Waldemar Bigus od dekady zajmuje się wyrobem butów w swoim zakładzie / Fot. B. Witkowski/UMB
Od 10 lat przy ul. Gdańskiej 22 działa sklep i pracownia naprawy obuwia Waldemara Bigusa. W tym miejscu można nie tylko zreperować swoje buty, ale i kupić parę wykonaną przez bydgoskiego rzemieślnika, a nawet powspominać czasy bydgoskiej „Kobry”.
Nasze miasto w PRL-u słynęło z wielkiej fabryki obuwia „Kobra”. Dzisiaj próżno w Bydgoszczy szukać przedsiębiorstw zajmujących się produkcją butów. Te na sklepowych półkach pochodzą zwykle z innych polskich fabryk albo z krajów azjatyckich. Jest jednak wyjątek. W podwórzu przy ul. Gdańskiej 22 działa pracownia naprawy i wyrobu obuwia Waldemara Bigusa „Bigwal”. Można powiedzieć, że to miejsce, gdzie kontynuowana jest bydgoska tradycja obuwnicza. Nie jest zwykłym szewcem, choć oczywiście naprawia buty. Ale w swojej pracowni ma sporo kopyt obuwniczych i innych urządzeń potrzebnych do tworzenia obuwia.
– Pomysł otwarcia pracowni obuwia przyszedł tak sam od siebie. Postanowiłem po prostu wrócić do korzeni. Zacząłem skupować sprzęt obuwniczy. Nie miałem wielkiego budżetu. Stopniowo zacząłem robić po jednej, dwóch parach – mówi Waldemar Bigus, właściciel pracowni, który uczył się w szkole „Kobry”.
Zaczynał na linii produkcyjnej
Waldemar Bigus jest prawdziwym pasjonatem obuwnictwa, choć do tej branży trafił przypadkowo. – Nie dostałem się do „gastronomika” na ul. Konarskiego, bo miałem za słabą notę. Zależało mi na tej szkole, bo pochodzę z rodziny pracującej w gastronomii. Sąsiadka podpowiedziała mi, abym dołączył do szkoły zawodowej „Kobry”. Miała to być taka nauka przejściowa, żeby potem się przenieść do innej placówki, ale spodobało mi się, bo w większości chodziły tam dziewczyny – śmieje się obuwnik z Gdańskiej – Uczyły się szycia cholewek. Na całą szkołę było nas chyba z dziesięć chłopaków. Przez trzy lata uczyłem się montażu na produkcji – wyjaśnia.
Przyfabryczna szkoła zawodowa i technikum skórzane funkcjonowały przy ul. Garbary. Uczniowie byli przygotowywani tam do pracy w Pomorskich Zakładach Przemysłu Skórzanego „Kobra”, jednym z największych przedsiębiorstw przemysłu obuwniczego w Polsce. Firma założona w 1879 roku przez Wiktora Weynerowskiego, upaństwowiona po II wojnie światowej, dawała zatrudnienie. W najlepszych czasach pracowało tam kilka tysięcy osób z Bydgoszczy i regionu. Większość mieszkańców chodziła zresztą w butach z „Kobry”. Takie czasy to były, że najlepsze wyroby szły na eksport do Wielkiej Brytanii czy Związku Radzieckiego. Fabryka koncentrowała się na produkcji obuwia męskiego. Państwowe przedsiębiorstwo nie odnalazło się na rynku po transformacji, trudno było konkurować mu z zalewem tańszego obuwia z Azji. W 1992 roku „Kobra” ogłosiła upadłość. Wielu uważa też, że piętą achillesową było nastawienie produkcji na obuwie męskie, gdyż panie częściej zmieniają obuwie i mają więcej par w swojej garderobie.
– Pracowałem w zakładzie przy ul. Kościuszki 27. Na hali była taśma produkcyjna. Wózeczki przesuwały się, a pracownicy nakładali na kopyta obuwnicze materiały. Maszyna naciągała wtedy czubki, boki i pięty. Teraz wszystko robię u siebie obcęgami. Produkcja w „Kobrze” stała na najwyższym poziomie, wyroby były z wyższej półki. Rysunki techniczne były bardzo dobrze dopracowane. Jak zaczynałem tam pracować, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Wspominam często z moimi klientami, że wróciłbym do tego zakładu, żeby wyciągnąć coś dla siebie, z tej dawnej technologii. Ludzie w butach z „Kobry” chodzili latami. Dzisiaj klienci przychodzą do mnie z kupionymi niedawno butami, aby je naprawić, raptem po kilku spacerach – wspomina obuwnik.
Waldemar Bigus zajmuje się także naprawą obuwia. Na brak klientów nie ma co narzekać. – Trzeba przykładać dużą wagę do każdego buta. Po naprawie musi wyglądać jak nowy. To już nie te czasy, że nożem szewc wykroił gumę, przykleił, i po naprawie. To czasochłonne zajęcie dla mnie, ponieważ ważna jest nie tylko użyteczność buta, ale i estetyka – wyjaśnia.
W wolnej chwili od napraw, tworzy własne buty, zbiera też zamówienia. Mówi, że chciałby w przyszłości zajmować się tylko tym. Na półkach widnieją u niego baleriny, botki czy trampki, wzorowane na popularnych „Ringo” z „Kobry”. – Ludzie nieraz są zaskoczeni, że to moja produkcja, myślą, że je sprowadzam. Robiłem już na zamówienie lordy do spektaklu w Teatrze Polskim. Największe buty, jakie kiedyś wykonywałem dla pana na ślub, miały rozmiar 52. Miał ponad 35-centymetrową stopę, ale rzeczywiście facet był wielki. Lubię tworzyć nowe obuwie. Potrzeba wtedy kreatywności. Podglądam inne pary i je modyfikuje na swój sposób – opowiada, trzymając w rękach swoje obuwnicze wyroby.
Chce nauczyć wyrabiania własnych butów
Na linii montażowej „Kobry” pracował tylko przez rok. Potem poszedł do prywatnego przedsiębiorstwa „Lama“ Mieczysława Płockiego z Białych Błot zajmującego się własnoręczną produkcją obuwia. Pracował też u państwa Górskich na Osowej Górze. To tam nauczył się własnoręcznego wyrabiania butów. W „Kobrze” wszystko odbywało się maszynowo. Kiedy i mniejsze firmy nie poradziły sobie w dobie wolnego rynku, miał dekadę przerwy od obuwnictwa. Był ochroniarzem.
Od 10 lat ma zakład przy ul. Gdańskiej 22. Zapytałem, czy miał okazję naprawiać buty z „Kobry”? – Dwa razy i to w krótkim odstępie czasowym dostałem do zrobienia takie buty. Poznałem, że są z „Kobry”. Żałuję, że nie zrobiłem im zdjęcia – odpowiada.
Obuwnik chciałby zacząć organizować kursy robienia trampek. Każdy uczestnik warsztatów stworzyłby swoją parę i otrzymał certyfikat. – Chcę zakupić polskie spody i będziemy je razem wykrawać, a potem przyszywać cholewki. W weekendy będę spotykał się z małą grupą. Mam duże zainteresowanie takimi warsztatami, szczególnie wśród kobiet.
Zapisz się do newslettera Bydgoszcz Informuje!