wrażenie braku perspektywy za fotografowanym obiektem. One są dziś modne, a nie takie studia jak moje.

– Ale tradycja!

– Mieszkamy w Polsce, gdzie przywiązanie do tradycji nie jest tak duże, jak chociażby w południowych Włoszech. Tam idę przez miasteczko i serce mi rośnie, kiedy widzę fotografa, którego zakład został założony w 1920 roku. Widzę piekarnię założoną w 1891 roku. Bardzo się tym chwalą. W antykwariacie pracuje starszy pan, kolejne pokolenie, bo antykwariat został założony w 1914 roku!

– Niedługo odbędzie się spotkanie wspomnieniowe w byłej księgarni „Współczesna” Po sąsiedzku.

– Pewnie, że pamiętam! Zawsze dostawałem tam oczopląsu na widok tych wszystkich komiksów i książek. Chodziłem tam z ojcem.

– Fotografuje pan miasto? Widoki?

– Miasto? Nie. Kultywuję tradycję ojca, czyli interesuje mnie człowiek, ożywiona materia. Ktoś powiedział, że sztuka jest językiem bez słowa. Podpisuję się pod tym. Dobre zdjęcie obroni się samo, nie trzeba do niego dużo słów tłumaczenia, co fotograf miał na myśli. Pokaże zawarte emocje.

– Mamy coraz więcej osób fotografujących miasto i wrzucających zdjęcia w mediach społecznościowych.

– Tak, ale to inna branża. Moim konikiem jest praca z człowiekiem. Musi być kontakt. Przepływające emocje. Klienci od osiemnastu lat w górę. Najróżniejsze sesje: ubrane, rozebrane, biznesowe, reklamowe.

– Komu potrzebne są rozbierane sesje?!

– Na przykład paniom po trzydziestce, koło czterdziestki i starszym. Czasami to uchwycenie ostatniej młodości. Czasem partnerzy robią prezenty partnerkom w formie voucherów. Pomaga to przełamywać bariery związane z urodą, poprawia samopoczucie. Panie są rozluźnione, bo oczywiście wcześniej trzeba wszystko omówić. Czasem żartuję, że moja profesja przypomina pracę księdza. Jako ciekawostkę dodam, że świetnymi klientkami były dziewczyny pracujące poza krajem w najstarszym zawodzie. Znały po kilka języków. Potrzebowały zdjęć jak z „Playboya”.  

– Po ojcu zostało archiwum?

– Ojciec, jak to stuprocentowy artysta nie przykładał wagi do porządnego archiwizowania swojej pracy. Mieszkał w bloku przy ul. Żmudzkiej. Cieszył się, że ma suchą i ciepłą piwnicę, bo przebiegała tamtędy główna rura ciepłownicza. Lata temu pękła. Ciepła woda lala się z półtora dnia. Nie było już czego zbierać. Pojedyncze zdjęcia przetrwały, ponieważ ojciec miał wystawy w kraju i poza na koncie.

– To może zajmie się pan fotografią przyrodniczą?

– Kocham przyrodę. Zawsze chciałem się tym zająć, mieszkam poza miastem, przez okno widuję sarny, ale chyba zajmę się takimi zdjęciami dopiero na emeryturze.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter